„Przebudzonych”
Colleen Houck czytałam już jakiś czas temu. Studia, sesja i obrona
licencjatu pochłonęły sporą część mojego czasu, więc dopiero
teraz przychodzę do was z recenzją drugiej części tej egipskiej
serii. Jako że udało mi się w końcu znaleźć chwilę, aby
skończyć „Odrodzonych”, mogę podzielić się z wami opinią na
temat kolejnej książki autorki. Czy ta część podobała mi się
tak samo, jak pierwsza?
„Lily
Young, po przygodzie w Egipcie, wraca do domu i wyjeżdża na wakacje
do babci. Nie ma pojęcia, że w tym samym czasie jej ukochany, Amon,
przeniósł się do krainy umarłych, gdzie każdego dnia musi
walczyć o przetrwanie. Poznawszy, czym jest prawdziwa miłość,
egipski książę nie zamierza wypełniać dalej swojego zadania i
chronić ludzi.
Lily,
która jest w posiadaniu podarowanego jej przez Amona skarabeusza
sercowego, odkrywa, że magiczny przedmiot łączy ją z ukochanym.
Nastolatka postanawia wykorzystać tę niezwykłą więź, aby
uratować świat i wyzwolić Amona od bólu”
„Odrodzeni”
to z pewnością ciekawa kontynuacja historii Lily, Amona i jego
braci. Widać, że autorka miała konkretny, złożony pomysł, który
konsekwentnie wcielała w życie. Fabuła ma sens, nawiązania do
egipskiej mitologii są interesujące. Przeplatają się one z
historią w taki sposób, że stają się jej elementarną, a zarazem
nienarzucającą się częścią. Colleen Houck ma dużą wiedzę,
jeśli chodzi o egipskie nawiązania, więc nie dziwi fakt, iż w
ciekawy sposób łączy je ze stworzoną przez siebie opowieścią.
Sama historia jest z kolei pełna bezustannej akcji. Gdy kończy się
jeden wątek, od razu zaczyna się kolejny. Autorka nie daje swoim
czytelnikom ani chwili na złapanie oddechu, przyznaję jednak, że
sam początek książki, a więc około pięćdziesiąt pierwszych
stron, jest stosunkowo leniwy. Początkowo ciężko było mi się
wciągnąć ze względu na sporą ilość przydługich monologów
Lily, które koncentrowały się głównie na tęsknieniu za Amonem.
Jeśli
chodzi o bohaterów tej części, mam co do nich mieszane uczucia.
Protagonistka, a więc właśnie Lily jest postacią, której
charakter z jednej strony jestem w stanie polubić, a z drugiej, nie
wnosi niczego do fabuły. Jej wewnętrzne monologi działały mi na
nerwy, bo choć czasami zdarzało jej się wpaść na dobry pomysł i
zachowywała się porządnie względem opowieści, nie mogłam nie
zauważyć, że w co najmniej osiemdziesięciu procentach książki
jej myśli stale uciekały w stronę atrakcyjnych przedstawicieli
męskiej płci. Lily wzdychała niemal do każdego
chłopaka/mężczyzny, jaki pojawił się na horyzoncie, co w
połączeniu z jej na pozór porządną, wierną Amonowi postawą,
wydało mi się pełne sprzeczności. Nawet jeśli miało to swoje
„sensowne” wyjaśnienie - Lily nosiła przy sobie pewien
przedmiot, który powodował, że każdy się do niej zalecał - nie
podobało mi się zachowanie bohaterki, która sama z przyjemnością
do nich lgnęła. Zdarzało się nawet, że zapominała o swoim
ukochanym, co z kolei nakazało mi się zastanowić, jakie konkretnie
właściwości miał ów magiczny przedmiot tj. „skarabeusz
sercowy”.
Lily
była ponadto bardzo niekonsekwentna, jeśli brać pod uwagę jej
zachowanie. Z jednej strony chciała uratować Amona, z drugiej
bardziej obchodziło ją to, że nie powiedziała ukochanemu we śnie,
że go kocha, aniżeli to, aby zapytać o jego położenie,
samopoczucie, czy jakiekolwiek szczegóły tyczące się krainy
umarłych. Pojawiło się kilka niezrozumiałych przeze mnie, wręcz
zbędnych wątków, które spokojnie można by pominąć, bo fabuła
by się bez nich obyła. Same przemyślenia Lily także można by
„okroić”, ponieważ większość z nich bazowała na tym samym.
Na pochwałę zasługuje jednak pewien wątek, który sprawiał, że
Lily miała różne osobowości (nie mogę zbyt wiele zdradzić, aby
nie padły spoilery odnośnie do fabuły). W tym wypadku nie mam się
do czego przyczepić, ponieważ został on dobrze poprowadzony, a
same dialogi wypadały naprawdę porządnie. Z łatwością szło mi
odróżnianie wypowiedzi poszczególnych postaci, więc książka
dostaje ode mnie dużego plusa.
Co
do reszty bohaterów, niektórych polubiłam bardziej, innych mniej.
Bardziej polubiłam tych, którzy cechowali się oryginalnymi
charakterami, a więc na przykład Horusa, lwicę Tię, czy chociażby
przewoźnika Cherty’ego. Bracia Amona, jakkolwiek sympatyczni,
waleczni i pomocni, byli do siebie tak łudząco podobni, że wciąż
ich myliłam. W „Przebudzonych” miałam wrażenie, że autorka
pokusiła się o wyraźniejsze rozgraniczenie ich osobowości i
zainteresowań. W „Odrodzonych” z kolei ta różnorodność
niestety szybko zanikła. Zakładam, że miało to związek z chęcią
związania Lily zarówno z jednym, jak i drugim bratem. Wymagało to
jednak „ułagodzenia”, a także „uromantyzowania” ich
charakterów w taki sposób, aby Amon i Ahmos pasowali głównej
bohaterce.
„Odrodzeni”
są napisani lekkim, przyjemnym stylem, dokładnie tak jak poprzednia
część. Wbrew wszystkiemu, miło było wrócić do fabuły opartej
na egipskich podaniach, do świata, w którym żyją bogowie,
istnieje magia, a świat stopniowo pogrąża się w chaosie.
„Odrodzeni” to opowieść o tym, jak wiele można poświęcić
dla ukochanej osoby, a także, jak daleko potrafimy przesunąć
granicę, byleby tylko znaleźć się blisko niej. To historia o
niebezpiecznej magii, tęsknocie i wewnętrznych rozterkach, które
sprawiają, że sami nie wiemy, w którą stronę powinniśmy
zmierzać. Niestety, jest to równocześnie książka o rozbudowanej,
a co za tym idzie, przydługiej fabule, którą spokojnie można by
zamknąć w połowie stron, gdyby nie monologi Lily, a także segment
oparty na ciągłej walce. Jakkolwiek pierwszy tom serii „Strażników
Gwiazd” przypadł mi nawet do gustu, tak drugi nie sprawił mi już
tak dużej przyjemności. Spokojnie mogłabym się obejść bez
znajomości fabuły tego tomu i poprzestać na zakończeniu z
pierwszego. Niemniej jednak, skoro już go przeczytałam, z chęcią
sięgnę po trzeci tom, aby sprawdzić, jak zakończy się przygoda
Lily i Amona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz