„Jezioro, letnia beztroska, romantyczne chwile na pomoście – tamten dzień sprzed sześciu lat miał zapisać się w pamięci Ady jako jeden z najpiękniejszych w życiu. Los chce jednak inaczej. Ada traci cząstkę swojego serca. I choć ma cudowną córeczkę i wspierającą rodzinę, nie wyobraża sobie, że mogłaby jeszcze kiedykolwiek się zakochać.
Tymczasem nadchodzi kolejne lato, a w życiu Ady pojawia się dwóch mężczyzn: Szymon – przystojny i intrygujący właściciel letniska, oraz Igor – przyjaciel z dzieciństwa, z którym łączy ją wiele wspomnień. Kobieta ma wątpliwości… Czy nie za wcześnie na nowy związek? A może powinna wyciągnąć rękę w stronę miłości i znów zatańczyć w słońcu?”
Zacznę może od końca, czyli od podsumowania, że książka naprawdę mi się spodobała. Joanna Szarańska przekonała mnie do swoich bohaterów, polubiłam się zwłaszcza z Adą, naszą protagonistką. Kobieta w tym samym momencie straciła i zyskała ukochaną osobę. Straciła mężczyznę, z którym planowała ułożyć sobie życie, ale zyskała cudowną, rozświetlającą jej dni córeczkę. I to właśnie relację matki i córki stanowi główną oś tej historii. Nie jest to bowiem wyłącznie romantyczna opowieść, w której pierwsze skrzypce gra poszukiwanie miłości. To opowieść o samotności, wybaczeniu i uczeniu się życia na nowo. O tym, jak silni potrafimy być i jak wiele jesteśmy gotowi poświęcić, aby zapewnić bezpieczeństwo ludziom, których kochamy.
Jeśli chodzi o bohaterów, jestem w szoku, bo naprawdę polubiłam się z córeczką Ady, Usią. Z reguły nie przepadam za dziećmi w książkach, ponieważ są dość irytująco przedstawiane. W tym przypadku było inaczej. Usia zauroczyła mnie swoją dziecięcą naiwnością i szczerą miłością, jaką darzyła mamę i dziadków, tym, jak mimo własnego strachu starała się ich chronić. Co do pozostałych bohaterów, także zostali dobrze wykreowani. Uwielbiam moment, w którym stwierdzam, że nie przepadam za daną postacią, a zarazem jestem w stanie zrozumieć jej uczucia i motywacje. Joanna Szarańska dobrze opisała uczucia osób, które robiły krzywdę, a zarazem tej krzywdy nie chciały nikomu wyrządzić. Które z troski o innych popełniały błędy i zaczynały gubić się we własnych słowach.
„Zatańczmy w słońcu” to książka, którą czyta się bardzo szybko. Sama zaczęłam ją w jeden wieczór, a skończyłam w drugi, dnia następnego. Język jest przystępny i przyjemny, fabuła niezbyt skomplikowana, ale wciągająca. Autorka dobrze wyważa ponadto ilość emocji, jakie pragnie przekazać czytelnikowi. Dzięki temu książka nie przytłacza, a zarazem nie jest pozbawiona momentów, w których czytelnik zaczyna współczuć, uśmiechać się, czy denerwować.
Wspomniałam o uśmiechaniu się. Nawet nie macie pojęcia, jak szeroki uśmiech pojawił się na mojej twarzy, gdy bohaterka zaczęła wspominać o wysłaniu córeczki do psychologa dziecięcego! I o tym chciałabym powiedzieć kilka słów, bo to wyjątkowo istotna kwestia. To ważne, aby rodzice nie bali się przyznać do tego, że sobie nie radzą. Czasami sama opieka i dobre słowo nie wystarczą. Prędzej czy później może się okazać, że dziecko, aby zrozumieć swoje emocje, zwłaszcza tak silne emocje, potrzebuje pomocy kogoś wykwalifikowanego, kogoś, kto będzie wiedział, jak z nim rozmawiać i wytłumaczyć mu pewne kwestie. Taka potrzeba nie oznacza bynajmniej, że rodzice zawiedli. Dorośli w końcu też potrzebują czasem rozmowy, wsparcia ze strony terapeutów. Dlaczego więc tak często przemilcza się fakt, że dziecko również może takiego wsparcia wymagać? W końcu młody człowiek nie umie jeszcze zbyt dobrze analizować targających nim uczuć. A to właśnie ta analiza, zrozumienie, co właściwie dzieje się w umyśle dziecka, jest w takim wypadku najważniejsze. Cieszę się, że Joanna Szarańska poruszyła ten temat i nie próbowała go w żadnym stopniu tabuizować.
Skoro już o mowa o dzieciach, wyjątkowo spodobało mi się to, że przy okazji tematu śmierci, autorka postanowiła poruszyć także temat radzenia sobie z ową śmiercią właśnie przez dziecko. Nie tylko ten wątek został zresztą przez nią podjęty, Joanna Szarańska skoncentrowała bowiem swoją uwagę również na tym, jak szkodliwa potrafi być nienawiść i rozpacz dorosłych, którzy szukając „sojuszników”, usiłują zarazić niewinne, nierozumiejące wielu spraw dziecko swoją wrogością. Przerzucić na nie żal, zapominając, że maluch zupełnie inaczej odczuje złość i ból po stracie członka rodziny. Że nie jest niczemu winny i nie powinno się na niego przelewać czyjejś złości.
Moim zdaniem autorka dobrze poprowadziła wątek szukania „winnego” i nieświadomego szerzenia nienawiści przez zrozpaczonych bliskich. Niestety, często zdarza się, że nie mamy wpływu na los, a jednocześnie z tym losem nie potrafimy się pogodzić. Zaczynamy rozglądać się wtedy za kimś (lub za czymś), na kim (na czym) możemy rozładować kumulujące się w nas emocje. Nie zdajemy sobie sprawy, że krzywdzimy tym sposobem nie tylko innych, ale i samych siebie. Właśnie to ta książka podnosi. Że czasem, dla dobra innych, warto pogodzić się z dawnymi krzywdami i postarać się wybaczyć. Nawet jeśli będzie to wyjątkowo trudne, może z czasem przynieść ulgę i spokój.
„Zatańczmy w słońcu” to historia, która stara się pokazać czytelnikowi, że po każdej burzy (nawet tej dosłownej) wychodzi słońce. Że urazy i bólu nie trzeba chować przez całe życie, aby czuć solidarność i lojalność wobec tych, którzy odeszli. Wątek romantyczny jest przyjemny, choć osobiście uważam, że spokojnie dałoby się tę książkę poprowadzić bez trójkąta miłosnego. Czytelnik niczego by nie stracił, a i zakończenie, a właściwie rozwiązanie pewnej sytuacji, nie byłoby tak „nagłe” i pozbawione sensu. To moja jedyna uwaga, jeśli chodzi o tę książkę. Lektura „Zatańczmy w słońcu” naprawdę mi się podobała. Spokojnie mogę ją polecić każdemu, kto szuka ciepłej, uroczej historii o kobiecie próbującej pochwycić w dłonie dawno zapomniane, kojące promienie słońca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz