„Spójrz
w gwiazdy. Obierz kurs. Leć.”
fragment
książki „Geekerella”
„Geekerellę”
uznałam za interesującą nie tylko ze względu na fakt, iż w
książkowej społeczności mówiło się o niej niemal bez przerwy
(i nadal się mówi), ale również przez to, że byłam ciekawa, z
jakiej strony zostanie poruszony temat bycia geekiem. No… dużą
rolę odegrała też błyszcząca, cudowna okładka, która jest
bardzo delikatna i oszczędna w detalach, a zarazem idealnie oddaje
klimat książki. Niemniej jednak, decyzja, by przeczytać tę
pozycję padła dość niespodziewanie. Czy była słuszna?
Słyszałam
bardzo dużo o tej książce, jednak nie miałam w planach jej na
razie czytać. Choć lubię filmy o tematyce, którą porusza
„Geekerella”, a historię na podstawie starego, dobrego
Kopciuszka poznałam już chyba w każdej możliwej odsłonie, nie
jestem ogromną fanek książek młodzieżowych. Widziałam ich już
wystarczająco wiele na stronie wattpad.com, by przypuszczać, że
większość z nich (ale nie wszystkie!) opiera się na schematach i
prostym stylu, które mają przekonać do siebie szukających
odpoczynku od poważniejszych treści czytelników. Nie uważam, że
takie książki są czymś złym, przeciwnie, lubię je i wiem, że
jest wiele osób, które często sięgają po tego typu lektury,
uznając je za przyjemną odskocznie. Schematyczne, proste treści są
wtedy jak najbardziej mile widziane, a jak wiadomo, sławetna
historia „Kopciuszka” jest w tym przypadku chyba najbardziej
kultowym dziełem, na którym można w dzisiejszych czasach oprzeć
połowę romansów, młodzieżówek, a gdyby ktoś wpadł na jakiś
kreatywny, interesujący pomysł, zapewne i książek z innych
gatunków literackich. Już sama liczba filmów, które powstały na
jej podstawie świadczy o tym, jak wielką popularnością cieszy się
owa opowieść. Każda dziewczynka marzy w końcu o tym, by tak jak
Kopciuszek trafić na bal i zatańczyć z przystojnym, bogatym
księciem. Wyrwać się któregoś dnia z szarej codzienności życia
i nareszcie znaleźć się na piedestale.
Elle
Wittimer od dziecka była namiętną fanką serialu „Starfield”,
klasycznej serii science fiction, której kolejne odcinki zawsze
oglądała wraz z tatą. Gdy ten zmarł, pozostawiając córkę na
łasce okrutnej macochy i jej dwóch córek, jedynym, co dziewczynie
po nim pozostało była łącząca ich miłość do starego serialu.
Kiedy więc nastolatka dowiaduje się o konkursie na cosplay, który
będzie miał miejsce na stworzonym przez jej ojca konwencie,
zamierza zrobić wszystko, by wziąć w nim udział. Czy jednak jej
się to uda skoro do dyspozycji ma wyłącznie stare kostiumy
rodziców i oszczędności z pracy w food trucku o wdzięcznej nazwie
„Magiczna Dynia”? Czy spotka na zjeździe fanów tajemniczego
„Carmindora”, z którym od dłuższego czasu wymienia SMSy, a
który z każdym dniem zajmuje coraz większą część jej
gwiezdnego serca?
Fabuły
jako takiej nie trzeba chyba nikomu prezentować. Opierana w dużej
mierze na historii Kopciuszka, treść idealnie odwzorowuje
poszczególne elementy oryginalnej historii, a my, jako czytelnicy, z
przyjemnością wyłapujemy odniesienia do karocy z dyni, balu,
podartej sukni, zagubionego pantofelka, czy ojca księcia, któremu
zależy wyłącznie na tym, by jego syn stale się rozwijał i
pozostawał na językach poddanych/fanów. Pod tym względem nie mam
zastrzeżeń, gdyż w trakcie lektury miałam naprawdę świetną
zabawę, odkrywając na nowo historię, którą już tak dobrze znam.
Uwielbiam, kiedy autorzy sięgają po coś znanego, aby nadać temu
zupełnie inną, zaskakującą formę, lubię odkrywać, jaki mieli
pomysł i jak postanowili zmienić bieg wydarzeń, by z jednej strony
był inny, a z drugiej, pozostał ten sam. Wydaje się, że to swego
rodzaju pójście na łatwiznę, jednak czasami okazuje się, że
taki zabieg nastręcza o wiele więcej problemów, niż gdy można
wszystko budować od zera, a rozplanowana już na wstępie historia,
nie ogranicza pisarza.
Jeśli
chodzi o postaci, Ashley Poston postarała się nadać im cech, które
tak dobrze znamy. Macocha Elle jest charakteryzowana raczej na swoją
nowszą, filmową wersję, gdyż przedstawia się nam ją jako nieco
dziecinną, zagubioną kobietę, która usiłuje faworyzować własne
córki, nie mogąc jednocześnie zaakceptować cudownego dziecka
swojego zmarłego męża. Wolałabym po prawdzie zobaczyć dawną
wersję macochy – zawistną, elegancką kobietę, która swoją
elokwencją i spokojnym, mrocznym tonem potrafiła niemal w całości
podporządkować sobie pasierbicę, jednak ta postać też nie wyszła
źle. Podobnie jak córki macochy, a zwłaszcza jedna, którą
niejednokrotnie miałam ochotę udusić. Jeśli chodzi z kolei o samą
Elle, czyli naszą główną bohaterkę, muszę przyznać, że
podobał mi się jej temperament. Mam jednak wrażenie, że Ashley
Poston zgubiła się nieznacznie w pewnym momencie, chcąc pokazać
czytelnikom charakter protagonistki w jak najlepszym świetle. Z
jednej strony mamy więc poddańczą, uległą swojej nowej rodzinie
dziewczynę, która choć pragnie tego z całego serca, nie potrafi
się sprzeciwić, z drugiej zaś buńczuczną blogerkę, która nie
boi się powiedzieć, co myśli i denerwuje się, a nawet wybucha
złością, jeśli ktoś naprawdę ją zdenerwuje. Te dwie skrajne
postawy się ze sobą gryzą, a choć jako aspirująca pisarka,
doskonale rozumiem założenie autorki, że Elle powinna robić w
książce coś więcej, niż tylko dawać sobą pomiatać przyrodnim
siostrom i matce, nie jest to połączenie dość subtelne, by
przeszło obok mnie niezauważone. Fakt faktem jednak, że autorka
chyba też doszła do podobnego wniosku, bo jej bohaterka w
niektórych momentach ujawnia swój buntowniczy charakter również
względem macochy.
Jeśli
chodzi o księcia, jego charakter był dla mnie ciężkim orzechem do
zgryzienia. Nie wiedziałam, czy powinnam z nim sympatyzować, czy
irytować się za każdym razem, gdy skrycie narzekał, jednocześnie
zapewniając siebie i cały świat, że tak bardzo podobała mu się
praca aktora. Nawet jeśli pod koniec książki wyjątkowo u mnie
zapunktował (SPOILER: … i byłam mu niesamowicie wdzięczna za to,
że tak szybko się połapał, kto był jego tajemniczym obiektem
westchnień!), to początkowo nie mogłam wręcz wytrzymać
fragmentów opisanych z jego perspektywy. Te składały się w dużej
mierze z cierpiętniczych monologów, w których Darien przez
większość czasu żalił się ze swojej niedoli, wspominał o
poprzednim serialu, gdzie miał główną rolę, a także o
Starfield, który był jego odskocznią od rzeczywistości. Nie
twierdzę, iż była to postać zła, nawet dobra, jeśli brać pod
uwagę niektóre aspekty (i finał „Geekerelli”), aczkolwiek
wydaje mi się, że podobnie jak w przypadku Ellie, w związku z
Darienem Ashley Poston miała zbyt ambitne plany. Autorka usiłowała
zrobić z chłopaka postać wyjątkowo złożoną i głęboką, co
skończyło się tym, że młody aktor bezustannie narzekał,
rozpamiętywał wiele spraw i zachowywał się jak obrażone dziecko,
które lubiło to, co robi, tylko wtedy, gdy wszystko szło po jego
myśli. Tak jak jednak wspominałam, w miarę czytania, odbiorca
zaczyna dostrzegać w serialowym księciu sporo pozytywnych cech i
nawet nie zdąży się obejrzeć, a już zaczyna tęsknić za jego
rozterkami.
Jeśli
mam być szczera, najbardziej w „Geekerelli” podobały mi się
nawiązania do serialu, który tak bardzo kochała Elle. Starfield,
bo tak nazywała się ta produkcja, wydał mi się na tyle
interesujący, że w niektórych momentach wolałabym, by to na jego
podstawie autorka napisała książkę i zamiast na młodzieżówce,
skupiła się raczej na poważnej, fantastycznej powieści, gdzie
główne rolę odegrałyby postaci z serialu. Odniesienia do gwiazd,
galaktyk i samego kosmosu zauroczyły mnie do reszty, a przewodni
cytat: „Spójrz w gwiazdy. Obierz kurs. Leć.” chodzi za mną do
tej pory.
Styl
Ashley Poston jest lekki, przyjemny, a niekiedy wręcz banalnie
prosty, co nie wpływa jednak zanadto na odbiór książki.
„Geekerella” to historia, w której schematy są wręcz konieczne
i pożądane, a wszelkie porównania do oryginalnej historii,
wywołują uśmiech na twarzy czytelnika. Mimo wszystko, miałabym
uwagi odnośnie nielicznych, nietypowo skonstruowanych dialogów,
które brzmiały wyjątkowo nienaturalnie, a także do braku większej
ilości opisów otoczenia. W tym drugim przypadku chodzi mi głównie
o rozdziały Dariena, dokładniej o dni, kiedy chłopak przebywał na
planie filmowym. Przez większość nagrywanych przez ekipę scen,
zastanawiałam się, jak właściwie wygląda otoczenie, dekoracje,
czy charakteryzacje pozostałych aktorów. Pod tym względem, czułam
duży niedosyt.
„Geekerellę”
naprawdę szybko się czyta. Jest to lektura przyjemna i z pewnością
spodoba się osobom, które uwielbiają książki młodzieżowe, a
nader wszystko takie, które nawiązują do popkultury. Choć
opowieść kopciuszka, który był geekiem jest powtarzalna, chce się
ją poznać, dowiedzieć się, w jakim kierunku poprowadzono fabułę,
by różniła się od oryginału, a jednocześnie idealnie z nim
współgrała. Jeśli o to chodzi, sądzę, że Ashley Poston
wywiązała się ze swojego zadania wręcz perfekcyjnie, a smaczki,
które zawarła na łamach książki, a które wyłapywałam,
zachwycając się przy tym jak małe dziecko, tylko utwierdzały mnie
w przekonaniu, że nie żałuję wyboru tej lektury. Jeśli nie
przeszkadzają wam więc moje drobne uwagi, odnośnie budowy książki,
czy bohaterów, nie marnujcie czasu, odpalajcie swoje kosmiczne
statki i ruszajcie przez galaktyki, by na końcu jednej z nich, wśród
połyskujących gwiazd, odnaleźć „Geekerellę”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz