Choć „Pięć lat z życia
Dannie Kohan” to pierwsza książka autorstwa Rebecci Serle, po
którą sięgnęłam, jest to równocześnie książka wydawana przez
Czwartą Stronę, a tej ufam niemalże bezgranicznie, jeśli chodzi o
przyjemne w odbiorze lektury.
Dannie Kohan ma konkretny plan.
Wie, gdzie widzi siebie za pięć lat i nie wyobraża sobie, aby choć
jeden puzzel z jej życiowej układanki mógł przestać do niej
pasować. Wszystko musi ułożyć się idealnie i… faktycznie się
układa. Do 15 grudnia 2020 roku. Tego dnia, po udanej rozmowie
kwalifikacyjnej, Dannie umawia się ze swoim partnerem na kolację,
podczas której ten, zgodnie z jej przewidywaniami, decyduje się
oświadczyć. Wszystko poszłoby zgodnie z planem, gdyby nie fakt, że
tego samego wieczora Dannie zasypia, aby obudzić się w zupełnie
innym miejscu… pięć lat później. U swojego boku widzi obcego
mężczyznę, a na palcu nowy pierścionek zaręczynowy.
Sen trwa niespełna godzinę i
Dannie budzi się u boku swojego narzeczonego, w dobrze znanym sobie
otoczeniu. Czy to jednak na pewno był sen? Co musiałoby wydarzyć
się w ciągu kolejnych pięciu lat, aby życie poukładanej,
kontrolującej całe swoje życie Dannie Kohan zmieniło się do tego
stopnia?
Książka
„Pięć lat z życia Dannie Kohan” przypominała mi trochę
opowieści tworzone przez Taylor Jenking Reid. Autorka „Siedmiu
mężów Evelyn Hugo”, czy „Daisy Jones&The Six” ma tę
ciekawą przypadłość, że tworzy opowieści, których zakończenie
jest czytelnikowi zarysowane już na początku. Odbiorca ma za
zadanie przebrnąć przez dobrze poprowadzoną fabułę, aby finalnie
odkryć intrygujące zakończenie. Zupełnie jakby czytał książkę
obyczajową, która sięga po cechę, którą charakteryzuje się
kryminał. Choć zna finał historii, musi odkryć, jak właściwie
do niego doszło. Podobny zabieg wykorzystała Rebecca Serle.
Pokazała czytelnikowi przeszłość Dannie Kohan, aby zasiać w nim
ziarno niepewności. Co takiego stało się w przeciągu kolejnych
pięciu lat życia bohaterki, że to aż tak się zmieniło? Przecież
miała wszystko dokładnie zaplanowane.
Zacznijmy
może od bohaterów. Dannie, jak już wspomniałam, to konkretna,
nielubiąca zdawać się na przypadek protagonistka. Początkowo (mam
tu na myśli pierwsze trzydzieści stron) nie potrafiłam z nią
sympatyzować ze względu na przesadną pewność siebie. Dannie nie
tylko była pewna, że dostanie wymarzoną pracę, ale również
przewidziała, że chłopak zdecyduje się jej oświadczyć. W swoich
planach była śmiała do tego stopnia, że zakrawało to już niemal
pod arogancję. Nie przepadam za tego typu bohaterkami, więc
zaczynając książkę, obawiałam się, że będę miała z nią
duży problem. Szybko okazało się jednak, że jest to wyłącznie
przejściowe „stadium” i na szczęście z czasem Dannie zaczęła
przechodzić metamorfozę. Zaczęła dostrzegać, że nie wszystko da
się w życiu zaplanować. Odkryła, że nie zawsze świat pozwoli
jej się kontrolować i choćby nie wiadomo jak się starała, w
każdej chwili może wydarzyć się coś, co zawali cały jej świat.
Wtedy zaczęłam ją lubić. Polubiłam jej niepewność, reakcje, a
także to, w jaki sposób próbowała radzić sobie z nową sytuacją.
Innych
również da się lubić. Przyjaciółkę Dannie, Belle, polubiłam
za otwartość, ciepło, a także przebojowy charakter, który
powodował, że na swój sposób stanowiła kontrast dla poukładanej,
twardo stąpającej po ziemi głównej bohaterki. Narzeczony Dannie,
David, również okazał się interesującą postacią. Nie sprawiał
wrażenia kogoś, kogo dziewczyna chciałaby opuścić, ani kogoś,
kto sam byłby skłonny zostawić ukochaną osobę. Był troskliwy,
kochający, a przede wszystkim sympatyczny, co tym bardziej skłaniało
mnie do myślenia, bo nie rozumiałam, dlaczego Dannie miałaby się
z nim w przyszłości rozstać. Owszem, zawsze może znaleźć się
wiele powodów, dla których pary decydują się na zakończenie
relacji, aczkolwiek związek Dannie i Davida wydawał się na to
wręcz zbyt idealny. Nic nie wskazywało, aby cokolwiek miało pójść
nie tak. Nawet kiedy w życiu bohaterów pojawił się Aaron, a więc
mężczyzna ze snu Dannie, wciąż nie dało się przewidzieć finału
tej historii.
Skoro
już mowa o finale. Co ciekawe, wbrew pozorom, to nie wątek miłosny
jest w tej opowieści najistotniejszym elementem. Choć z opisu
mogłoby wynikać, że będzie to romans, w którym pojawia się
motyw przeznaczenia i drogi, jaką muszą pokonać bohaterowie, aby
doprowadzić do takiego, a nie innego zakończenia, finalnie okazuje
się, że nic nie jest takie, jakim wydawało się z początku.
Owszem, autorka w swojej książce, przykłada dużą wagę do wątku
snu Dannie i tego, że kobieta obawia się o przyszłość, ale w
miarę czytania kolejnych rozdziałów, odbiorca odkrywa, że w
rzeczywistości jednym z najważniejszych filarów książki jest nie
miłość, ale... przyjaźń. Przyjaźń Dannie i Belli, która
zostaje wystawiona na ciężką próbę. I to jest, według mnie,
naprawdę interesujące. Autorka pokusiła się o to, aby nie kroczyć
schematyczną ścieżką i wbrew oczekiwaniom czytelników,
pokierować historię na zupełnie inne tory. Choć główny wątek
książki wciąż wybrzmiewa, to w tle rozgrywa się opowieść,
która faktycznie scala treść. Historia o tym, że czasami trzeba
włożyć dużo trudu w to, aby poradzić sobie z czymś, na co nikt
nas nie przygotował. Że przyjaźń nie zawsze jest łatwa i
niekiedy zamiast realnego wsparcia, druga osoba oczekuje od nas po
prostu zrozumienia. Bycia.
Mnie
historia Dannie Kohan bardzo się podobała. Styl autorki jest lekki
i przyjemny. Mimo że porusza ona dość trudny temat, zostaje on
opisany w sposób bardzo przystępny. Wydaje mi się, że summa
summarum niektórzy mogą być zaskoczeni, a nawet rozczarowani, w
jakim kierunku zmierza fabuła (tu mam na myśli osoby, które
nastawią się wyłącznie na romans i przewidywalne zakończenie).
Ja nie mam tej książce niemal nic do zarzucenia. Bardzo podobała
mi się relacja Dannie, Belli, Davida i Aarona. Podobało się, że
został poruszony wątek relacji z rodziną, a także radzenia sobie
w sytuacji, gdy wali się cały dotychczas znany nam świat. Rebecca
Serle stworzyła opowieść, którą z całego serca polecam. Czwarta
Strona po raz kolejny mnie nie zawiodła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz