środa, 5 lipca 2023

"My mechanical romance" Alexene Farol Follmuth | Wyd. Youandya

Byłam bardzo pozytywnie nastawiona do tej książki. Słyszałam, że jest bardzo przyjemna i skupiona przede wszystkim na tym, aby zwrócić uwagę odbiorców na niesprawiedliwy podział między kobietami i mężczyznami. Na podniesienie tego, jak wygląda stosunek otoczenia do młodych, ambitnych kobiet, które zaczynają interesować się czymś, co wedle powszechnej opinii powinno być zarezerwowane wyłącznie dla mężczyzn. Jak chociażby robotyką.

Czy więc moje podejście do tej historii okazało się słuszne? A może postawiłam poprzeczkę zbyt wysoko i „My mechanical romance” okazał się mniej romantyczny i wartościowy, niż głosi tytuł i niektórzy recenzenci?

Bel nie chce myśleć o przyszłości. Jej tata odszedł, a co za tym dzie musiała wyprowadzić się z domu i zmienić liceum. Być może stąd niechęć na myśl o wybieraniu zajęć pozaszkolnych, rozszerzonych przedmiotów, czy… studiów. Kto miałby czas na takie rzeczy? Przecież szkoła jeszcze się nie skończyła. Po co wybiegać w przyszłość skoro najważniejsze jest „tu” i „teraz”?

Choć dziewczyna robi wszystko, aby unikać rozmów na temat swoich umiejętności, przykuwa uwagę jednej z nauczycielek. Za jej namową, Bel dołącza do klubu robotyki, gdzie poznaje jego kapitana, niejakiego Mateo Lunę.

Teo dość szybko prezentuje się Bel ze swojej wyjątkowo ambitnej strony. Nie widzi świata poza swoim klubem, więc zawody krajowe to dla niego coś więcej niż pierwszy lepszy konkurs. Problem w tym, że dla
Bel wszystko, co robi Teo jest zaledwie farsą i sposobem na przetrwanie szkoły. Zdesperowany chłopak postanawia zmotywować dziewczynę do ciężkiej pracy. Wie, że ta ma talent. Wystarczy, że sama w niego uwierzy”.

Zastanawiam się czasem, dlaczego książki, które mają tak piękne i przemyślane okładki, potrafią kryć równocześnie tak niespójną treść. Po „My mechanical romance” sięgnęłam w gruncie rzeczy z dwóch powodów: po pierwsze (o czym już wspominałam) słyszałam na temat tej historii naprawdę pochlebne opinie. Po drugie: przekonała mnie do niej właśnie warstwa wizualna. Uwielbiam ładne okładki, więc tym bardziej cieszę się, kiedy zawartość, którą skrywają, także jest mnie w stanie zauroczyć. Problem pojawia się, kiedy ma miejsce odwrotna sytuacja, jeśli bowiem okładka jest piękna, a treść niekoniecznie, czuję podwójne rozczarowanie. No ale, jak to mówią, nie powinno się oceniać książki po okładce. Tym bardziej nie powinno się jej oceniać przez pryzmat błędnych, możliwe, że nieco wygórowanych oczekiwań.

No więc tak… moje oczekiwania względem „My mechanical romance” były zdecydowanie zbyt wygórowane. Przyznam, że sięgając po tę książkę musiałam zmierzyć się z tym, że nie będzie taka, jak zakładałam. Fabuła poszła w zupełnie innym kierunku, niż myślałam, bohaterowie także okazali się zupełnie inni, niż się spodziewałam. I wiecie… nie miałabym z tym najmniejszego problemu, gdyby nie fakt, że ta książka może się okazać dla wielu osób naprawdę ważna. Problem z historiami, które poruszają istotne i/lub kontrowersyjne tematy jest taki, że bardzo łatwo czegoś nie dostrzec, zrozumieć na opak lub zignorować, tłumacząc sobie postępowanie bohaterów w ten czy inny sposób. Osobiście nie chciałabym, aby ktoś uznał tę recenzję za obraźliwą lub skupiającą się wyłącznie na negatywach. Bo owszem, od razu mogę powiedzieć, że książka mi się nie podobała. Nie oznacza to bynajmniej, że stałam się ślepa na występujące w niej seksizm i nierówności. Rozumiem, że autorka chciała pokazać, że dziewczyny w świecie inżynierii nie są traktowane na równi z chłopakami, tyle tylko, że w moim mniemaniu próba zasygnalizowaniu problemu pojawiła się dopiero po 200/250 stronach książki (dodam, że ta powieść ma ich zaledwie 270, a co za tym idzie, faktycznie wzmianki o niesprawiedliwym traktowaniu kobiet zaczynają wybrzmiewać dopiero na 50 stron przed finałem). Wcześniej naprawdę trudno wychwycić przesłanki ku temu, że bohaterowie nie traktują Bel i innych członkiń zespołu tak samo jak pozostałych. Możliwe jednak, że to kwestia podejścia i tego, że osobiście skupiałam się raczej na irracjonalnym podejściu Bel do drużyny, aniżeli na tym, czy ktoś rzeczywiście usiłował jej umniejszyć.

No i tutaj pojawia się jeden z moich większych problemów, jeśli chodzi o tę książkę. Bo ja naprawdę nie mam problemu z tym, że ktoś uzna ją za wyjątkowo głęboką i wartościową lekturę. Jestem przekonana, że osoby, które miały podobne doświadczenia, co Bel, będą odbierać tę książkę i występujące w niej sceny zupełnie inaczej ode mnie. Sama nigdy nie zmagałam się ani z seksizmem, ani z żadną inną formą nierówności, więc istnieje dość duże prawdopodobieństwo, że pewne pytania, gesty czy zachowania nie stanowią dla mnie wyrazistych czerwonych flag. Możliwe, że podczas lektury odbierałam pewne wydarzenia zupełnie inaczej i między innymi właśnie dlatego nie zamierzam umniejszać uczuciom czytelników, przez których ta książka jest uważana za ważną i/lub przełomową. Sama komentuję wyłącznie sposób przedstawienia pewnych scen, a także to, jakie postawy przyjmują w reakcji na nie poszczególni bohaterowie. W przypadku prawdziwego życia zamierzam wspierać wszystkie dziewczyny, które pragną się rozwijać. W przypadku „My mechanical romance”… No cóż… nie ukrywam, że przez sporą część książki kibicowanie głównej bohaterce przychodziło mi z ogromnym trudem. Bel, która miała mieć talent do inżynierii, okazała się męczącą, wiecznie niezadowoloną dziewczyną, która może i była w stanie zrobić coś z niczego, ale potem nie potrafiła określić, co jest czym. Nie potrafiła współpracować z ludźmi, wszystko robiła bez ich wiedzy, a kiedy ktoś zwracał jej na to uwagę, reagowała niezadowoleniem. Wszystko musiało iść po jej myśli, inaczej tłumaczyła sobie zachowanie kolegów tym, że są przeciwko niej. Z tym, że nie byli. Chcieli ją wspierać, ponieważ była częścią drużyny. Warto jednak podkreślić, że Bel nie miała doświadczenia. Miała talent, ale nie podchodziła do tematu inżynierii z taką powagą, jak reszta jej współtowarzyszy. Stąd początkowa rezerwa członków klubu i pytania, czy nie potrzebuje pomocy. Stąd też jej oburzenie na myśl, że nie traktują jej poważnie.

Skoro już powiedziałam coś o Bel, to warto wspomnieć także o Teo, który był kapitanem klubu robotyki. Choć zaprezentował się początkowo w dość niekorzystnym świetle, finalnie naprawdę go polubiłam. Chłopak wciąż popełniał jakieś drobne błędy i nie był w stanie przyjąć krytyki. Nie, wróć, nawet nie tyle krytyki, co rad ze strony innych członków klubu. Nie potrafił zaakceptować faktu, że to on mógłby być tym, który się myli. Z tym że akurat on miał na to bardzo dobre usprawiedliwienie. Od dziecka wpajano mu, że jego życie powinno być perfekcyjne. Z czasem zwyczajnie zaczął przyzwyczajać się do tego, że życie nie powinno zaskakiwać, bo może być wyłącznie czarno-białe. Człowiek może albo walczyć i wygrywać, albo stać w miejscu i przegrywać. Nic pomiędzy.

Prawdę mówiąc, trudna relacja łącząca Teo z rodzicami, a zwłaszcza z kategorycznym tatą, to w moim mniemaniu jedna z większych, jeśli nie największych zalet tej książki. Bardzo dobrze został w niej przedstawiony motyw relacji z wymagającymi rodzicami, a także to, w jaki sposób wpływały one na postrzeganie świata przez młodego człowieka. Fajne wydało mi się ponadto to, że bohaterom nie wszystko się udawało. Ze faktycznie musieli mierzyć się z dużymi rozczarowaniami i tym, że nie wszyscy zawsze będą po ich stronie. No i z tym, że plany, nawet te najważniejsze i ważące na ich przyszłości, będą się zmieniać. To normalne.

W tym momencie chciałabym dorzucić parę słów na temat czegoś, co niestety nie przypasowało mi w tej książce: mianowicie, jej struktura. Fabuła od samego początku bardzo skakała po fragmentach. Bohaterowie w jednej chwili dopiero się poznali, w drugiej spędzali razem czas już od dobrych dwóch tygodni, a w trzeciej nagle uczyli się razem po zajęciach. Bardzo ciężko było mi się połapać, jeśli chodzi o linię czasową. Warto zresztą podkreślić, że akcja książki rozgrywa się na przestrzeni całego roku. Autorka podjęła się bardzo trudnego zadania, bo na mniej niż 300 stronach postanowiła: opisać rozwój romantycznej relacji dwojga ludzi, poruszyć temat seksizmu i presji wywieranej na młodych osobach z powodu wyboru uczelni, opisać przygotowania do zawodów krajowych z walk robotów, a także wpleść między to wszystko motywy rozbitego małżeństwa i zbyt wymagających bliskich. To… naprawdę dużo jak na tak króciutką książkę. I nie zrozumcie mnie źle, nie twierdzę, że nie da się napisać tego typu historii na tak małej liczbie stron, bo mamy namacalny dowód, że się da. Warto się jednak zastanowić, czy takie pomijanie wszelkich istotnych fragmentów i posiłkowanie się ekspozycją pozwoli czytelnikowi na większe zaangażowanie w fabułę. Na to, aby ten miał czas na złapanie oddechu i faktyczne zakochanie się w bohaterach.

Mam jeszcze jedną uwagę, jeśli chodzi o tę książkę: młodzieżowy język i brak konsekwencji, jeśli chodzi o tłumaczenie. Przeglądając opinie na temat książki (już po rozpoczęciu lektury, a więc na etapie, kiedy mniej więcej wiedziałam, czego mogę się spodziewać), zauważyłam, że wiele osób podnosi, jakoby lektura była przystosowana stricte pod młodszego czytelnika. W mniemaniu tych osób, ktoś powyżej dwudziestego roku życia może mieć problem ze zrozumieniem pewnych zwrotów. Nie ukrywam, że doskonale rozumiem, co te osoby miały na myśli, bo początkowo też miałam niemały problem z odbiorem niektórych dialogów i wiadomości tekstowych, które wysyłali między sobą bohaterowie. Skrótowców jest na początku bardzo dużo, z czego większość to anglojęzyczne konstrukcje, których wielu czytelników (nawet tych młodszych i zaznajomionych ze slangiem) może zwyczajnie nie zrozumieć. Przykład? Użycie skrótu „brb” („be right back”), którego naszym odpowiednikiem jest tzn.: „zw” („zaraz wracam”). W jednym miejscu wspomiany zwrot jest przetłumaczony, w innym zostaje w oryginalnej wersji. kolejny przykład: użycie „nvm” („nevermind”), które u nas może być bardzo łatwo pomylone ze skrótem „nwm” (nie wiem). Nie do końca rozumiem, dlaczego tłumaczka postanowiła zachować pewne zagraniczne określenia. U nas raczej się ich nie używa, a choć rzeczywiście są w stanie nadać pewnym wypowiedziom realizmu, to mało kto będzie je w stanie zrozumieć bez znajomości a) angielskiego i b) skrótów językowych. Tutaj taki mój mały apel do wydawnictwa i tłumaczy: albo tłumaczymy, albo zostawiamy w oryginale, ale dodajemy przypisy.

Na plus jest w tej książce fakt, że autorka stara się podejmować trudniejsze tematy. Mówi o relacjach rodzinnych i wygórowanych oczekiwaniach względem dzieci. O tym, jak stresujący może być wybór tego, co będzie się robiło w przyszłości, a także o tym, jak dużą rolę odgrywa w tym wszystkim presja. No i o zmianach, bo te również nadchodzą. Stąd też stopniowo budząca się przyjemność, z jaką przyszło mi poznawanie zakończenia tej historii. Bo finał jest naprawdę dobry. Bohaterowie dochodzą do pewnych kluczowych wniosków. Przechodzą swego rodzaju metamorfozę.

Podsumowując: nie jestem fanką tej książki, ale też nie zamierzam pisać, że była okropna. Nie była. I choć sama raczej nie zostanę jej fanką, to uważam, że spodoba się naprawdę wielu czytelnikom. Być może osoby, które będą w stanie czytać między wierszami, dostrzegą coś, czego mnie niestety nie dane było ujrzeć.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz