Dawno
nie czytałam książki, której fabuła opierałaby się na wątku
paranormalnym. Brakowało mi tego typu lektury, więc kiedy tylko
otrzymałam taką możliwość, z przyjemnością, a także pewnymi
konkretnymi oczekiwaniami, sięgnęłam po „Oczy ciemności”
Deana Koontza. Warto przy tym zaznaczyć, że choć książka
przeszła niejaką modernizację, nie jest to bynajmniej wydawnicza
nowość. Thriller ten miał swoją premierę już w 1981 roku,
aczkolwiek nie zyskał wtedy zbyt dużej popularności. Teraz, w roku
2020, wydawnictwo Albatros zdecydowało się na jego wznowienie.
Dlaczego? Głównie z powodu teorii spiskowych zakładających, że
autor „Oczu ciemności” zdołał przewidzieć nadchodzącą
pandemię koronawirusa. Dziwnym wydaje się bowiem fakt, że wirus
„Wuhan 400” pojawił się w książce prawie czterdzieści lat
przed aktualnymi wydarzeniami.
Jak
więc historia Deana Koontza ma się do obecnej sytuacji? Czy
faktycznie pisarz wiedział, co się wydarzy? Przekonajmy się...
„W
tragicznym wypadku życie traci jedyny synek Tiny Evans, Danny.
Zrozpaczonej kobiecie udaje się pozbierać i rozpocząć nowe życie,
niemniej jednak teraz, rok po śmierci dziecka, zaczynają dręczyć
ją wątpliwości. W dawnym pokoju Danny’ego, na tablicy, pojawiają
się dwa krótkie, ale jakże znaczące słowa: „NIE UMARŁ”. Czy
ktoś chciał zażartować z pogrążonej w smutku matki, czy może
chodzi o coś więcej?
Tina
postanawia zaryzykować i rok po wypadku, upewnić się, czy jej syn
aby na pewno zginął. Swoim dochodzeniem, ona i jej partner,
nieumyślnie zwracają na siebie uwagę tajnej agencji rządowej.
Niektóre
odpowiedzi są zbyt niebezpieczne, aby ich szukać.
Niektóre
tajemnice są zbyt straszne, aby świat mógł poznać prawdę.”
Zacznijmy
może od zarysu tła opowieści. Początkowo
nie wiemy, że w historii mamy do czynienia z czymś niepokojącym.
Świat, jaki prezentuje nam Dean Koontz, jest pełen kolorów,
świateł i… hazardu. Fabuła
zaczyna się zwyczajnie, odkrywając przed czytelnikiem realia
show-biznesu i zapraszając go do miasta, w którym czas przestaje
mieć znaczenie, a gra na automatach może trwać nieprzerwanie przez
kilkanaście godzin. Główna bohaterka żyje bowiem w Las Vegas, miejscu kojarzonym przede wszystkim z grami hazardowymi, zakupami i luksusowymi hotelami.
To jednak nie na mieście skupia się nasza główna oś fabularna. Jakkolwiek
wszystko wydaje się w porządku, szybko okazuje się, że wystarczy
kilka nieoczekiwanych sytuacji, aby cały nasz stabilny świat
wywrócił się do góry nogami. Tak właśnie dzieje się w
przypadku naszej protagonistki. Główna
bohaterka, Tina, jest kobietą, która wiele w życiu przeszła.
Rozstała się z mężem, a niedługo później, w tragicznym wypadku
zginął jej synek. Mimo to nie poddała się i choć po roku od
wypadku rana w jej sercu wciąż się nie zagoiła,
Tina zaczęła odnosić sukcesy.
Jeśli
miałabym wymienić, co najbardziej podobało mi się w tej
bohaterce, powiedziałabym, że jej
zaangażowanie i
pasja, wewnętrzna siła, która
pozwoliła
jej się pozbierać i stanąć na nogi. Bo Tina to postać,
z którą nie każdej kobiecie z
łatwością przyszłoby
się identyfikować. Mimo
bólu, jaki przeżywa po stracie dziecka, potrafi czerpać z życia.
Choć
minął zaledwie rok i ból wciąż daje jej się we znaki, na co
dzień umie znaleźć powody, aby się uśmiechać. Jest
zdeterminowana, rządna sukcesu, a także skupiona na tym, co kocha.
Jeśli
chodzi o pozostałych bohaterów, oni także są dobrze wykreowani.
Jakkolwiek jednak partner Tiny dostał dużo „czasu ekranowego” i
naprawdę przypadł mi do gustu, tak w przypadku pozostałych,
drugoplanowych postaci, brakowało mi
czegoś... więcej.
Fragmentów, dzięki którym dowiedziałabym
się czegoś więcej o
antagonistach naszej
głównej pary.
Autor za
bardzo skupił
się na perypetiach
Tiny i Elliota,
jedynie sporadycznie wspominając o ludziach, z którymi przyszło
im się mierzyć na
łamach książki.
Spowodowało
to, że nie czułam nawet najsłabszej więzi z żadnym z
drugoplanowych bohaterów. Miałam wrażenie, że pojawiali się
tylko wtedy, gdy akurat potrzebne było wytłumaczenie, dlaczego
dzieją się niektóre rzeczy. Czemu pewne osoby znalazły się w
miejscach, w których nie powinno ich być.
Co
do samej akcji, płynie dość
szybko. Jest
to z pewnością plus książki, zważywszy że czytelnik nie nudzi
się w trakcie lektury. Mnie osobiście pewne wydarzenia
zaintrygowały do tego stopnia, że nawet nie zauważyłam, kiedy
siedemdziesiąta strona, zamieniła się nieoczekiwanie w dwieście
siedemdziesiątą. Nie mogłam się doczekać, aby
sprawdzić, w jakim kierunku
Dean Koontz poprowadzi swoją fabułę i jak z
poważnymi problemami poradzą
sobie jego bohaterowie.
Jak
się okazało, nie musieli się niestety zbytnio wysilać. Tajemnicza
siła, która wiąże się z wątkiem paranormalnym (i
właśnie
z tego powodu nie
chciałabym zbyt wiele zdradzać na jej temat, aby nikomu nie zepsuć
przyjemności z czytania),
pomagała naszym protagonistom niemal na każdym kroku.
Robiła to wręcz nazbyt często, przez co mnie,
jako czytelnikowi,
nie dało się
odczuć realnego
zagrożenia i niepokoju, jakie stale towarzyszyły bohaterom.
Zbyt wiele rzeczy szło po myśli protagonistów, zbyt łatwo
osiągali swoje cele, wodząc za nos wykwalifikowaną, jakby
nie patrzeć,
agencję. Odczuwałam swego rodzaju niedosyt
porażek, potknięć, które pomogłyby mi uwierzyć, że Tina
i Elliot
faktycznie mają nóż na
gardle i każda
ich decyzja może prowadzić
do
tragedii.
Z
tego
samego powodu nie usatysfakcjonowało mnie zakończenie. Jakkolwiek
na sporo pytań otrzymałam odpowiedzi, tak brakowało mi w owym
finale swego rodzaju...
intensywności, poczucia,
że to wciąż nie koniec.
Nie zmienia to jednak faktu, że rozwiązanie,
na jakie zdecydował się autor, w ostateczności przypadło mi do
gustu.
Myślę
więc, że to wyłącznie kwestia gustu.
„Oczy
ciemności” to książka,
która została napisana przystępnym, przyjemnym językiem.
Łączy
przy tym
wiele
gatunków literackich, bo
prócz
thrilleru i wątków paranormalnych, znajdziemy w niej
również domieszkę kryminału i romansu. To opowieść o tym, jak
wiele może zrobić ktoś, komu da się nadzieję. Jak
silna jest wiara matki we własne dziecko, a także, jak łatwo
poddać się manipulacji. Książka w ciekawy sposób pokazuje, jak
niewiele człowiek wie o świecie, który go otacza.
Zdaję
sobie sprawę, że „Oczy ciemności” to pozycja,
w której znajdzie się kilka mankamentów, niemniej jednak sam
pomysł i
styl autora bardzo mi
się spodobały.
Zważywszy
że wokół książki narosło ostatnimi czasy wiele teorii
spiskowych, byłam bardzo ciekawa, jak wiele jej
elementów
łączy się z zaistniałą sytuacją. Nie ukrywam, że podobieństwa
do wirusa COVID-19 w istocie się pojawiają, nie ma ich jednak
aż
tyle,
aby od razu uznawać autora za wieszcza, który przewidział pandemię
koronawirusa.
Owszem, niektóre podobieństwa są zaskakujące i
może to wzbudzić podejrzenia.
Nie
zmienia to jednak faktu, że Dean Koontz stworzył po prostu ciekawą,
przyjemną w odbiorze historię, do której sięgnięcia bardzo was
zachęcam.
Za
egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu Albatros.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz