Na wstępie warto zaznaczyć, że ta recenzja najpewniej nie będzie zbytnio obiektywna. Uwielbiam Pocałunek zdrajcy i Pocałunek szpiega i od bardzo dawna czekałam na polskie wydanie Pocałunku zwycięzcy. Od samego początku nastawiałam się ponadto na to, że trzeci, wieńczący trylogię tom, pokocham całym swym czytelniczym sercem. Czekałam na zapowiedź tej części, a kiedy w końcu się pojawiła, odliczałam dni do premiery. Nie przesadzę, jeśli napiszę, że to jedna z moich ulubionych książkowych serii! I wiecie co? Po poznaniu zakończenia, moje zdanie wciąż pozostaje takie same. Uwielbiam tę trylogię!
„Sage Fowler jako szpieg i doradca korony zdołała zapewnić swojemu krajowi zwycięstwo, choć zapłaciła za to wysoką cenę. Teraz, jako reprezentująca Demorę ambasadorka, staje przed jeszcze trudniejszym zadaniem: nie dopuścić do wybuchu wojny pomiędzy Demorą a wrogim jej do tej pory królestwem Kimisary. Kiedy rozmowom pokojowym grozi zerwanie z powodu zamachu stanu, Sage i jej narzeczony, major Alex Quinn, muszą podjąć ryzyko i wprowadzić w życie niebezpieczny plan, by odkryć, kto stoi za nasłanymi zabójcami. Stawka jest wyższa niż kiedykolwiek wcześniej, zaś w tej rozgrywce pomiędzy zdrajcami jedyną pewną rzeczą jest kolejna zdrada.”
Nie chciałabym zbyt wiele zdradzać z fabuły, ale zakładam, że jeśli ktoś będzie chciał przeczytać recenzję trzeciego tomu, to nie będzie to przypadkowy czytelnik, a ktoś, kto ma za sobą pierwszą i drugą część trylogii. Mogę więc chyba także pominąć wzmianki o tym, że „Pocałunek...” to typowa, fantastyczna seria, w której dużą rolę odgrywają świetna kreacja bohaterów, rozbudowane uniwersum, a także spiski pomiędzy wysoko postawionymi władcami poszczególnych krain. Fabuła jest płynna i przepełniona zaskakującą akcją, autorka w interesujący sposób wyważa historię, która jest zarazem romantyczna, ale i surowa. Gorzka w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Tak jak jest ona bowiem oparta na miłości i motywach zaczerpniętych rodem z bajki o Mulan (sama znalazłam bardzo wiele nawiązań do owej produkcji Disneya i chyba właśnie to sprawiło, że zakochałam się w tej serii), tak stanowią one zaledwie wątek poboczny. I tym razem skupiamy się nie tyle na samym romansie, co na nieczystych konszachtach między przedstawicielami władzy. Pojęcie dobra i zła staje się wyjątkowo względne, gdy nie wiadomo, komu właściwie można zaufać.
Nie ukrywam, że mnie ta seria urzekła przede wszystkim bohaterami. Protagoniści – odważna, logicznie myśląca Sage i przezorny, powściągliwy żołnierz Alex – to para, którą osobiście chciałabym spotykać w jak największej ilości czytanych przeze mnie książek. Dosłownie nie da się ich nie lubić, bo choć niekiedy się ze sobą nie zgadzają, a ich niektóre decyzje niekoniecznie przysparzają im sojuszników, robią wszystko zgodnie ze swoimi charakterami. Nie są ponadto nachalni w swoich uczuciach, co sprawia, że choć wątek miłosny jest na łamach serii wyjątkowo silnie nakreślony, sam w sobie nie przytłacza głównej fabuły. Nie ukrywam, że właśnie to sprawia, że w dużej mierze uwielbiam kreację bohaterów. Nie są utożsamiani wyłącznie z relacjami, jakie ich łączą (i mówię tu także o pozostałych postaciach), ale przede wszystkim przez to, jacy sami są i co robią, działając zgodnie z własnymi przekonaniami. Każdy, zarówno protagonista, jak i antagonista, ma swoje cele, do których sumiennie dąży. Bohaterowie bawią, denerwują i wywołują u czytelnika smutek. Robią to jednak w taki sposób, że aż chce się czytać dalej.
Ciekawe jest to, że każda część trylogii Erin Beaty skupia się na czymś innym. Tak jak w pierwszej części dużą rolę odgrywały spiski i powiązania między poszczególnymi osobami, a w drugiej autorka postawiła na walkę i rozwiązania siłowe, tak w trzeciej części, a więc w Pocałunku Zwycięzcy, skoncentrowała się przede wszystkim na doprowadzeniu wątków do końca i rozwiązaniu tajemnic. Nie oznacza to bynajmniej, że książka zostaje pozbawiona akcji, a bohaterowie mają jedynie za zadanie przedostać się z punktu A do punktu B. Wręcz przeciwnie, fabuła jest pełna ciekawych zwrotów akcji, a samo zakończenie napawa sentymentem. Jedynie punkt kulminacyjny tej części mógł być bardziej rozciągnięty i „uderzający” w czytelnika, ale poza tą jedną drobnostką, nie potrafię wytknąć tej książce żadnych potknięć (choć i tego nie można raczej nazwać potknięciem, a czymś na wzór osobistej preferencji). Historia jest poprowadzona płynnie, opisy są rozbudowane i barwne, a sama książka jest utrzymana w duchu poprzednich części. Wciąż wybrzmiewa również wątek serii, od którego wszystko się zaczęło, mianowicie swatanie młodych kobiet.
Podsumowując: Po „Pocałunek zwycięzcy” koniecznie trzeba sięgnąć! Jeśli ktoś przeczytał poprzednie części, trzecia z pewnością nie tylko sprosta jego oczekiwaniom, ale także ofiaruje mu zakończenie, na które czekał przez ostatnie kilka miesięcy, a może nawet lat. To nietuzinkowa, przyjemna, pełna spisków i zwrotów akcji książka, która wciąga i nie puszcza aż do ostatniej strony. „Pocałunek zwycięzcy” to z pewnością opowieść godna polecenia. Angażuje w fabułę, zaskakuje i bawi. Jeśli ktoś uwielbia młodzieżową fantastykę, w której główną rolę odgrywają nie tylko wątek miłosny, ale również wszelkiego rodzaju spiski i sekrety, ta seria będzie dla niego perfekcyjnym wyborem. Od początku do końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz