poniedziałek, 29 kwietnia 2019

"Trylogia Czarnego Maga" podsumowanie serii


 
Pragnienie uczciwej walki nie jest niczym złym, pod warunkiem, że przeciwnik ma podobne zamiary

fragment książki „Wielki Mistrz”


Pierwsza recenzja podsumowująca serię, nie jedną, konkretną książkę. Uznałam, że skoro na moim blogu pojawiła się opinia na temat „Gildii Magów”, równie dobrze mogę poruszyć temat jej kontynuacji. Jestem zdania, że książki, które mają potencjał bądź ten potencjał wykazują już od dłuższego czasu, przyciągając do siebie coraz to nowe rzesze czytelników, są łakomym kąskiem dla recenzentów. W końcu któż nie uwielbia opowiadać o wyjątkowych lekturach w samych superlatywach, opiewając sposób prowadzenia historii, zaskakującą fabułę, styl autora, bądź, co z całą pewnością można powiedzieć o „Trylogii Czarnego Maga”

Tłumaczenie fabuły wydaje mi się zbędne, zwłaszcza jeśli ktoś uzna ów serię za godną uwagi. Choć nie mogę się oprzeć wrażeniu, że tytuły dwóch kolejnych tomów „Trylogii Czarnego Maga” zdradzają poniekąd czytelnikowi główne aspekty poszczególnych pozycji, nie ukrywam, że mimo wszystko, po zakończeniu pierwszego tomu, a więc: „Gildii Magów”, nie mogłam się wręcz doczekać, by sięgnąć po pozostałe książki. Ciekawiło mnie, jak dojdzie do poszczególnych wydarzeń, choć wiele rzeczy z łatwością przyszło mi przewidzieć, przyznaję z ukontentowaniem, że na łamach książek pojawiło się także sporo elementów, których w żadnym wypadku się nie spodziewałam. Jestem zawsze zdania, że piękno książek wynika między innymi właśnie z ich nieprzewidywalnej przewidywalności. Polega to mniej więcej na tym, że czytelnik, w trakcie lektury, nie ma pojęcia o tym, co wydarzy się później, aczkolwiek, gdy już dochodzi do konkretnych sytuacji, przyznaje z zaskoczeniem, że istotnie mogło do nich w ten, czy inny sposób dojść i nie rozumie, dlaczego sam tego nie przewidział. Sama, pisząc, często nie mam żadnego konkretnego planu, by nie narzucać się moim bohaterom. Pozwalam toczyć się historii jej własnym rytmem, by ostatecznie doprowadzić do tego, co planowałam od samego początku.

Zacznijmy od tego, że już na samym wstępie z przyjemnością mogę polecić tę serię każdemu fanowi fantastyki. Tak jak w przypadku „Gildii magów” będę utrzymywać, że bohaterowie zostali dobrze nakreśleni, a ich konkretne cechy charakteru są doskonale widoczne. Jeśli komuś wystarczy krótkie stwierdzenie, iż fabuła została poprowadzona wyjątkowo niekonwencjonalnie, styl autorki jest satysfakcjonujący, a zaskoczenie zaskakuje, nawet nie musi czytać tego postu. Osobiście uważam trylogię Trudi Canavan za jedną z lepszych serii z gatunku fantasy, więc zapewne, gdyby nie to, że chcę o niej troszeczkę więcej powiedzieć, by z kronikarskiego obowiązku, wyszczególnić niektóre (naprawdę drobne) błędy, recenzja mogłaby się skończyć już w tym konkretnym miejscu zdaniem: „Koniecznie przeczytajcie »Trylogię Czarnego Maga« ”.

Przyznam, że drugi tom „Nowicjuszka” z całej trylogii podobał mi się chyba najmniej. Dziwne, zważywszy na fakt, iż jednocześnie uważam, że został dużo lepiej napisany i skonstruowany pod względem psychologii postaci, niż pierwsza część. Miało to zapewne związek z tym, że autorka bardzo mocno skupiła się na gnębieniu głównej bohaterki przez nieakceptujących jej rówieśników, magów wywodzących się z wyższych sfer i uznających ją za gorszą. Autorka naprawdę dobrze poprowadziła ten wątek, miałam jednak nieodparte wrażenie, iż jej zaangażowanie w autentyczne opisywanie reakcji wywołanych przybyciem nowej uczennicy, wyjątkowo odbiło się na reszcie fabuły i samym założeniu pojęcia „nękanie”. Nie mówiąc już o tym, że Sonea z każdym kolejnym fragmentem coraz mniej przypadała mi do gustu, nie zamierzając odpowiadać na kierowaną w jej stronę agresję. Oczywiście, wykazywała odpowiednią postawę, a jej opanowanie było wręcz godne podziwu, lecz brak reakcji, skutkował bodajże kilkunastoma, do złudzenia powtarzalnymi wydarzeniami, skupiającymi się tylko i wyłącznie na różnych sposobach gnębienia dziewczyny. Choć w ruch poszła także magia, a same „pojedynki” między uczniami, a Soneą, miały swoje późniejsze odbicie w dalszych wydarzeniach, uważam, że był to element, który jedynie przeciągał fabułę drugiej części i jak na typową książkę fantasy, był niepotrzebnie rozwleczony. Zwłaszcza że autorka nie wzięła pod uwagę, że sam pomysł na ten wątek może wielu czytelnikom zgrzytać, jeśli brać pod uwagę „Gildię magów”, a więc pierwszy tom. Pamiętając, jak wynoszono w nim niemal pod niebiosa, skrywane przez dziewczynę magiczne umiejętności, odbiorcy nie łatwo się przestawić, by chwilę później widzieć ją w roli bezbronnej ofiary. Główna bohaterka, waleczna, wychowana w slumsach, a więc silna i nastawiona na przetrwanie, w żadnym stopniu nie pasowała do tej roli, więc sama myśl o tym, że dobrowolnie pozwalała traktować się w ten, czy inny sposób, niezmiernie męczy, a nawet irytuje. Niestety, mimo iż głównym elementem „Nowicjuszki” powinny być tajemnicze, niewyjaśnione morderstwa i prowadzone w związku z nimi śledztwo, został on zdominowany przez szkolne problemy Sonei. Podobnie, jak w przypadku bezsensownych pościgów z pierwszego tomu, tutaj także autorce nieco pomieszały się priorytety.

Co podobało się w drugim tomie, a później w trzecim tomie? Przede wszystkim opisywane w nich wątki miłosne. Subtelne, wyważone, a przede wszystkim w inteligenty sposób poruszające mnóstwo kontrowersyjnych kwestii, wyjątkowo przypadły mi do gustu. Z zapartym tchem czekałam na fragmenty opisujące perypetie dwóch konkretnych bohaterów, a choć autorka ze wszelką cenę próbowała mnie zwieźć i wmówić mi, że podążam niewłaściwym tropem, wiedziałam swoje i kibicowałam im z całego serca. Swoją drogą, jeśli już jestem akurat przy tej kwestii, warto zaznaczyć, że jeśli ktoś, podobnie jak ja, jest miłośnikiem romantycznych elementów książek i ma z nimi jako takie doświadczenie, z łatwością domyśli się, jakie relacje połączą przynajmniej kilka osób z „Trylogii Czarnego Maga”. Ja, biorąc pod uwagę wydarzenia ze wszystkich trzech części, naliczyłam co najmniej trzy takie związki, zauważyłam przy okazji, że Trudi Canavan ma tendencję do klarownego „sygnalizowania” ostatecznych obiektów westchnień bohaterów. Zakładam, że pisarka od samego początku, a przynajmniej od drugiego tomu, miała pomysł na większość z powstających później par. Wierzcie mi, takie rzeczy da się z łatwością wyłapać, kiedy wie się co nieco, na temat pisania książek.

Niewątpliwie, najsłabszym elementem trylogii okazało się dla mnie samo zakończenie. Trzeci tom, który początkowo urzekł mnie swoją wielowymiarowością i tym, jak wiele wątków postanowiła poruszyć autorka, pragnąc opisać czytelnikowi historię z co najmniej kilku perspektyw, zawiódł mnie niemiłosiernie zakończeniem. Było ono spójne i zapewne przemyślane, jednak nie zostało według mnie pod żadnym pozorem odpowiednio wyważone względem reszty historii. Biorąc pod uwagę ilość stron, jaką liczy sobie cała trylogia, a więc trzy grube, książkowe tomiszcza, liczyłam, że finał historii zostanie potraktowany równie „obszernie”; na tyle pieczołowicie, by subtelnie, a jednocześnie z przytupem pokazać odbiorcy, iż seria dobiega końca i czas żegnać się bohaterami. Niestety, jedną z większych wad „Trylogii...” jest w tym wypadku fakt, iż wiele wątków pozostaje niedomkniętych. Zakończenie następuje niespodziewanie, po szeregu długich opisów poprzedzających go starć, snucia teorii spiskowych, a także obaw i obejmuje zaledwie parę stron ostatniego tomu. Ponadto, co mnie osobiście ubodło wyjątkowo mocno, czytelnik nie wie, co wydarzyło się z bohaterami drugoplanowymi po zakończeniu finałowego rozdziału „Wielkiego Mistrza”. Niestety ci, pod koniec trzeciego tomu, zostają wręcz zapomniani przez autorkę. Nie zarzucam tu w żadnym wypadku Trudi Canavan złego poprowadzenia fabuły, co to to nie, autor, bądź co bądź, ma dowolność, jeśli chodzi o tworzenie własnej fabuły. Uważam jednak, że opisując historię magów, zwłaszcza jeśli na łamach serii z tak godną podziwu płynnością przeskakiwała między fragmentami głównej bohaterki, a pozostałych, pisarka powinna wziąć pod uwagę, że czytelnicy zdążą się zżyć i z innymi postaciami. Sama z ogromną przyjemnością śledziłam perypetie pewnej pary i naprawdę ubodła mnie myśl, że nie zostało rozwinięte, jak potoczyły się ich dalsze losy. I tak, zdaje sobie sprawę, że historia z uniwersum „Gildii magów” ma kontynuacje, gdzie być może wszystko zostało jeszcze lepiej opisane, aczkolwiek zamierzam opierać swoje spostrzeżenia na tej jednej, konkretnej serii.

Zakończenie ma jednak swoje plusy (wierzcie mi, moje serca krwawi na myśl, że to napisałam). Nie ukrywam, że zakończenie, a dokładniej jeden konkretny fragment weń wchodzący, tak mnie zaskoczył, że po przeczytaniu ostatniej strony książki, przez pewien czas nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Powiedzieć, że wbiło mnie w fotel, to może nieco przesadzone stwierdzenie, ponieważ domyślałam się podobnego zabiegu ze strony autorki. Głównie przyczyniła się do tego moja głupota, bo można powiedzieć, że przypadkowo go sobie „zaspoilerowałam”, oglądając z ciekawości fanarty, stworzone na podstawie „Trylogii”. Wierzcie mi, jeśli ktoś zamierza czytać tę książkę, lepiej niech nie szuka nic, co w jakimkolwiek stopniu wiązałoby się z „Wielkim Mistrzem”. W moim przypadku jedyna dobra rzecz, która z tego wynikła to fakt, iż zdążyłam się mentalnie przygotować na szok. Nie oznacza to jednak w żadnym wypadku, że nie byłam zdruzgotana finałem, wręcz przeciwnie. Skrycie liczyłam, że pod koniec epilogu autorka przyzna się do zrobienia czytelnikom żartu i odwoła wszystko, co wydarzyło się w poprzednim rozdziale.

Podsumowując serię: „Trylogia Czarnego Maga” z całą pewnością wciąga czytelnika już od pierwszego tomu i zatrzymuje jego uwagę, póki ten nie sięgnie po ostatni. Dynamiczna fabuła, w wielu momentach wręcz niemożliwa do przewidzenia akcja, a także złożona historia, zasługują w moim odczuciu na duże uznanie, a także brawa dla Trudi Canavan, że na łamach żadnej z trzech książek, nie zgubiła się w swoich założeniach. Akcja książki trzyma w ciągłym napięciu, wielopłaszczyznowa treść pozwala identyfikować się z nie jednym, nie dwoma, ale całą rzeszą barwnych bohaterów i szczerze im kibicować. Jeśli o mnie chodzi, po przeczytaniu książek autorki długo nie potrafiłam sobie znaleźć miejsca i żałowałam, że moja przygoda ze światem Sonei tak szybko dobiegła końca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz