„Wiesz
dobrze, że ukrywanie tajemnic za drzwiami wymaga pewnej praktyki. Im
bardziej martwisz się o to, że coś się wyda, tym trudniej ci to
ukryć. ”
fragment
książki „Gildia magów”
Zawsze,
gdy natykałam się na tę książkę, a raczej całą trylogię,
później, gdziekolwiek bym o niej nie wspomniała, dostawałam w
odpowiedzi wiadomości typu: „Genialne! Czytaj zaraz! Uwielbiam!”.
Muszę przyznać, że już samo to było wystarczająco dobrym
motywatorem, aby skusić mnie do sięgnięcia po „Gildię magów”
i przekonanie się na własne oczy, czemu, po tak długim czasie po
premierze, wokół tej pozycji wciąż wrze. Muszę przyznać, że
teraz chyba już wiem dlaczego…
W
Imardinie co roku przeprowadzane są czystki, a magowie zbierają
się, by oczyszczać ulice z biedoty: włóczęgów, żebraków, a
także uliczników. Tworzą przy tym wokół siebie tarcze, które
mają ich odgrodzić od pozbawionych mocy mieszkańców biednych
dzielnic. Przekonani, że nikt nie zdoła się im przeciwstawić, a
już z pewnością poradzić sobie z ich zaporą, bagatelizują
wściekłe tłumy, które rzucają w nich kamieniami. Nie
przeczuwają, że ich tarcze nie są wcale tak potężne, jak im się
wydaje. Kiedy jedna z młodych dziewczyn, Sonea, rzuca kamieniem,
wkładając w to całą swoją złość i nienawiść do
zdradzieckich mocy, ten, ku zaskoczeniu wszystkich, przenika przez
barierę, raniąc jednego z magów.
Gildia,
zaniepokojona faktem, że w mieście znajduje się nieszkolony,
rosnący w siłę mag, zaczyna działać. Ma niewiele czasy, by
znaleźć tajemniczą dziewczynę, ujarzmić jej moc, a tym samym
uchronić miasto i ją samą przed destrukcyjnym wpływem ogromnych
pokładów gromadzącej się w niej, niekontrolowanej mocy.
W
książce pojawia się wyraźny kontrast między biednymi ulicami
slumsów a bogatymi wnętrzami, kryjącymi się za murami Gildii,
między szajkami złodziei panoszącymi się po kanałach a
dostojnymi magami, kroczącymi dostojnie wśród zabytkowych
korytarzy. Trudi Canavan pokazuje czytelnikowi dwa odrębne,
przeczące sobie światy, które, choć tak różne, istnieją w
swoim bliskim sąsiedztwie. Zwraca uwagę na problemy, jakie
zaistniały w społecznościach zarówno tej magicznej, jak i tej,
która odrzuca i nienawidzi magii w każdej możliwej postaci.
Autorka, mimo lekkiego, przyjemnego stylu, precyzyjnie opisuje świat
przedstawiony, jak również panujące w nim zasady, co pozwala
lepiej identyfikować się z bohaterami i z większą uwagą
obserwować ich perypetie. Język, który jest zresztą na wysokim
poziomie, jest przyjemny dla oka, opisy dostatecznie szczegółowe,
by zaspokoić wymagającego odbiorcę, a kolejne elementy fabuły
następują po sobie wystarczająco płynnie, by ciąg przyczynowo
skutkowy ładnie ze sobą współgrał.
Jeśli
chodzi o bohaterów, są naprawdę dobrze nakreśleni. Widać różnicę
w zachowaniu poszczególnych postaci i odmienne cele, które im
przyświecają. Poznając kolejne osoby, nie ma się wrażenia,
odkrywanie ciągle tego samego, jednorakiego charakteru, włożonego
do różnych ciał. Sama główna bohaterka, Sonea, nie zdobyła
wprawdzie mojej ogromnej sympatii, jednak z przyjemnością
poznawałam kolejnych magów – oczarować zdołał mnie zwłaszcza
Mistrz Rothen – jak również związane z nimi wątki.Prawdę mówiąc początkowo zakładałam, że wokół niego i Soeni będzie kręcił się wątek miłosny. Jakież było więc moje zaskoczenie, kiedy autorka sięgnęła po bardziej niekonwencjonalne rozwiązania...
W
„Gildii magów” spodobał mi się przede wszystkim
niekonwencjonalny pomysł na fabułę. Nie mamy w książce typowych
dla tego typu lektur schematów, a wątki, które początkowo możemy
uznać za banalne i oczywiste, szybko okazują się o wiele bardziej
skomplikowane i złożone, co tylko wzbudza naszą ciekawość i
zmusza do pochłaniania kolejnych stron, bez robienia nawet
najkrótszych przerw. Na pochwałę zasługuje przede wszystkim wątek
romantyczny, który jest zarysowany tak delikatnie, że nie ma go
praktycznie wcale, a jednak wydaje się naturalny i uzasadniony, a
także wątek samych magów, którzy mają własną hierarchię,
hołdują towarzyskim konwenansom i mimo nieokreślonych intencji,
ostatecznie również mają uzasadnione powody, by postępować w
ten, a nie inny sposób. Ich decyzje są racjonalne i ostrożne, a
zachowanie zrozumiałe.
Co
do magii… jest opisana przystępnie i nie sprawia wrażenia
chaotycznej. Widać, że autorka miała pomysł na fantastyczną
część historii, bo zamknęła magię w ramach, które potrafię
zrozumieć, a co ważniejsze zaakceptować jako prawdopodobne. Jeśli
o to chodzi, nie mam zastrzeżeń i liczę, że Trudi Canavan będzie
trzymać się swojego pomysłu aż do zakończenia trylogii.
Jedyna
rzecz, do jakiej mogłabym się przyczepić to nieco zbyt ostrożnie
zarysowany świat slumsów. Miejsce, z którego pochodziła Sonea,
było z zasady pełne brutalności, przemocy i niesprawiedliwości, a
brudne ulice miasta, wręcz zachęcały, by autorka pokusiła się o
dodanie nieco więcej bezpośrednich opisów, czy jednej, lub dwóch
dramatycznych, krwawych sytuacji. O tragediach, jakie miały miejsce
w uniwersum pojawiają się głównie wzmianki, niewiele jest nam
pokazane wprost, gdyż pisarka skupiła się głównie na, że tak to
ujmę: zabawie w kotka i myszkę Sonei i Gildii magów. Czytając
książkę, byłam nieco zaskoczona, że większa część pierwszego
tomu trylogii opierała się właśnie na tym wątku. Początkowo
uznałam, że zapewne cała „pogoń” za bohaterką zakończy się
już po mniej więcej stu stronach lektury. To jest mój jedynym
problem, jeśli chodzi o książkę. Niektóre fragmenty są dość
rozwleczone jak na tego typu fabułę. Niemniej jednak idzie to
pisarce wybaczyć, biorąc pod uwagę, że „Gildia magów” ma
jeszcze dwa tomy „Nowicjuszkę” i „Wielkiego mistrza”.
Zazwyczaj, jeśli autor ma w planach trylogię lub po prostu większą
serię, może sobie pozwolić na skupienie się na szczegółach i
wolniejszym prowadzeniu akcji. Nie wiem tylko, czy akurat to
spostrzeżenie będzie w tym wypadku trafne, gdyż Trudi Canavan
pędzi z wydarzeniami, a same poszukiwania Sonei przez Gildię są
opisane tak, jak zapewne przebiegałyby w istocie, gdyby podobne
wydarzenia miały miejsce w naszym świecie. Niemniej jednak,
przeciąganie tego elementu historii było nieco niepotrzebne,
ponieważ większość odbiorców i tak prędzej, czy później (z
czego większość raczej prędzej) domyśliłaby się, że
protagonistka musi w końcu znaleźć się w Gildii (tytuł kolejnej
części sam w sobie jest w tym przypadku gigantycznym spoilerem),
jeśli ktoś zamierza w najbliższym czasie przeczytać książkę,
radzę od razu zaopatrzyć się w kontynuacje, gdyż pierwszy tom
jest raczej wstępem do historii głównej bohaterki, niż książką,
z której wszystkiego się dowie.
Książka
„Gildia magów” to z całą pewnością pozycja, która zachwyci
wielu czytelników. Będą z pewnością tacy, którzy uznają ją za
przesadnie rozwleczoną i pozbawioną ekscytującej akcji, jednak
osobiście znalazłam się raczej w gronie tych pierwszych
czytelników. „Gildia” wyjątkowo przypadła mi do gustu, a choć
domyślam się niektórych potencjalnych rozwiązań, które
wykorzysta Trudi Canavan, z przyjemnością sięgnę po dwa kolejne
tomy, które już cierpliwie czekają na półce na swoją kolej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz