Spotkałam się z opiniami, że książka Martyny Senator „Najgłośniej krzyczy serce” była czytelnikom potrzebna. Że powinien ją przeczytać każdy, zarówno ten, kto spotkał się z podobnym traktowaniem, co bohaterowie, jak i ten stojący po drugiej stronie barykady, niemogący pojąć, co czuje dręczona osoba. Że potrzebna była książka, która w przystępny sposób poruszy temat przemocy psychicznej i fizycznej wśród młodych, zastraszanych osób.
Czy faktycznie książka była potrzebna?
Cóż… wyłamię się ze spirali zachwytów i przyznam, że osobiście mam dość… mieszane uczucia odnośnie do „Najgłośniej krzyczy serce”.
„Życie Niny, młodej, wrażliwej dziewczyny kochającej taniec, zamienia się w piekło po tym, jak jeden z jej kolegów zaczyna ją dręczyć. Nastolatce, która traci już nadzieję na polepszenie swojej sytuacji, nieoczekiwanie przychodzi z pomocą Kacper, powtarzający klasę chłopak, z którym nigdy nie łączyły ją żadne bliższe relacje. On także zmaga się z problemami. Mimo to, wraz z najlepszą przyjaciółką Niny, postanawia wesprzeć ją w nierównej walce z prześladowcami.”
Przyznam, że do sięgnięcia po tę książkę skłoniły mnie przede wszystkim ładna, minimalistyczna okładka, a także jej enigmatyczny, nie do końca oczywisty opis. Wiedziałam, że będzie to opowieść o przemocy, a więc w jakimś stopniu okaże się trudną lekturą. Wskazywały na to zapowiedzi, a także cytaty, jakie pojawiały się w social mediach. Autorka bardzo długo robiła research, posiłkując się opowieściami osób, które spotkały się z przemocą, niezrozumieniem, a także pozostawały bezradne w obliczu prześladowania. Tym bardziej liczyłam na naprawdę mocną, rzetelną historię.
Cóż, poniekąd nie mogę napisać, że się zawiodłam. Nie oznacza to jednak niestety, że książka jakoś szczególnie mną wstrząsnęła. To po prostu opowieść o dziewczynie, która nie wie, jak poradzić sobie z hejtem, z jakim się spotyka. Jest prześladowana przez kolegę z klasy, który nic sobie nie robi z próśb, aby dał jej spokój. Początkowo udaje silną, ale z czasem nawet ona nie może już znieść tego typu psychicznej przemocy. Właśnie wtedy, kiedy wydawałoby się, że nie może zrobić nic, prócz zaakceptowania swojego losu, naprzeciw wychodzi jej ktoś, kto chce jej pomóc. Wtedy jednak sytuacja staje się jeszcze gorsza.
Jestem świadoma, że sytuacje, które zostały opisane w książce, mają miejsce w prawdziwym życiu. Są ofiary i są kaci, prześladowani i prześladowcy, słabsi i silniejsi, którzy owe słabości bez skrupułów wykorzystują. Są nastolatkowie, którzy wykorzystają każdą nadarzającą się okazję, aby znaleźć przyjemność w gnębieniu tych, którzy nie potrafią się obronić, zareagować. I czują się bezkarni. Nikt nie zwraca im uwagi. Niewielu ma odwagę, aby się im postawić. Kieruje nimi strach. Obawa, że to oni staną się następnym celem dręczyciela. Łatwiej bowiem milczeć i kryć się w cieniu, niż zwracać na siebie przesadną uwagę tych, którzy nie wahają się robić innym krzywdy. A ci, którzy już zwrócili na siebie tę uwagę… cóż, dla nich jest za późno. Prawda?
Niekoniecznie. Warto pamiętać, że to właśnie takie myślenie sprawia, że oprawcy czują się bezkarni. Wiedzą, że nikt się im nie postawi, nikt nie zwróci się o pomoc do kogoś, kto faktycznie ma władzę. Żyją w przekonaniu, że „dopóki nie ma dowodów, nie ma przemocy”. Taka sytuacja ma miejsce właśnie w „Najgłośniej krzyczy serce”, gdzie Nina nie otrzymuje początkowo pomocy ani od nauczycielki (która argumentuje jej sytuację tym, że pewnie to forma zaczepki ze strony jej prześladowcy i przesadza), ani dyrektorki szkoły, która przyjaźni się z mamą dręczyciela i nie chce uwierzyć w słowa żyjącej w strachu dziewczyny. Jedynie rodzice są w stanie uwierzyć swoim dzieciom i stanąć w ich obronie. Tylko tylko, że aby mieli szansę to zrobić, dzieci muszą wierzyć, że faktycznie otrzymają od nich wsparcie. Że nie zostaną wyśmiane, a ich problemy zbagatelizowane. Że znajdzie się ktoś, kto im uwierzy.
Zanim przejdę dalej, powiedzmy sobie coś może o bohaterach. Jak już wspominałam, Nina to miła, wrażliwa dziewczyna, która kocha taniec. Nie ukrywam, że ją, z dwójki protagonistów, polubiłam mniej. Początkowo wydawała mi się pełna sprzeczności. Z jednej strony udawała, że nie ruszają jej zaczepki i sama na nie odpowiadała, z drugiej, kiedy działy się mniej poważne rzeczy, wybuchała płaczem. W tym wypadku nie chciałabym się wypowiadać. Choć nieco denerwowało mnie jej zachowanie i brak konsekwencji, rozumiem, że są osoby, które reagowałyby w taki sam sposób. Szanuję każdego, kto doświadczył lub doświadcza przemocy psychicznej i/lub psychicznej, toteż nie zamierzam mówić, że bohaterka powinna zachowywać się tak, a nie inaczej w danej sytuacji. Każdy ma prawo radzić sobie tak, jak potrafi. Ma prawo płakać i krzyczeć. Ma prawo milczeć i ukrywać emocje. Ma prawo pozostawać biernym, tak samo, jak ma prawo odpowiedzieć agresją na agresję. Nie twierdzę, że to dobra postawa, jestem jednak zdanie, że nie powinno się oceniać, jeśli dobrze nie pozna się danej osoby (a i wtedy warto zastanowić się sto razy, zanim wysnuje się jakiekolwiek wnioski). Przemoc w jakiejkolwiek postaci to trudny temat. Właśnie dlatego nie zamierzam oceniać postępowania Niny. Postępowała tak, a nie inaczej. Znajdą się osoby, które obrałyby inną drogę, ale pojawią się również takie, które ujrzą w postaci Niny lustrzane odbicie samych siebie. I to jest okej.
Co do Kacpra, a więc drugiego protagonisty, którego perspektywę także mamy okazję poznać za sprawą naprzemiennych rozdziałów, nie mam zarzutów. Polubiłam go zarówno za to, jak postępował w stosunku do Niny, jak i za to, jak traktował swojego młodszego brata Tymka. Jego relacja z tatą była skomplikowana i początkowo nie mogłam pojąć, czemu odnosi się do nie z tak jawną rezerwą. Dopiero jakiś czas później jego motywy stały się dla mnie zrozumiałe i byłam w stanie usprawiedliwić jego postawę. Byłam zresztą w stanie zrozumieć wszystko, co robił. Miał powody, aby wspierać Ninę, miał powody, aby nienawidzić ojca i za wszelką cenę chronić brata. Jeśli o mnie chodzi, Kacper był jedną z lepiej wykreowanych przez Martynę Senator postaci. Ustępował jedynie Tymkowi, swojemu braciszkowi, bo jego pokochałam całym sercem i pod tym względem nie potrafię być obiektywna. Nie ukrywam, że fragmenty, w których się pojawiał, sprawiały, że uśmiechałam się do kartek. To jedno z najbardziej uroczych dzieci, o jakich dane mi było czytać. Niewinne, ale mimo wszystko, świadome wielu rzeczy. Bardzo podobała mi się relacja, jaka łączyła jego i Kacpra. Dostrzegałam ich braterską miłość, to, jak bardzo chcieli się nawzajem wspierać i być dla siebie oparciem.
Przejdźmy jednak do rzeczy. Będę zapewne w mniejszości, ale nie powiem, aby „Najgłośniej krzyczy serce” było książką szczególnie odkrywczą. Podobała mi się, nie przeczę. Przeczytałam ją w zaledwie jeden dzień i myślę, że gdybym pisała tę recenzję zaraz po lekturze, na świeżo, moja opinia byłaby o wiele bardziej pozytywna. Zapewne duża byłaby w tym wypadku zasługa wspomnianego Tymka. Jako że to nie on stanowi jednak główną oś historii, nie mogę bazować wyłącznie na sympatii, jaką go darzę. Opieram się w dużej mierze na fabule i wątku przemocy, a ten nie sprawił, że dowiedziałam się czegoś, o czym wcześniej nie wiedziałam. Nie wycisnął także z moich oczu łez, bo choć temat jest w istocie wyjątkowo poważny, autorka nie pokusiła się o naprawdę wbijającą w fotel fabułę. Zaznaczę w tym miejscu, że nie chcę umniejszać wagi żadnych aktów przemocy, bez względu na to, czy chodziłoby o brutalne pobicie, czy szturchnięcie kogoś na szkolnym korytarzu. Mam tu głównie na myśli to, że po zapowiedziach spodziewałam się po fabule czegoś więcej, czegoś, co sprawiłoby, że z trudem przyszłoby mi dalsze czytanie. W książce Martyny Senator tego niestety nie było. W większości dręczyciele ograniczali się do ataków słownych. Dopiero gdy bohaterowie zaczęli działać, sprawa stała się naprawdę poważna.
I właśnie w tym miejscu pojawia się jeden z problemów. Są w gruncie rzeczy tylko dwie rzeczy, które nie podobały mi się w książce. Pierwszą z nich jest około stu pierwszych stron książki, w których trakcie pojawia się wiele nienaturalnie brzmiących dialogów i pompatycznych, nieco odstających od treści wypowiedzi bohaterów. Te stale kończą się spostrzeżeniem, że przekonani o swojej bezradności bohaterowie, wmawiają sobie, że z pewnością nikt im nie pomoże. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jest to przekonanie zakorzenione w umysłach wielu prześladowanych, doświadczającej przemocy psychicznej i/lub fizycznej osób, ale nie podobało mi się, że bohaterowie, zamiast choć pomyśleć o reagowaniu, sami nakręcali między sobą spiralę „oczywistej bezsilności”. Rozumiem, że bali się komukolwiek powiedzieć o swojej sytuacji, aby jej nie pogorszyć, ale mogli choć między sobą wspominać, że w głębi serca chcieliby to zrobić. Chcieliby przestać się bać, aby móc przerwać milczenie. Fakt, że tego nie robili i jedynie pomiędzy wierszami wybrzmiewała owa „chęć”, jeszcze bardziej umacniał mnie niestety w przekonaniu, że autorce zależało na dodaniu większej ilości scen, zanim ci powezmą jakiekolwiek kroki.
Drugi problem miałam z zakończeniem, a właściwie z akcją, która miała miejsce już po ujawnieniu sytuacji przez bohaterów, a także zareagowaniu przez rodziców i dyrekcję. Mam niestety wrażenie, że książka utwierdza czytelnika w przekonaniu, iż nawet jeśli ktoś odważy się wyznać prawdę i poprosić o pomoc, musi liczyć się z zemstą, jaka czeka go ze strony oprawców. Myślę, że gdybym sama zmagała się z podobnymi problemami, co Nina, czy Kacper, po przeczytaniu „Najgłośniej krzyczy serce” wcale nie poczułabym się pewniej. Książka z pewnością otworzyłaby mi oczy na parę spraw, pokazując, że warto zwrócić się z prośbą o pomoc do najbliższych, ale równocześnie utwierdziłaby mnie w przekonaniu, że jeśli tylko się odezwę, czekają mnie konsekwencje, a więc jeszcze gorsze prześladowanie niż wcześniej. Miło byłoby, gdyby na końcu książki lub w jej trakcie zostało wspomniane, że nie zawsze tak się dzieje. Że czasami zdarzają się ludzie, którzy pomogą ofierze od razu i ta nie powinna się bać. W „Najgłośniej krzyczy serce” mi tego zabrakło. Do samego końca, nawet po interwencji rodziców, dyrekcji, a także policji, bohaterom działa się krzywda. Pod tym względem nie jest to najlepszy wzorzec dla osób, które żyją w strachu przed swoimi oprawcami. Nakazuje im myśleć, że bez względu na to, co zrobią, i tak dosięgnie ich kara, bo ich kat znajdzie sposób, aby się zemścić. Nie zawsze tak jest.
Nie przeczę, że zgadzam się poniekąd z przesłaniem, jakie niesie za sobą książka Martyny Senator. Czasami najbardziej boimy się nie tego, że będziemy musieli przyznać się do słabości, ale tego, jakie konsekwencje będzie za sobą niosło owo przyznanie się. Boimy się, że nikt nam nie uwierzy, że to my będziemy tymi, którzy chcą krzywdy drugiej osoby. Nie oznacza to bynajmniej, że zawsze tak będzie. Z pomocą zaufanych ludzi uda nam się znaleźć odwagę, aby zrobić pierwszy krok. I nawet jeśli wtedy upadniemy, osoby, które idą z nami ramię w ramię, pomogą nam się podnieść. I popchną nas dalej.
Podsumowując: Nie uważam „Najgłośniej krzyczy serce” za złą książkę. Jest napisana przystępnym językiem, który sprawia, że czyta się ją zaskakująco szybko. Mimo niektórych słów, które padły w recenzji, nie kryję, że nawet mi się podobała. Być może, ze względu na tematykę, za bardzo zaczęłam analizować i próbować czytać pomiędzy wierszami, co koniec końców, znacząco wpłynęło na moją ocenę. Mam mieszane uczucia co do niejednoznacznego przesłania, jakie niesie za sobą fabuła, niemniej jednak uważam, że wiele młodych osób znajdzie w niej swego rodzaju oparcie. Uświadomi sobie, że nie są same i jeśli tylko zwrócą się do odpowiednich osób, na pewno otrzymają pomoc. Mam szczerą nadzieję, że tak właśnie będzie. Mam też szczerą nadzieję, że żadne dziecko ani nastolatek nie będzie musiało nigdy dzwonić na podany niżej numer.
116 111 – Telefon zaufania dla Dzieci i Młodzieży
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz