„Pragnienie
uczciwej walki nie jest niczym złym, pod warunkiem, że przeciwnik
ma podobne zamiary ”
fragment
książki „Wielki Mistrz”
Pierwsza
recenzja podsumowująca serię, nie jedną, konkretną książkę.
Uznałam, że skoro na moim blogu pojawiła się opinia na temat
„Gildii Magów”, równie dobrze mogę poruszyć temat jej
kontynuacji. Jestem zdania, że książki, które mają potencjał
bądź ten potencjał wykazują już od dłuższego czasu,
przyciągając do siebie coraz to nowe rzesze czytelników, są
łakomym kąskiem dla recenzentów. W końcu któż nie uwielbia
opowiadać o wyjątkowych lekturach w samych superlatywach, opiewając
sposób prowadzenia historii, zaskakującą fabułę, styl autora,
bądź, co z całą pewnością można powiedzieć o „Trylogii
Czarnego Maga”
Tłumaczenie
fabuły wydaje mi się zbędne, zwłaszcza jeśli ktoś uzna ów
serię za godną uwagi. Choć nie mogę się oprzeć wrażeniu, że
tytuły dwóch kolejnych tomów „Trylogii Czarnego Maga”
zdradzają poniekąd czytelnikowi główne aspekty poszczególnych
pozycji, nie ukrywam, że mimo wszystko, po zakończeniu pierwszego
tomu, a więc: „Gildii Magów”, nie mogłam się wręcz doczekać,
by sięgnąć po pozostałe książki. Ciekawiło mnie, jak dojdzie
do poszczególnych wydarzeń, choć wiele rzeczy z łatwością
przyszło mi przewidzieć, przyznaję z ukontentowaniem, że na
łamach książek pojawiło się także sporo elementów, których w
żadnym wypadku się nie spodziewałam. Jestem zawsze zdania, że
piękno książek wynika między innymi właśnie z ich
nieprzewidywalnej przewidywalności. Polega to mniej więcej na tym,
że czytelnik, w trakcie lektury, nie ma pojęcia o tym, co wydarzy
się później, aczkolwiek, gdy już dochodzi do konkretnych
sytuacji, przyznaje z zaskoczeniem, że istotnie mogło do nich w
ten, czy inny sposób dojść i nie rozumie, dlaczego sam tego nie
przewidział. Sama, pisząc, często nie mam żadnego konkretnego
planu, by nie narzucać się moim bohaterom. Pozwalam toczyć się
historii jej własnym rytmem, by ostatecznie doprowadzić do tego, co
planowałam od samego początku.
Zacznijmy
od tego, że już na samym wstępie z przyjemnością mogę polecić
tę serię każdemu fanowi fantastyki. Tak
jak w przypadku „Gildii magów” będę utrzymywać, że
bohaterowie zostali dobrze nakreśleni, a ich konkretne cechy
charakteru są doskonale widoczne. Jeśli komuś wystarczy krótkie
stwierdzenie, iż fabuła została poprowadzona wyjątkowo
niekonwencjonalnie, styl autorki jest satysfakcjonujący, a
zaskoczenie zaskakuje, nawet nie musi czytać tego postu. Osobiście
uważam trylogię Trudi Canavan za jedną z lepszych serii z gatunku
fantasy, więc zapewne, gdyby nie to, że chcę o niej troszeczkę
więcej powiedzieć, by z kronikarskiego obowiązku, wyszczególnić
niektóre (naprawdę drobne) błędy, recenzja mogłaby się skończyć
już w tym konkretnym miejscu zdaniem: „Koniecznie przeczytajcie
»Trylogię
Czarnego Maga« ”.
Przyznam,
że drugi tom „Nowicjuszka” z całej trylogii podobał mi się
chyba najmniej. Dziwne, zważywszy na fakt, iż jednocześnie uważam,
że został dużo lepiej napisany i skonstruowany pod względem
psychologii postaci, niż pierwsza część. Miało to zapewne
związek z tym, że autorka bardzo mocno skupiła się na gnębieniu
głównej bohaterki przez nieakceptujących jej rówieśników, magów
wywodzących się z wyższych sfer i uznających ją za gorszą.
Autorka naprawdę dobrze poprowadziła ten wątek, miałam jednak
nieodparte wrażenie, iż jej zaangażowanie w autentyczne opisywanie
reakcji wywołanych przybyciem nowej uczennicy, wyjątkowo odbiło
się na reszcie fabuły i samym założeniu pojęcia „nękanie”.
Nie mówiąc już o tym, że Sonea z każdym kolejnym fragmentem
coraz mniej przypadała mi do gustu, nie zamierzając odpowiadać na
kierowaną w jej stronę agresję. Oczywiście, wykazywała
odpowiednią postawę, a jej opanowanie było wręcz godne podziwu,
lecz brak reakcji, skutkował bodajże kilkunastoma, do złudzenia
powtarzalnymi wydarzeniami, skupiającymi się tylko i wyłącznie na
różnych sposobach gnębienia dziewczyny. Choć w ruch poszła także
magia, a same „pojedynki” między uczniami, a Soneą, miały
swoje późniejsze odbicie w dalszych wydarzeniach, uważam, że był
to element, który jedynie przeciągał fabułę drugiej części i
jak na typową książkę fantasy, był niepotrzebnie rozwleczony.
Zwłaszcza że autorka nie wzięła pod uwagę, że sam pomysł na
ten wątek może wielu czytelnikom zgrzytać, jeśli brać pod uwagę
„Gildię magów”, a więc pierwszy tom. Pamiętając, jak
wynoszono w nim niemal pod niebiosa, skrywane przez dziewczynę
magiczne umiejętności, odbiorcy nie łatwo się przestawić, by
chwilę później widzieć ją w roli bezbronnej ofiary. Główna
bohaterka, waleczna, wychowana w slumsach, a więc silna i nastawiona
na przetrwanie, w żadnym stopniu nie pasowała do tej roli, więc
sama myśl o tym, że dobrowolnie pozwalała traktować się w ten,
czy inny sposób, niezmiernie męczy, a nawet irytuje. Niestety, mimo
iż głównym elementem „Nowicjuszki” powinny być tajemnicze,
niewyjaśnione morderstwa i prowadzone w związku z nimi śledztwo,
został on zdominowany przez szkolne problemy Sonei. Podobnie, jak w
przypadku bezsensownych pościgów z pierwszego tomu, tutaj także
autorce nieco pomieszały się priorytety.
Co
podobało się w drugim tomie, a później w trzecim tomie? Przede
wszystkim opisywane w nich wątki miłosne. Subtelne, wyważone, a
przede wszystkim w inteligenty sposób poruszające mnóstwo
kontrowersyjnych kwestii, wyjątkowo przypadły mi do gustu. Z
zapartym tchem czekałam na fragmenty opisujące perypetie dwóch
konkretnych bohaterów, a choć autorka ze wszelką cenę próbowała
mnie zwieźć i wmówić mi, że podążam niewłaściwym tropem,
wiedziałam swoje i kibicowałam im z całego serca. Swoją drogą,
jeśli już jestem akurat przy tej kwestii, warto zaznaczyć, że
jeśli ktoś, podobnie jak ja, jest miłośnikiem romantycznych
elementów książek i ma z nimi jako takie doświadczenie, z
łatwością domyśli się, jakie relacje połączą przynajmniej
kilka osób z „Trylogii Czarnego Maga”. Ja, biorąc pod uwagę
wydarzenia ze wszystkich trzech części, naliczyłam co najmniej
trzy takie związki, zauważyłam przy okazji, że Trudi Canavan ma
tendencję do klarownego „sygnalizowania” ostatecznych obiektów
westchnień bohaterów. Zakładam, że pisarka od samego początku, a
przynajmniej od drugiego tomu, miała pomysł na większość z
powstających później par. Wierzcie mi, takie rzeczy da się z
łatwością wyłapać, kiedy wie się co nieco, na temat pisania
książek.
Niewątpliwie,
najsłabszym elementem trylogii okazało się dla mnie samo
zakończenie. Trzeci tom, który początkowo urzekł mnie swoją
wielowymiarowością i tym, jak wiele wątków postanowiła poruszyć
autorka, pragnąc opisać czytelnikowi historię z co najmniej kilku
perspektyw, zawiódł mnie niemiłosiernie zakończeniem. Było ono
spójne i zapewne przemyślane, jednak nie zostało według mnie pod
żadnym pozorem odpowiednio wyważone względem reszty historii.
Biorąc pod uwagę ilość stron, jaką liczy sobie cała trylogia, a
więc trzy grube, książkowe tomiszcza, liczyłam, że finał
historii zostanie potraktowany równie „obszernie”; na tyle
pieczołowicie, by subtelnie, a jednocześnie z przytupem pokazać
odbiorcy, iż seria dobiega końca i czas żegnać się bohaterami.
Niestety, jedną z większych wad „Trylogii...” jest w tym
wypadku fakt, iż wiele wątków pozostaje niedomkniętych.
Zakończenie następuje niespodziewanie, po szeregu długich opisów
poprzedzających go starć, snucia teorii spiskowych, a także obaw i
obejmuje zaledwie parę stron ostatniego tomu. Ponadto, co mnie
osobiście ubodło wyjątkowo mocno, czytelnik nie wie, co wydarzyło
się z bohaterami drugoplanowymi po zakończeniu finałowego
rozdziału „Wielkiego Mistrza”. Niestety ci, pod koniec trzeciego
tomu, zostają wręcz zapomniani przez autorkę. Nie zarzucam tu w
żadnym wypadku Trudi Canavan złego poprowadzenia fabuły, co to to
nie, autor, bądź co bądź, ma dowolność, jeśli chodzi o
tworzenie własnej fabuły. Uważam jednak, że opisując historię
magów, zwłaszcza jeśli na łamach serii z tak godną podziwu
płynnością przeskakiwała między fragmentami głównej bohaterki,
a pozostałych, pisarka powinna wziąć pod uwagę, że czytelnicy
zdążą się zżyć i z innymi postaciami. Sama z ogromną
przyjemnością śledziłam perypetie pewnej pary i naprawdę ubodła
mnie myśl, że nie zostało rozwinięte, jak potoczyły się ich
dalsze losy. I tak, zdaje sobie sprawę, że historia z uniwersum
„Gildii magów” ma kontynuacje, gdzie być może wszystko zostało
jeszcze lepiej opisane, aczkolwiek zamierzam opierać swoje
spostrzeżenia na tej jednej, konkretnej serii.
Zakończenie
ma jednak swoje plusy (wierzcie mi, moje serca krwawi na myśl, że
to napisałam). Nie ukrywam, że zakończenie, a dokładniej jeden
konkretny fragment weń wchodzący, tak mnie zaskoczył, że po
przeczytaniu ostatniej strony książki, przez pewien czas nie
wiedziałam, co ze sobą zrobić. Powiedzieć, że wbiło mnie w
fotel, to może nieco przesadzone stwierdzenie, ponieważ domyślałam
się podobnego zabiegu ze strony autorki. Głównie przyczyniła się
do tego moja głupota, bo można powiedzieć, że przypadkowo go
sobie „zaspoilerowałam”, oglądając z ciekawości fanarty,
stworzone na podstawie „Trylogii”. Wierzcie mi, jeśli ktoś
zamierza czytać tę książkę, lepiej niech nie szuka nic, co w
jakimkolwiek stopniu wiązałoby się z „Wielkim Mistrzem”. W
moim przypadku jedyna dobra rzecz, która z tego wynikła to fakt, iż
zdążyłam się mentalnie przygotować na szok. Nie oznacza to
jednak w żadnym wypadku, że nie byłam zdruzgotana finałem, wręcz
przeciwnie. Skrycie liczyłam, że pod koniec epilogu autorka przyzna
się do zrobienia czytelnikom żartu i odwoła wszystko, co wydarzyło
się w poprzednim rozdziale.
Podsumowując
serię: „Trylogia Czarnego Maga” z całą pewnością wciąga
czytelnika już od pierwszego tomu i zatrzymuje jego uwagę, póki
ten nie sięgnie po ostatni. Dynamiczna fabuła, w wielu momentach
wręcz niemożliwa do przewidzenia akcja, a także złożona
historia, zasługują w moim odczuciu na duże uznanie, a także
brawa dla Trudi Canavan, że na łamach żadnej z trzech książek,
nie zgubiła się w swoich założeniach. Akcja książki trzyma w
ciągłym napięciu, wielopłaszczyznowa treść pozwala
identyfikować się z nie jednym, nie dwoma, ale całą rzeszą
barwnych bohaterów i szczerze im kibicować. Jeśli o mnie chodzi,
po przeczytaniu książek autorki długo nie potrafiłam sobie
znaleźć miejsca i żałowałam, że moja przygoda ze światem Sonei
tak szybko dobiegła końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz