„Potrzebujemy nadziei, bo ona daje nam siłę, by trwać. Więc pozwól jej zachować tę nadzieję, Feyro. Pozwól jej marzyć o lepszym życiu. O lepszym świecie. ”
fragment
książki „Dwór Cierni i Róż”
Poprzednia
seria Sarah J. Maas: „Szklany Tron” mnie do siebie nie
przekonała, a przynajmniej pierwszy tom, przez który, mówiąc
szczerze, nie mogłam przebrnąć bez robienia dłuższych przerw. Z
tego względu naprawdę długo wahałam się, czy sięgnąć po
kolejną serię pisarki, jaką był „Dwór Cierni i Róż”.
Obawiałam się znanych schematów, kolejnej bohaterki
charakteryzowanej na przesadnie silną postać i rozchwianego,
oklepanego wątku miłosnego. Mimo to, w końcu zdecydowałam się
zaryzykować i bazując na pozytywnych opiniach znajomych, sięgnąć
po nową serię tej znanej, poczytnej autorki. Pod koniec 2018 roku
przeczytałam pierwszy tom, teraz, na początku 2019 roku przychodzę
do was z jego recenzją. Czy moja opinia na temat „Dworu Cierni i
Róż” jest więc pozytywna? O tym przekonacie się już za chwilę.
Feyra
jest
łowczynią. Choć nie chce zabijać, zmusza ją do tego sytuacja w
rodzinie. By zapewnić bliskim pożywienie, bez względu na srogą
zimę, zapuszcza się do najdalszych zakątków lasu w poszukiwaniu
zwierzyny łownej. Nie zdaje sobie sprawy, że zapuszcza się w
pobliże zakazanego muru, bariery oddzielającej ziemię zwykłych
ludzi od tajemniczej krainy – Prythianu – ziem należących do
czarodziejskich, złowrogich istot. Los sprawia, że dziewczyna w
trakcie polowania rani, a następnie zabija faerie zza muru, który
przybrał postać potężnego wilka. Nie mija wiele czasu, a po Feyrę
przybywa Tamlin, książę, żądający, by odpowiedziała za swój
czyn. Przybierając postać strasznej bestii, daje dziewczynie wybór
– śmierć za śmierć lub wieczność w Prythianie...
Przyznam
się, że „Dwór Cierni i Róż” spodobał mi się o wiele
bardziej niż „Szklany Tron”. Aby jednak nie porównywać tych
dwóch serii wyłącznie przez pryzmat tej samej autorki, postaram
się podejść do recenzji z jak największą dozą obiektywizmu. Nie
sądzę jednak, by udało mi się to w stu procentach, więc już na
wstępie wybaczcie za brak profesjonalizmu.
Opowieść
Feyry możemy podzielić na dwa kluczowe segmenty – pierwszy:
powolny i stopniowo wdrażający czytelnika w całą historię,
drugi: opiewający w pędzącą fabułę, mnóstwo zwrotów akcji, a
także tajemnic. Treść książki zostaje nam opowiedziana z
perspektywy młodej, zdeterminowanej, by przetrwać dziewczyny, na
której barkach od dzieciństwa spoczywa ciężar dbania o całą
rodzinę. Próżne siostry traktują Feyrę jak pomoc domową, a
ojciec, zbyt wycofany z życia, by samemu dbać o dzieci, zrzuca całą
odpowiedzialność na córkę i zdaje się tego w ogóle nie
zauważać. W pierwszej części historii dowiadujemy się, jak
wygląda egzystencja dziewczyny, poznajemy jej sprzeczne uczucia,
towarzyszące jej bez przerwy zmęczenie, jak również strach, że
nie podoła trudnym wyzwaniom i nie spełni obietnicy złożonej
matce na łożu śmierci. Monotonia ludzkiego życia szybko zostaje
wprawdzie zastąpiona pojawiającą się w życiu Feyry magią,
jednak i na tym etapie, historia rozwija się ostrożnie, prezentując
odbiorcy wkraczanie dziewiętnastolatki w tajemniczy, pełen
niebezpieczeństw świat Prythianu. Poznajemy Wiosenny Dwór –
ziemię należącą do Tamlina – z ciemnej, ale mimo wszystko
emanującej ciepłem strony, opiewającej w opisy eleganckich wnętrz,
srebrnych zastaw, nadzwyczajnych obrazów i pięknie pachnących
kwiatów. Dopiero po ów wprowadzeniu, autorka przechodzi do drugiej
części lektury, która nie jest już dla bohaterki tak przyjemna
ani kolorowa. Feyra wkracza bowiem w świat intryg, oszustw,
zazdrości i krwawych wojen, które od lat toczą się na terenach
Prythianu. To właśnie w tym miejscu akcja przyśpiesza, wrzucając
dziewczynę w wir wydarzeń. Czas na podejmowanie decyzji się
kończy. Feyra, łowczyni z przymusu, artystka z zamiłowania, nie
zdaje sobie nawet sprawy, jak istotną rolę przyszło jej spełnić,
dopóki wszystko nie zaczyna się sypać. Musi wkroczyć do jaskini
lwa, gdzie zamiast wygód, eleganckich sztućców i róż, czekają
na nią wyłącznie śmierć, ból i kłujące ciernie.
Bohaterowie
są wykreowani dobrze, choć nie uważam, aby porównanie książki
do znanej większości osób „Pięknej i Bestii” było w stu
procentach adekwatne. Owszem, na łamach powieści pojawia się wiele
smaczków, które fani baśni przyjmą z uśmiechem na ustach, jednak
sam Tamlin, którego powinniśmy utożsamiać z „Bestią”, raczej
traci cały swój urok już niespełna po kilkudziesięciu stronach
lektury. Nie mija wiele czasu, a staje się on wyjątkowo łagodną,
jeśli nie powiedzieć przesadnie wesołą postacią, która nijak
nie kojarzyła mi się ze wspomnianą wcześniej historią. Po
przeczytaniu książki do końca jestem jednak w stanie uwierzyć, że
był to zabieg celowy, a sama autorka wiedziała, co robi,
ułagadzając charakter bohatera. Niemniej jednak nie będę ukrywać,
że zachowanie tej postaci, zgoła odmienne od oczekiwanego, znacząco
wpłynęło na mój odbiór powieści i sprawiło, że książka
nieco straciła w moich oczach.
Styl
autorki, jak można się było spodziewać, jest porządny:
plastyczny, lekki, ale przy tym wyjątkowo obrazowy, co zawsze
doceniam. Autorka nie stara się ułagodzić historii ani
pojawiających się w niej treści. Nie pomija istotnych elementów,
takich jak: sprzeczne, skomplikowane uczucia, brutalność, czy
dolegliwości, jakich doświadczają poszczególni bohaterowie „Dworu
Cierni i Róż”. Sarah J. Maas nie stroni także od poruszania
tematu cielesności i tego, w jaki sposób odbiera ją protagonistka.
Wyjątkowo urzekły mnie opisy i wewnętrzne monologi Feyry, która
patrzyła na świat z dwóch różnych perspektyw: wyszkolonej
łowczyni, która błyskawicznie potrafiła ocenić sytuację i
odpowiednio na nią zareagować, a także aspirującej malarki,
doceniającej klimat otoczenia, chwytającej się kurczowo wszystkich
pojawiających się na jej drodze elementów wystroju, barw, czy
sprzecznych uczuć. W trakcie lektury moja artystyczna dusza skakała
z radości za każdym razem, gdy pojawiał się jakiś dłuższy,
przyjemnie nakreślony opis lub wzmianka o uniwersum widzianym oczami
głównej bohaterki.
Jedynym
minusem, który znalazłam w przypadku tej konkretnej książki, jest
fakt, iż czytając pierwszą część Dworów, nie opuszczało mnie
wrażenie, że autorka usiłowała powielić schematy, które
wyniosły „Szklany Tron” na wyżyny, pomagając im tym samym
zyskać tak dużą popularność i sympatię wielu czytelników.
Niestety, już teraz, po lekturze zaledwie jednego tomu mogę
przewidzieć, że główna bohaterka zmieni swój obiekt westchnień
i szybko zapomni o swojej pierwszej miłości na rzecz bohatera,
którego Sarah J. Maas ewidentnie zaczęła natychmiast faworyzować
(zresztą tak jak wielu czytelników po kolejnych częściach
powieści). Podobnie było w „Szklanym Tronie” i najpewniej
podobnie będzie w przypadku dalszych tomów Dworów. Wiedząc o tym,
w trakcie lektury nie potrafiłam niestety nawet na sekundę
przekonać się do relacji Tamlina i Feyry. Chyba gdzieś z tyłu
mojej głowy zbytnio zakorzeniło się spostrzeżenie, że pewnie i
tak ostatecznie nie będą razem, więc nie ma sensu się do nich
przywiązywać.
„Dwór
Cierni i Róż” to zdecydowanie dobrze nakreślona książka, a
także przyjemna lektura z gatunku fantasy. Oczekiwałam po niej
baśniowego klimatu i historii przeplatanej romansem i intrygami i
właśnie to otrzymałam. Nie powiem, że uważam tę lekturę za
wyjątkowo oryginalną, ponieważ Sarah J. Maas zdecydowanie zbytnio
bazuje na swoich poprzednich książkach, ale oceniając Dwory jako
osobną serię, przyznaję, że bawiłam się przy nich przednio.
Autorka miała ciekawy pomysł i interesująco wybrnęła, jeśli
chodzi o nawiązania do „Pięknej i Bestii”. Jeśli ktoś lubi
motyw magicznych krain, przyciągają go pojawiające się w
książkach zagadki i klątwy, to myślę, że ta seria może się mu
zdecydowanie spodobać. Sama już nie mogę się doczekać, by
przeczytać drugą część: „Dwór Mgieł i Furii”, gdyż
słyszałam o niej wiele dobrego. Ponoć, w przeciwieństwie do
pierwszego tomu, który jest jedynie wstępem do historii, drugi tom
sprawia, że zmienia się podejście czytelników do bohaterów.
Pozostaje mi mieć nadzieję, że tak właśnie będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz