piątek, 3 kwietnia 2020

"Ostatnia godzina" A. Bartłomiejczyk, M.Gajewska | Wyd. WasPos

 
Przyznaję, że bardzo ciężko jest mi pisać tę recenzję. Dawno nie miałam tak mieszanych uczuć odnośnie do żadnej książki, a ponieważ zawsze, gdy piszę jakąś opinię, staram się zachowywać szeroko pojęty obiektywizm, trochę trwało, nim zabrałam się do recenzji akurat tej konkretnej pozycji. „Ostatnia godzina” ma bowiem do zaoferowania naprawdę wiele. A jak niestety wiadomo, im więcej masz do zaoferowania, tym więcej rzeczy może pójść nie tak...

Zacznijmy od nakreślenia fabuły i opisu książki, który już na wstępie wzbudził moje zdziwienie. Dlaczego? Bo jakkolwiek brzmi naprawdę nieźle i po jego przeczytaniu, byłam naprawdę zainteresowana książką, tak wydaje mi się, że obiecuje trochę za dużo, względem tego, co faktycznie otrzymujemy. Nasza historia ma miejsce w Amsterdamie. Tylko on ocalał, świat powoli chyli się bowiem ku upadkowi. Wszędzie zaczynają występować nietypowe anomalie, które wzbudzają niepokój w nieświadomych niczego ludziach. Wygląda na to, że dla ziemi nie ma już szans na ratunek.
W trakcie tajemniczej, Amsterdamskiej burzy spotykają się dwie osobowości. Pragmatyczny Alex, który nie chce opowiadać o swojej przeszłości, a także poukładana Mercy, lekarka, która z jednej strony chciałaby wieść spokojne życie, z drugiej jednak pragnie odkryć, co stoi za ostatnimi enigmatycznymi wydarzeniami. Zarówno on, jak i ona chcieliby wierzyć, że ich spotkanie było przypadkowe. Szybko wychodzi jednak na jaw, że przedstawienie dopiero się zacznie i to właśnie Mercy i Alex odgrywają w nim główne role.
„…czas ucieka i każda godzina może być tą ostatnią…”

Zanim przejdę do konkretów, myślę, że to, co warto napisać na początku, to gratulacje dla autorek, że miały dość cierpliwości i samozaparcia, aby napisać książkę. Jako że sama jestem autorką, doskonale zdaję sobie sprawę, jak wiele trzeba, aby stworzyć spójną, odpowiednio oddziałującą na czytelnika powieść. Wbrew pozorom (i temu, co zaraz napiszę) „Ostatnia godzina” nie jest bowiem książką wyjątkowo złą. Już na pierwszy rzut oka widać, że autorki naprawdę przyłożyły się do researchu, aby historia faktycznie miała sens, a jej podłoże było jak najbardziej stabilne. W trakcie czytania, z łatwością idzie dostrzec zaangażowanie autorek, czy chociażby ich chęć stworzenia naturalnie brzmiących, płynnych dialogów. Pod tym względem nie mogę mieć zastrzeżeń. Gdybym miała oceniać oddanie, z jaką została stworzona „Ostatnia godzina”, z pewnością dałabym jej maksymalną ilość punktów.

Niestety, jakkolwiek jestem dumna, że kolejne osoby spełniają marzenia, tak muszę ocenić „Ostatnią godzinę” zarówno pod względem fabularnym, jak i technicznym. Ta pozycja ma niestety sporo wad, a pierwszą z nich, fundamentalną można by wręcz rzec, jest sama jej długość. Debiutanci mają z reguły tę przykrą skłonność, że usiłują wszystko „przedobrzyć”. Starają się przedobrzyć bohaterów, robią co się da, aby przedobrzyć opisy i wewnętrzne monologi… Zawsze usiłują pisać o wszystkim, byleby tylko czytelnik nie zgubił się w fabule, czy charakterach postaci. Tam, gdzie spokojnie można by zakończyć scenę, musi pojawić się jeszcze co najmniej pięć stron opisów. Tam, gdzie warto by się wycofać lub przemyśleć, czy w ogóle dany fragment jest potrzebny, pojawia się dziesięć mu podobnych. I właśnie tak jest w przypadku „Ostatniej godziny”. Jakkolwiek cieszę się, że autorki postawiły na obszerny styl pisania, nawet mnie zaczęła w pewnym momencie przytłaczać ilość scen, które finalnie nic nie wnosiły do fabuły. Niektóre były zwyczajne zbędne, inne były wynikiem „cofania się” fabuły za każdym razem, gdy z perspektywy Mercy, autorki przechodziły do opisywania tych samych wydarzeń z perspektywy Alexa, i odwrotnie. Każdorazowe otworzenie tej książki, przypominało nieco odpalenie gry, która prócz głównej fabuły, oferuje graczowi milion misji pobocznych. Jakkolwiek w przypadku wspomnianej gry zazwyczaj tego typu zabieg doskonale się sprawdza, tak, kiedy zaczynamy myśleć w podobnych kategoriach o książce, nagle ta, zamiast dostarczać czytelnikowi rozrywki, zaczyna go przytłaczać ilością niepotrzebnych informacji. W „Ostatniej godzinie” znalazłoby się wiele takich elementów, chociażby wątek organizacji zwanej TESSĄ, która nie ma żadnego wpływu na to, co dzieje się pod koniec książki, a i w jej trakcie niewiele mamy z nią do czynienia, czy chociażby wątek niejakiej Olivii. Warto tutaj jednak zaznaczyć, że fabuła mogłaby się obejść tylko bez niektórych związanych z nimi scen, bo same w sobie są potrzebne, aby nakreślić charaktery poszczególnych postaci. Związane z nimi fragmenty już niestety niekoniecznie wnoszą cokolwiek do fabuły. [spoiler...: czytelnik spokojnie poradziłby sobie bez sceny z rozmową Mercy w samochodzie, czy chociażby wyjazdu Alexa na pewien pogrzeb. Wątek śmierci jednej osoby też można by według mnie nieco skrócić, bo kończy się tym, że przygnębieni bohaterowie nie robią przed dłuższy czas nic, prócz siedzenia i zastanawiania się, kto właściwie zawinił. Nie twierdzę tutaj bynajmniej, że jest on źle poprowadzony, ale osobiście ograniczyłabym go do minimum, aby nie odwracał uwagi od głównego wątku].

Przejdźmy może jednak do bohaterów. Prawdę mówiąc, z początku nie wytworzyłam z nimi jakiejś szczególnej więzi. Alex, jakkolwiek bardzo polubiłam go przez wzgląd na imię i profesję, nie wydał mi się szczególnie interesujący, Mercy z kolei, wydała mi się nad wyraz irytująca i kompletnie nie mogłam się odnaleźć w jej rozdziałach. Dopiero po mniej więcej trzystu stronach zaczęłam powoli przekonywać się do poszczególnych postaci. Z marszu polubiłam szefa Mercy, Evreta, a także niejakiego Knoxa. Nawet główni bohaterowie przestali mi w końcu przeszkadzać i udało mi się z nimi poniekąd zacząć sympatyzować. W miarę odkrywania przeszłości naszych protagonistów, ich charaktery się zmieniały, co pozwoliło mi wytworzyć z nimi pewnego rodzaju więź. Nie powiedziałabym, że mnie zachwycili, ale z drugiej strony nie mogę też napisać, że finalnie im nie kibicowałam. Charaktery poszczególnych osób zostały odpowiednio oddane, a ich reakcje na poszczególne wydarzenia miały sens. Jedynie postać siostry Alexa, Joanne, kompletnie nie przypadła mi do gustu, bo zachowywała się, jakby miała dziesięć lat mniej niż w rzeczywistości, ale i takie osoby istnieją w realnym życiu, tak że nie będę się do niej przyczepiać. Jeśli o mnie chodzi, większość bohaterów (tych drugoplanowych również) została wykreowana w sposób interesujący. Zaznaczam jednak, że osobiście uznałam tak dopiero po przeczytaniu przeszło połowy książki.

Idąc dalej… Jak na taką ilość stron, w książce dzieje się zdecydowanie zbyt mało. Tak jak wspomniałam na początku, temat apokalipsy, która jest nam obiecywana w opisie, przewija się gdzieś... obok fabuły. Katastrofy naturalne, upadające zabytki, panika… to wszystko ma miejsce wszędzie, tylko nie w miejscu, w którym akurat przebywają nasi bohaterowie. Jakkolwiek wzmianki na temat katastrof pojawiają się zawsze, gdy Alex lub Mercy oglądają telewizję, tak osobiście nie jestem fanką ciągłych ekspozycji. Wolę, gdy autor „pokazuje” zamiast „opisywać”, czy „wspominać”. Brakowało mi odczucia, że świat faktycznie dobiega końca, że ludzie żyją w ciągłym strachu, a życie dawno przestało się toczyć swoim zwyczajowym rytmem. Tymczasem nasi protagoniści nie wydają się szczególnie przejęci: przez większą część książki chadzają na randki i konferencje. W międzyczasie pracują, jeżdżą z miejsca na miejsce i tak naprawdę do około pięćsetnej strony nic sobie nie robią z zagrożenia. Nie dziwi mnie jednak ich postawa, skoro owego zagrożenia nie da się poczuć. Właśnie z tego względu uważam, że blurb „Ostatniej godziny” został stworzony na wyrost. „Wezuwiusz powoli budzi się ze snu” – pojawia się o tym jedna, może dwie wzmianki reportera telewizyjnego. „W Australii dochodzi do zdumiewających i niebezpiecznych zmian klimatycznych” – jeśli faktycznie tak jest, nikt się tym nie przejmuje. „Nad Amsterdamem zbierają się czarne chmury” – na początku książki pojawia się ładny opis krótkiej burzy. To niestety tyle, jeśli chodzi o przyciągający uwagę opis. Jakkolwiek brzmi ładnie, nie skupia się na tym, co faktycznie dostajemy w książce. Brakowało mi ponadto opisów samego Amsterdamu. Wiem, że wielu osobom może to nie przeszkadzać, ale ja należę do tej grupy ludzi, która uwielbia czytać o miejscach, w których znajdują się bohaterowie. Skoro już akcja została umiejscowiona konkretnie w Holandii, chciałabym poczytać o niej coś więcej. Ewentualnie o samym Amsterdamie, który jest bardzo ważnym elementem historii, a jednak nie dowiadujemy się o nim kompletnie niczego. Sprawia to, że kiedy bohaterowie rozmawiają o jakichś miejscach, czytelnik nie ma pojęcia, o czym właściwie jest mowa.

Przechodząc do stylu autorek, ogólnego zamysłu i moich wrażeń... Jeśli chodzi o to pierwsze, nie mam się do czego przyczepić. Uważam, że Anna i Marta poradziły sobie świetnie, jeśli chodzi o język. „Ostatnia godzina” bardzo zyskuje na tym, jakim stylem została napisana. Nie da się stwierdzić, że tworzyły ją dwie osoby, zarówno rozdziały, jak i same zawarte w nich opisy są na niemal identycznym poziomie. W tym wypadku daję autorkom ogromnego plusa. Wielu początkującym autorom bardzo ciężko jest zapanować nad fabułą i bohaterami nawet w przypadku, gdy piszą w pojedynkę i sprawują pełną kontrolę nad przebiegiem zdarzeń. Jeśli chodzi o Annę i Martę, poradziły sobie niemal wzorowo. „Niemal”, ponieważ nie da się ukryć, że na łamach powieści pojawiło się kilka fragmentów, które opisywały te same wydarzenia, ale miały inny przebieg w zależności od perspektywy bohaterów. Przy następnych książkach, bo nie wątpię, że kiedyś takowe się pojawią, warto by było zwracać na podobne rzeczy większą uwagę.

Co do ogólnego zamysłu „Ostatniej godziny” mam parę zastrzeżeń. Po pierwsze: przez sporą jej część miałam wrażenie, że motyw apokalipsy jest jedynie dodatkiem do fabuły, swego rodzaju pretekstem, aby autorki mogły opisać rozwijający się powoli wątek romantyczny Alexa i Mercy. Tego drugiego jest w tej książce naprawdę sporo. Już od pierwszych stron jest wiadomo, że historia dąży do połączenia protagonistów. Jakkolwiek w międzyczasie, na łamach sześciuset sześćdziesięciu stron powieści, pojawia się paru bohaterów, którzy mają zmylić czytelnika, finałowe relacje bohaterów nie są zaskoczeniem. A skoro już o nim mowa… Koniec książki szczególnie mnie do siebie nie przekonał. Po pierwsze: bardzo zdziwił mnie nagły przeskok czasowy. Nagle spokojny Amsterdam ni z tego, ni z owego zaczął się walić. Czytelnik dochodzi do punktu kulminacyjnego i… w sumie niewiele się dzieje. Okazuje się, że bohaterowie nie byli potrzebni do niczego, prócz tego, aby pojawić się w wyznaczonym miejscu, w wyznaczonym czasie i po prostu patrzeć na pewne wydarzenia. Nie ukrywam, że byłam nieco rozczarowana takim rozwiązaniem, zwłaszcza że sam zamysł, który przyświeca książce, naprawdę mi się podobał. Spokojnie dałoby się go obronić, a także poprowadzić ku ciekawemu, oryginalnemu zakończeniu.

Podsumowując: „Ostatnia godzina” to dosyć dobry debiut. Nie genialny, nie świetny. Dobry. Nie mogę odmówić autorkom pomysłowości i pracy, jaką włożyły w tworzenie książki. Ma ona jednak swoje wady. Największą z nich jest moim zdaniem sam fakt, że książka była bardzo gloryfikowana jeszcze przed oficjalną premierą, co sprawiło, że wiele osób ma teraz wobec niej naprawdę wysokie wymagania. Nie dziwi mnie to, sama bowiem oczekiwałam czegoś naprawdę zaskakującego i niecodziennego. Gdybym nie słyszała o tej pozycji wcześniej, być może czytałoby mi się ją o wiele przyjemniej. Tak tylko zachodziłam w głowę, dlaczego wszyscy, którzy mieli z nią wcześniej styczność, nie zwrócili uwagi na jej jawne mankamenty.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz