Są
takie książki, które chcemy przeczytać, bo obiecują nam wiele
akcji, rozbudowane wątki, a także fabułę tak wciągającą, że
nie będziemy mogli się od niej oderwać. Pojawiają
się
też jednak książki, które są inne, wyjątkowe na swój własny,
niecodzienny sposób. „Była sobie rzeka” kwalifikuje
się właśnie jako jedna z nich. Urzeka swoim spokojem,
niecodziennością. Czymś, co bardzo ciężko opisać, bo zwyczajnie
pojawia się, gdy człowiek nie czyta, a zaczyna „czuć” daną
opowieść. Kiedy
zbyt późno orientuje się, że w niej zatonął.
Dawno,
dawno temu… w gospodzie „Pod Łabędziem” zjawił się
nieoczekiwany gość. Bezimienny, ledwie żywy mężczyzna, który
niósł na rękach przemoczoną lalkę. Tyle że nie była to lalka,
a utopiona dziewczynka, która jakiś czas później, ku zdumieniu
wszystkich, odzyskała oddech. Dziewczynka, która nie mówiła, ani
nie posiadała rodziny. Zaraz potem jednak okazało się, że może
mieć ich aż trzy.
Córka
zamożnej pary – Amelia, dziecko pewnego podejrzanego jegomościa –
Alice. Siostra czterdziestoletniej kobiety – Ann.
Nad
rzeką zaginęły trzy dziewczynki. Odnalazła
się tylko jedna.
Nikt
nie wie jednak, która...
Nie
wiedziałam, czego mogę się spodziewać, sięgając po tę książkę.
Słyszałam o niej niewiele, opis również wydał mi się nad wyraz
szczątkowy. Sięgnęłam po nią głównie ze względu na przepiękną
okładkę, a także fakt, iż wcześniej czytałam inną pozycję
wydawnictwa Albatros: równie ładnie wydaną (i równie dobrze
napisaną) „Syrenę i panią Hancock”. Liczyłam, że „Była
sobie rzeka” będzie podobna do książki Imogen Hermess Gowar i na
szczęście się nie przeliczyłam. Ani trochę się nie zawiodłam.
Dobrze, że nie szukałam informacji, o czym dokładnie jest ta
pozycja. Dzięki temu mogłam całą sobą czerpać z tej jakże
niecodziennej opowieści. Historii, która miała swój początek nad
rzeką i nad rzeką także się zakończyła. Która zatoczyła koło,
a w międzyczasie urzekła mnie do tego stopnia, że za każdym
razem, kiedy ją odkładałam, wciąż wracałam do niej myślami.
„Była
sobie rzeka” to niesamowicie wartościowa pozycja. Skłania do
refleksji, zmusza do zastanowienia się, co tak naprawdę jest w
naszym życiu ważne. To książka, która ma oczarować czytelnika.
Nie robi tego jednak za sprawą fabuły, a dzięki opisom ludzkiej
codzienności. Kreuje świat przedstawiony za pomocą barwnych
opowieści, które z kolei tworzą splatające się ze sobą nici. Bo
w tej książce to kręta rzeka wyznacza właściwy bieg. Ni z tego,
ni z owego ludzie, którzy nigdy wcześniej nie mieli ze sobą
styczności, zaczynają odkrywać, jak wiele ich łączy. Nagle
okazuje się, że świat jest mniejszy, niż można by się tego było
spodziewać, a dany człowiek nie jest wcale tak wyjątkową
jednostką. Bo przecież każdy z nas marzy o tym, aby ktoś
ofiarował mu namiastkę swojej miłości. Aby wszelkie tragedie
spadały na członków rodziny sąsiada, a nas cierpienie, czy smutek
omijały szerokim łukiem. W końcu najłatwiej opowiadać o
wydarzeniach, które dotknęły kogoś innego. Choćby i o niemej
dziewczynce, którą każdy pragnie uznać za swoją...
Przejdźmy
jednak do szczegółów. Książka nie ma jednego głównego
bohatera. Zamiast tego przedstawia się nam wiele indywidualnych
postaci. Mamy więc na ten przykład małżeństwo, które cierpi po
zaginięciu ukochanej córeczki, a także starszego, pracowitego
mężczyznę, który poszukuje wnuczki buntowniczego syna.
Dowiadujemy się, jak wygląda życie wielodzietnej pary prowadzącej
miejscową gospodę. Poznajemy także pewnego zafascynowanego swoją
pracą fotografa i oddaną służbie pielęgniarkę, która nigdy nie
chce zostać matką. Każda z tych postaci jest na swój sposób
oryginalna, każda ma swoje przyzwyczajenia, motywacje, a także
sekrety. Choć społeczność, w której żyją, wydaje się sobie
bliska, z dnia na dzień na wierzch zaczynają wychodzić tajemnice,
o których nikt nie miał pojęcia. Pojawienie się wyłowionej z
wody dziewczynki wpływa na wszystkich i każdego z osobna. Nagle
okazuje się, że rzeka zawsze słuchała, chłonęła każdy szept.
Teraz, ku przerażeniu ludzi, zaczyna zdradzać ich najgłębiej
skrywane sekrety.
Jeśli
chodzi o bohaterów, polubiłam ich wszystkich. Na swój sposób,
oczywiście. Nie jest bowiem niczym dziwnym, że i w tej książce
znajdą się postacie, które doprowadzą czytelnika do szewskiej
pasji. Jedni wywoływali na mojej twarzy uśmiech, inni sprawiali, że
w żyłach gotowała się krew. Nie ukrywam jednak, że to wspomniani
wcześniej fotograf i pielęgniarka najbardziej przypadli mi do
gustu. Jakkolwiek pałałam sympatią także do wielu innych
bohaterów, ich relacja spodobała mi się najbardziej. Wybijali się
na tle innych nie tylko pod względem kreacji, ale również
charakterów. Z niecierpliwością czekałam na ich fragmenty w
książce.
Idąc
dalej, przyznam, że mnie osobiście „Była sobie rzeka” nie
zaskoczyła, jeśli chodzi o finał. Owszem, przez większą część
książki zachodziłam w głowę, która ze stron sporu faktycznie
powinna otrzymać prawo do sprawowania opieki nad tajemniczą, cudem
ożywioną dziewczynką, niemniej jednak przeczytałam w życiu dość
podobnych powieści, aby domyślić się, jak to się wszystko
skończy. Nie zamierzam bynajmniej w żadnym razie umniejszać
wartości ostatnim rozdziałom. Podobało mi się, w jakim kierunku
poszła autorka. Jestem naprawdę zadowolona z zakończenia, a przede
wszystkim z tego, że każdy z bohaterów dostał swój własny
„happy end”. Nawet jeśli w przypadku niektórych nie był on do
końca szczęśliwy.
Podsumowując:
Diane Setterfield stworzyła przepiękną, pełną refleksji książkę,
której zawartość zachwyci was na równi z okładką. Życie
codzienne, różne warstwy społeczne, technologie, a także szczypta
magii to wszystko, co kryje się w tej enigmatycznej powieści.
Niektórych mogą odstraszyć długie opisy, czy pełne przemyśleń
dialogi, mnie jednak wydają się największą zaletą tej książki.
To one tworzą klimat powieści, one także sprawiają, że jako
czytelnicy lepiej zaczynamy rozumieć motywy bohaterów. Niektórzy
mają coś na sumieniu, inni chcą zapomnieć o przeszłości, a
jeszcze inni zwyczajnie boją się patrzeć w przyszłość. Są tacy
jak my. Zagubieni. Poszukują odpowiedzi tam, gdzie zrodziło się
najwięcej tajemnic. W krętych korytach błękitnej Tamizy.
Dziękuję wydawnictwu Albatros za możliwość zapoznania się z książką!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz