poniedziałek, 5 czerwca 2023

"Siedem razy eks" Lucy Vine | Wyd. Insignis Media

Z doświadczenia wiem, że w moim przypadku lepiej nie mieć żadnych oczekiwać, jeśli chodzi o nowoczesne powieści obyczajowe i romanse. Lubię historie z wątkiem romantycznym, mam jednak to szczęście (a raczej nieszczęście), że jak tylko decyduję się sięgnąć po jakiś typowy romans, to ten okazuje się naprawdę słabo napisany. I to w najlepszym wypadku, bo w najgorszym kończy się na frustracji, złorzeczeniu i załamywaniu rąk. Zupełnie, jakby ciążyła nade mną jakaś czytelnicza klątwa. Na dziesięć romansów, po które sięgnę, przynajmniej osiem musi okazać się jednym wielkim rozczarowaniem.

Całe szczęście, że „Siedem razy eks” znalazło się w tej pozostałej dwójce, bo chyba bym oszalała… Bo wiecie, chociaż nie jestem fanką romansów sensu stricto, to wciąż nie ustaję w poszukiwaniach „dobrych” powieści z tego gatunku. Między innymi właśnie dlatego postanowiłam zaryzykować i dać szansę najnowszej książce Lucy Vine. Zaintrygował mnie jej opis, „Siedem razy eks” opowiada bowiem o Esther, żywiołowej, wygadanej kobiecie, która zdaje się prowadzić naprawdę dobre życie. Ma stabilną sytuację finansową, pracę, którą uwielbia, a także dwie zaufane przyjaciółki, z którymi wynajmuje dość przytulne mieszkanie (nie licząc wiecznie zapchanej toalety i wrednego właściciela). Na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie ma na co narzekać. Na drugi… no cóż, okazuje się, że nie jest tak kolorowo, jak się wydaje. Esther, która kryje się pod płaszczem ciętych, często niewybrednych komentarzy, czuje się naprawdę nieszczęśliwa. Ma wrażenie, że osiągnęła w życiu wszystko, prócz jednego: miłosnej stabilizacji. Wciąż nie znalazła ukochanej osoby. Kogoś, z kim będzie mogła spędzić resztę życia. W końcu dobiega trzydziestki. Jest już prawie jedną nogą w grobie!

Pewnego dnia w starym numerze magazynu „Cosmour” Esther znajduje pewien znaczący artykuł. Z tekstu wynika, że każda kobieta doświadcza w życiu siedmiu archetypowych relacji: Pierwszej Miłości, Wypadku Przy Pracy, Faceta na Zakładkę, Seks-przyjaźni, Niewykorzystanej Okazji, Drania i Poważnego Związku. Jak się okazuje Esther doświadczyła ich wszystkich. Zdesperowana i przerażona myślą o nieuchronnej samotności, postanawia odezwać się do każdego ze swoich byłych.

Nie oszukujmy się, pomysł na historię, która opiera się na powrocie do eks nie jest niczym nowym. Połowa filmów romantycznych polega właśnie na tym, że bohaterowie w którymś momencie orientują się, że ich rozstanie było pomyłką i koniecznie muszą do siebie wrócić. Podobnie jest i w tym przypadku. Esther zaczyna dywagować nad tym, czy aby nie zaprzepaściła przypadkiem jakiejś życiowej szansy. Nigdy nie miała problemów ze znalezieniem partnera, problemy pojawiały się dopiero w chwili, w której gdzieś na horyzoncie zaczynało majaczyć widmo stabilizacji. Ślub, dzieci, wspólna starość… nie, to zdecydowanie nie było coś, co mogłoby do niej pasować. Nie w wieku dwudziestu paru lat!

Mając na uwadze, że powinna jak najdłużej korzystać z życia i nie ograniczać się do jednego obiektu westchnień, Esther za każdym razem decydowała się zakończyć związek. Poznawała swoje połówki na różnych etapach życia, długo nie przejmowała się jednak faktem, że w wielu przypadkach relacje kończyły się z jej własnej winy. Z tym, że lata mijały, partnerzy się zmieniali, a kobieta wciąż kończyła z niczym (a właściwie z nikim). I tak, jak w wieku dwudziestu lat mogła sobie pozwolić na wybrzydzanie, tak obecnie, w wieku trzydziestu lat, myśl o braku partnera wydaje jej się o wiele bardziej przerażająca niż wcześniej. Z dnia na dzień, zaczyna odnosić wrażenie, że postąpiła niewłaściwie, a co za tym idzie, że już nigdy nie trafi na idealnego mężczyznę. Że zmarnowała zbyt wiele szans, aby świat podsunął jej pod nos kolejną.

Sięgając po „Siedem razy eks” nie miałam zbyt wielu oczekiwań. Przyznaję, że początkowo nie potrafiłam przekonać się do stylu Lucy Vine. Język, którym posługuje się w tej konkretnej książce jest lekki, ale niezwykle „wyrazisty”. Autorka nie szczędzi swoim czytelnikom bardzo konkretnych opisów, niezbyt apetycznych porównań czy ciętych komentarzy ze strony boharerów. Sama Esther także jest dość cięta. Podążając jej śladem, czułam się trochę tak, jakbym miała okazję zajrzeć do pamiętnika bardzo charakternej koleżanki. W dodatku takiej, która dopiero z czasem przestaje patrzeć na świat w zero-jedynkowy sposób. Naszej głównej bohaterce z trudem przychodzi bowiem zaakceptowanie faktu, że to nie świat musi się zmienić, lecz to ona powinna zastanowić się nad swoim postępowaniem. W końcu kiedyś należałoby dorosnąć i przestać usprawiedliwiać swoje życiowe niepowodzenia.

Zostawmy może na chwilę naszą protagonistkę i pomówmy przez chwilę o drugoplanowych bohaterach, bo nie ukrywam, że ci okazują się z czasem naprawdę interesujący. Każdy z byłych partnerów Esther ma nam coś ciekawego do zaoferowania: od rozbudowanego charakteru po tajemniczą przeszłość. Wszystkich poznajemy ponadtwo z dwóch perspektyw: dawnej, tej, w której zostają nam przedstawione ich początki znajomości z Esther, a także obecnej, dzięki której jesteśmy w stanie ocenić, co takiego zmieniło się na przestrzeni paru ostatnich lat. Dostajemy przy okazji odpowiedzi na najróżniejsze pytania: Czy czas jakoś na nich wpłynął? Czy zmienili swój sposób myślenia albo zachowanie? Czy jest choć cień szansy, że wciąż pamiętają o swojej dawnej miłości?

Lucy Vine w naprawdę przyjemny sposób wprowadziła do fabuły swoich bohaterów. Choć pojawia się w niej nie jedna, ale aż siedem postaci, muszę przyznać, że nie czułam się ani trochę zagubiona i z łatwością odróżniałam, kto jest kim. Tutaj moją jedyną uwaga jest fakt, że przed każdym rozdziałem pojawia się wzmianka o miejscu akcji i godzinie. Ta ostatnia nie jest z reguły czytelnikowi do niczego potrzebna. O wiele bardziej przydałyby się w tym miejscu daty poszczególnych wydarzeń. Autorka wielokrotnie skacze po linii czasowej, przez co z łatwością idzie się pogubić. Kilkukrotnie zdarzyło mi się nie wiedzieć, czy dany rozdział ma miejsce „przed” czy „po” pewnych sytuacjach.

W książce pojawia się kilka wyjątkowo ciekawych motywów. Bardzo rezonował ze mną zwłaszcza ten związany z poczuciem, że przez własną głupotę/charakter/obawy straciło się w życiu jakąś ważną szansę. Główna bohaterka żałuje, że ze strachu przez zbyt wczesnym ustatkowaniem, zrezygnowała z potencjalnie udanej relacji. Próbuje wrócić do przeszkościu, uparcie ignorując fakt, że inni ludzie też z czasem mogą się zmienić. W końcu nikt nie będzie czekał wiecznie, aż zdecydujemy się zaryzykować. Wszystko przemija i to wyłącznie od nas zależy, czy wykorzystamy daną nam szansę.

W „Siedem razy eks” utracone okazje odgrywają naprawdę dużą rolę. W książce pojawiają się jednak także inne motywy. Zostają w niej poruszone tematy takie jak: poczucie samotności, zazdrość, zdrada, manipulowanie drugą osobą, wykorzystywanie sek_ualne czy zmaganie się z chorobą psychiczną. Wbrew pozorom, pod płaszczykiem lekkiej, zabawnej książki kryje się naprawdę dużo wartościowych treści. Można powiedzieć, że „Siedem razy eks” zaczęca do jako takiej refleksji, daje ponadto przestrzeń do rozpoczęcia wartościowej dyskusji na temat dzisiejszego społeczeństwa. Czy szczęścia powinno się szukać na siłę?

Nie twierdzę, że ta książka jest idealna, bo nie jest. Nie przypadnie do gustu osobom, które nie przepadają za zbyt wulgarnym, bezpośrednim językiem. Jest dużo wstawek erotycznych i fizjologicznych. Jest też wiele rozczarowań, jeśli chodzi o relacje bohaterów. „Siedem razy eks” nie jest kolejną romantyczną historią o tym, że dziewczyna znajduje swojego księcia już przy pierwszym podejściu. Wręcz przeciwnie. Tutaj wspomniana dziewczyna ma tych podejść aż siedem, mimo to do samego końca nie jest pewne, czy uda jej się cokolwiek zdziałać.

Myślę, że w prawdziwym życiu nie chciałabym mieć takiej przyjaciółki Esther (raczej byśmy się nie dogadały). Jako książkowa bohaterka kobieta sprawuje się jednak naprawdę nieźle. Nie ukrywam, że śledząc jej losy, zdarzyło mi się parę razy uśmiechnąć. Z czasem zaczęłam jej też szczerze kibicować w poszukiwaniach Tego Jedynego. Jak to się mówi: „każdy zasługuje na drugą szansę”. Ja dałam szansę „Siedem razy eks” i ani trochę nie żałuję.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz