Z fantastyką jest u mnie z reguły tak, że zawsze przed lekturą danej książki, mam już w głowie cały zarys fabuły i to, w jaką stronę potencjalnie pójdzie jej autor. Nie ukrywam, że jest to swego rodzaju przekleństwo, zważywszy że często łapię się później na tym, iż moja wersja wydarzyć, wydała mi się o wiele bardziej interesująca. Bywa też jednak odwrotnie, bo zdarzają się autorzy, którzy potrafią zaskoczyć mnie oryginalnym, świeżym podejściem do tematu i rozwiązaniami, na które sama zbyt szybko bym nie wpadła. Myślę, że właśnie dlatego z czasem przestałam czytać opisy niektórych książek. Lubię, kiedy te mnie zaskakują, bo podchodzę do nich bez żadnych konkretnych oczekiwań fabularnych.
Dzisiaj powiemy sobie o „Czasie Niepogody” autorstwa Agnieszki Markowskiej. Książką interesowałam się już od jakiegoś czasu, zwróciła bowiem moją uwagę już na etapie zapowiedzi. Pierwsi recenzenci wypowiadali się o niej naprawdę pozytywnie, ciekawiła mnie ponadto z racji, iż miał to być debiut autorki. Jako że staram się wspierać naszych rodzimych autorów, a już zwłaszcza tych, którzy dopiero wchodzą na książkowy rynek, nie mogłam nie przeczytać „Czasu Niepogody”. Teraz zaś, już po lekturze, nie mogę zostawić was bez mojej w stu procentach szczerej recenzji.
Zacznijmy może od zarysu fabuły. Sarune, nasza główna bohaterka, jest młodą akolitkę w służbie Pana Światła. Z racji, iż marzy jej się zostanie Siostrą Jutrzenki, stara się jak może, aby przestrzegać wszystkich zasad zakonu i regularnie przyjmować Insomnium, specyfik, który blokuje sny. Gdyby bowiem tego nie robiła, naraziłaby się na niebezpieczeństwo ze strony wysłanników bogini ciemności, potworów zwanych Tkaczami Nocy.
Sarune robi wszystko, aby obierać właściwe ścieżki, pewnego dnia okazuje się jednak, że kończą się zapasy Insomnium, a jedyna osoba, która potrafiła je stworzyć, zniknęła bez śladu. Jakby tego było mało, w otoczeniu Sarune pojawia się pewien atrakcyjny Tkacz Nocy, a do osady przybywa arcykapłanka Enklawy Słońca, która zamierza wybrać nową Siostrę Jutrzenki...
Nim przejdę do fabuły, omówię kwestię techniczne, co z pewnością będzie w tym wypadku o wiele prostsze. Warto zauważyć przede wszystkim, że jak na debiut książka stoi na naprawdę dobrym poziomie językowym. Widać, że autorka posiada bogate słownictwo, którym potrafi się posługiwać przy tworzeniu barwnych opisów. W szczególności przypadł mi pod tym względem sam początek książki, w którym mamy do czynienia z zarysowaniem fabuły. Jest on swego rodzaju wstępem do faktycznej akcji, a co za tym idzie zbiorem bardzo wielu informacji skondensowanych na trochę ponad trzech stronach tekstu. Z tego, co zdążyłam zauważyć, pojawiły się głosy, że idzie się w nich pogubić, według mnie zostały one jednak wyłożone w taki sposób, że czytelnik da radę wyłapać najważniejsze informacje i w miarę zorientować się w zarysie fabularnym. Sam język jest barwny, ale przystępny (jedynie niektóre imiona bohaterów i nazwy miejsc mogą się mylić, biorąc pod uwagę ich ilość). Nie przytłacza, a zarazem nie jest na tyle okrojony, aby czytelnik nie potrafił zwizualizować sobie otaczającego go świata. Osobiście nie czułam ani niedosytu, ani nadmiaru, jeśli chodzi o długość opisów, a pod tym względem jestem bardzo wymagająca. Można więc powiedzieć, że językowo autorka stanęła na wysokości zadania.
Jeśli chodzi o fabułę, ma ona swoje plusy i minusy. Zacznijmy może od plusów, których jest więcej. Pierwszym z nich jest z pewnością sam pomysł, który uważam za wyjątkowo oryginalny. Spodobał mi się zamysł przyjmowania serum zatrzymującego sny, a także motywy zakonu i bohaterki, która ślepo podąża za innymi. Sarune jest dość niecodzienną protagonistką, biorąc pod uwagę, że nie zostaje nam przedstawiona jako ta, która łamie bariery i wychodzi poza schematy, zwracając uwagę swym oryginalnym podejściem. Wręcz przeciwnie, Sarune to dziewczyna, która za wszelką cenę stara się przestrzegać wszelkich reguł i stronić od wszystkiego, co jest dla niej nowe. Jest gotowa odwrócić się od przyjaciół, aby spełnić swoją powinność wiernej akolitki. Przyznam, że zaintrygowała mnie ta głęboka, wręcz ślepa wiara dziewczyny w religię, w której ją wychowano. Sarune zdecydowanie wyłamuje się ze schematu typowej bohaterki książki fantastycznej, co uważam za ogromny plus tej powieści. Kolejny dałabym jej za stopniową przemianę, jaką zaczęła przechodzić w miarę wychodzenia na jaw pewnych faktów. Osobiście wolałabym, aby Sarune jeszcze wolniej przyzwyczajała się do nowej rzeczywistości i kłamstw, które, bądź co bądź wpajano jej od maleńkości, aczkolwiek przymknę na to oko z racji niewielkiej objętości książki. Autorka już i tak starała się zawrzeć jak największą ilość treści na dość małej ilości stron.
Jeśli chodzi o pozostałych bohaterów, mam z nimi lekki problem. Rhianna, przyjaciółka Sarune, jest ciekawą postacią, ale dość dla mnie niezrozumiałą. Chyba nie do końca pojęłam, jaka była właściwie jej rola w książce, bo przez pierwszą połowę wydawała mi się jedynym łącznikiem głównej bohaterki ze światem „spoza jej religii”. Rhianna, która okazała się mieszańcem dwóch ras, mogła się okazać naprawdę interesującą postacią. Bardzo ubolewam nad tym, że z książki nie dowiadujemy się niczego o jej rodzinie, czy życiu. Zauważyłam zresztą, że poza wstępem, w którym mamy zarys historyczny powstania obydwu „ras”, nie dostajemy o nich zbyt wielu informacji. Po lekturze zauważyłam na ten przykład, że nie mam pewności, gdzie właściwie żyją Tkacze Nocy. Jeśli przegapiłam taką informację, mój błąd, zauważyłam jednak, że przez całą książkę nie dowiedziałam się tak naprawdę o Tkaczach niczego, prócz tego, że czerpią energię ze snów. O samym Kadanie, bohaterze, który odgrywa w historii Sarune dość istotną rolę, także nie wiemy zbyt wiele. Jest arogancki i pewny siebie, nie znamy jednak dokładnie jego motywów, czy pragnień. Czytając, miałam wrażenie, że pojawiał się i znikał. I warto tu dodać, że wraz z nim znikało niestety moje zainteresowanie jego osobą.
Jeśli chodzi o plusy, warto wspomnieć o tym, że autorka poruszyła ważny temat, mianowicie uzależnienia i to, jak łatwo w nie wpaść, choćby nieświadomie. W „Czasie niepogody” główna bohaterka zażywa bardzo duże ilości Insomnium, które, jak się później okazuje, ma swoje zalety, ale jeszcze więcej wad. Wątek ten został naprawdę dobrze poprowadzony, Agnieszka Markowska w ciekawy sposób pokazała, jak wielkie szkody może spowodować bezrefleksyjne przyjmowanie pewnych substancji. Sama wiara, a właściwie religijność ludzi, też została w tej książce ciekawie opisana. Widać, że autorka miała co do niej pomysł, który konsekwentnie realizowała.
Jeśli chodzi o minusy, nie do końca zrozumiałam, jak wygląda w „Czasie niepogody” świat przedstawiony. Uniwersum zdaje się pod tym względem dość płynne, z opisów udało mi się bowiem wnioskować jedynie tyle, że niektóre miejsca są położone dalej, a niektóre bliżej. To jedna z tych książek, której zdecydowanie przydałaby się mapka z rozrysowanym położeniem i nazwami poszczególnych Enklaw, zakonów, miast itp. Przydałby się również spis postaci, bo tych pojawia się w powieści na tyle dużo, że idzie się pogubić, kto jest kim. Duży wpływ na to ma zapewne ilość stron „Czasu niepogody”, który liczy ich sobie zaledwie nieco ponad dwieście dziewięćdziesiąt. Uważam, że to stanowczo za mało, aby opowiedzieć równie złożoną historię. Owszem, autorce się to udało, ale spowodowało to, że na tej kondensacji treści, bardzo stracili sami bohaterowie. Zabrakło czasu, aby powiedzieć o nich coś więcej, pozwolić czytelnikowi ich odkryć. I jakkolwiek Sarune towarzyszy mu przez całą książkę i z czasem zaczyna jej kibicować, tak pozostali bohaterowie są dla niego obojętni. Stało się tak między innymi w moim przypadku.
O czym więc jest właściwie ten nasz „Czas niepogody”? To opowieść o odkrywaniu prawdy i poszukiwaniu sensu. O przeciwstawianiu się temu, co niegdyś było dla nas jedynym sensem życia, a także odkrywaniu zupełnie nowych dróg. O przezwyciężaniu strachu przed nieznanym i uczeniu się na własnych błędach.
Czy mogę wam polecić tę książkę? Myślę, że tak. Mimo drobnych mankamentów jest to naprawdę solidny debiut z rodzaju tych, po które warto sięgnąć. Autorka ma bardzo przyjemny styl pisania i naprawdę oryginalne pomysły. Ufam, że zaskoczy mnie w przyszłości jeszcze niejedną książką swojego autorstwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz