sobota, 22 lipca 2023

"Fake Dates and Mooncakes" Sher Lee | Wyd. Literackie

Zacznijmy od tego, że strasznie chciałam przeczytać tę książkę. Zakochałam się w jej okładce, w tytule, a także w pomyśle na fabułę, który oscylował wokół azjatyckiej kultury, udawanych randek i księżycowych ciasteczek! No bo kurczę! Jedzenie, ciekawi bohaterowie i motyw księżyców, a to wszystko w jednej i tej samej historii. Czego chcieć więcej? No cóż, niczego! „Fake Dates and Mooncakes” autorstwa Sher Lee to pozycja obowiązkowa dla wszystkich, którzy uwielbiają urocze historie. Opowieści pełne słodyczy, ciepła, a przede wszystkim uczuć, które ewoluują wraz z bohaterami.

Ale od początku!

Dylan Tang pracuje w „Wojownikach Woka” barze swojej ukochanej cioci. Ponieważ restauracja podupada i potrzebne są spore fundusze na jej odratowanie, chłopak postanawia spróbować swoich sił w konkursie pieczenia księżycowych ciastek na Święto Środka Jesieni. Gdyby udało mu się wygrać, mógłby nie tylko uratować przybytek swojej rodziny i pozyskać dla niego nowych klientów, ale także spełnić dawne marzenie swojej mamy. Nim jednak do tego dojdzie nastolatek będzie się musiał zmierzyć z jeszcze jednym wyzwaniem. Mianowicie: ukryciem faktu, że zauroczył się w dopiero co poznanym chłopaku. Dylan spotyka bowiem na swojej drodze niejakiego Theo, sympatycznego nastolatka z dobrego domu, który z chęcią oferuje mu swoją pomoc przy ratowaniu „Wojowników Woka”. W zamian oczekuje tylko jednego, zależy mu na tym, aby Dylan udawał przez jakiś czas jego chłopaka. Theo pilnie potrzebuje osoby towarzyszącej, z którą będzie się mógł wybrać na wesele swojej kuzynki. Chce zrobić w ten sposób na złość pewnym członkom swojej bajecznie bogatej, nieco zbyt narcystycznej rodziny.

Fake Dates and Mooncakes” to jedna z tych książek, które po prostu chce się zdjąć z półki i przytulić do serca. Przeurocza, ciepła i wyjątkowo wciągająca, kryje w sobie wszystko to, co kocham w lekkich, młodzieżowych historiach. Nie jest ani zbyt wymagająca, ani przesadnie natarczywa, wręcz przeciwnie, okazuje się na tyle sympatyczna, że można się przy niej naprawdę dobrze bawić. Aż żałuję, że jej premiera nie wypadła dopiero we wrześniu to jest w miesiącu, w którym w kalendarzu chińskim wypada Święto Środka Jesieni (obchodzi się je bowiem 15 dnia 8 miesiąca według kalendarza księżycowego). Mam wrażenie, że wtedy książka byłaby jeszcze bardziej klimatyczna. Bo oczywiście nie to, że obecnie nie jest! Wręcz przeciwnie. Autorka tak często wspomina o chińskim jedzeniu, że człowiek bez przerwy chodzi głodny. Marzy też o spróbowaniu tradycyjnych księżycowych ciastek. Zwłaszcza tych ze śnieżną skórką!

Ale, ale… Może zamiast na ciastkach skupmy się na czymś, co jest jeszcze ważniejsze, a więc na bohaterach. Po pierwsze: uwielbiam ich. Polubiłam zwłaszcza Theo, który okazał się tak miłą i charyzmatyczną postacią, że nie sposób było się w nim nie zakochać. Nie oznacza to bynajmniej, że Dylan w czymkolwiek mu ustępował. Co to to nie, on także zdobył moją sympatię. Czytając o nim i Theo bez przerwy wracałam pamięcią do moich ukochanych książkowych bohaterów. Do Nicka i Charliego z „Heartstoppera”, do Nate’a i Jai’a z „Nate plus One”, Ariego i Hectora z „Bloom”, do Brysona i Kaia z „Date me, Bryson Keller”, do Olivera i Luca z „Materiału na chłopaka”… Do tych i do wszystkich innych chłopaków, którzy zauroczyli mnie swoją charyzmą, poczuciem humoru i zaangażowaniem. Chłopaków, którzy sprawili, że po prostu cieszyłam się lekturą i uśmiechałam się jak głupia do papieru.

Swoją drogą, jest coś, co szczególnie podobało mi się w relacji Dylana i Theo. Chodzi mianowicie o fakt, że mimo iż bohaterowie należą do społeczności lgbt, to ich relacja nie zostaje przedstawiona jako coś niecodziennego lub wymagającego napiętnowania. Orientacja protagonistów (obaj są zainteresowani relacjami męsko-męskimi) nie jest czymś, na czym skupia się fabuła lub pozostali bohaterowie. Nikt nikogo nie ocenia, nikt niczego nie podkreśla. I to jest naprawdę cudowne, bo osobiście jestem zdania, że najlepsze queerowe książki to te, które traktują osoby ze społeczności lgbt tak samo jak osoby heteroseksualne. Po prostu nie sygnalizują tego, że występuje jakaś różnica w podejściu do postaci wyłącznie przez pryzmat tego, jak się zachowuje lub kim się interesuje. W końcu nie istnieje żadna różnica. Historia nie traci na wartości wyłącznie przez to, kto jest jej bohaterem.

Fake Dates and Mooncakes” to przyjemna, słodko-gorzka historia o pielęgnowaniu swoich zainteresowań i budowaniu zaufania do innych ludzi. O tym, jak radzić sobie ze stratą, a także o tym, aby nie bać się ryzykować i iść po swoje. O tym, jak postępować (lub nie) w przypadku, gdy rodzic rozczarowuje swoje dziecko i o tym, że miłość może czaić się w najmniej oczekiwanych miejscach. Choćby i za plecami niezadowolonego nastolatka, który grozi, że wystawi twojej restauracji jak najgorszą opinię.

Podsumowując: naprawdę polecam wam tę książkę. Osobiście jestem nią zachwycona i przechodząc obok półki z książkami z pewnością często będę do niej wracać myślami. Znalazłam w niej wszystko to, czego szukałam i co zostało mi obiecane w opisie. Uroczy wątek romantyczny, udawane randki, ciekawych drugoplanowych bohaterów, a także mnóstwo księżycowych ciastek.

Liczę, że przekonałam was do tej smakowitej historii. Koniecznie po nią sięgnijcie!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz