„Ten
poranek płonął, moja kochana,
Gdy obudził nas październikowy świt,
Ogień łąkę trawił, jasną i słodką,
O, duchu doliny, przyjdź!
Stoję w popiołach, tam gdzie ty się błąkasz,
Gdzie Irlandia czeka wciąż na powrót twój.”
Gdy obudził nas październikowy świt,
Ogień łąkę trawił, jasną i słodką,
O, duchu doliny, przyjdź!
Stoję w popiołach, tam gdzie ty się błąkasz,
Gdzie Irlandia czeka wciąż na powrót twój.”
fragment
książki „Czas Żniw”
Z
reguły jestem zdania, że ilość emocji, jakie potrafi we mnie
wywołać aktualnie czytana książka, jest interesującym
wyznacznikiem tego, jak bardzo dana historia jest zadowalająca. Nie
ważne, czy są to uczucia negatywne, czy pozytywne – skoro je
czuję, oznacza to, że autorowi udało się zagrać na moich
emocjach równie skutecznie, co pianiście na koncercie. Jakie więc
mogłoby być moje zdanie o książce, przez którą już po stu
stronach tekstu, miałam ochotę wymordować połowę bohaterów i
prawdopodobnie miałabym przy tym szeroki uśmiech na twarzy? No cóż…
jestem zachwycona.