Co przychodzi wam na myśl, gdy słyszycie słowo „małżeństwo"? Uczucia? Zaufanie? Możliwość polegania na sobie nawzajem? A co jeśli powiem wam, że dla niektórych małżeństwo oznacza nic innego tylko bezsilność? Że kobieta wraca do domu bez uśmiechu na ustach, bo wie, że jeśli mąż ma zły dzień, to w najlepszym wypadku ona skończy z siniakiem na policzku? Że on wraca szybciej z delegacji, bo a nuż jego żona znalazła sobie w trakcie jego nieobecności kolejnego kochanka? Że nienawidzą się, ale trwają przy sobie ze względu na wygodę (bo przecież inaczej któraś ze stron będzie płaciła alimenty), albo na biedne dzieci, które przecież niczemu nie zawiniły. Bo choć dla nas to nieprawdopodobne, dla niektórych jest to codzienność…
„Główną
przyczyną rozwodów jest małżeństwo.
Rozwody współczesnych
Polaków na tle przemian społecznych, ukazane poprzez szokujące
studia przypadków, opowieści adwokatów i opinie
terapeutów.
Autorka przytacza dziesiątki osobistych wypowiedzi
osób w trakcie i po rozwodzie, tekstów bulwersujących, które
wzbudzają grozę i śmiech. Konfrontuje je z szokującymi
opowieściami adwokatów oraz przypadkami z gabinetów
psychoterapeutów. Wszystkie tworzą razem mieszankę piorunującą i
pouczającą.”
Opis
z okładki
"ROZWÓD
PO POLSKU.
Strach i nadzieje"
to książka zawierająca prawdziwe historie ludzi, którzy woleli
odejść, niż dalej cierpieć. To jednocześnie zbiór
nieprawdopodobnych historii, które pokazują, jak ciężko jest się
niektórym rozstać, nawet jeśli uczucia dawno wygasły. Strach
przed samotnością, nadzieja na lepsze jutro bez zaborczego męża,
czy rozwiązłej żony u boku. Rozwód to nie chwilowy kaprys, a coś,
co ciągnie się latami, coś, co bez dowodu na winę jest dla
sędziego wyłącznie fanaberią dwójki nienawidzących się osób.
Ktoś nie zgodzi się na rozwód z zemsty, ktoś, bo przerazi go
perspektywa samotności... Ludzie są różni i mają różne, często
wygórowane
oczekiwania względem partnera. "Rozwód po polsku"
pokazuje, jak bardzo jesteśmy bezradni, jak szybko
potrafimy
zawieść się na drugiej, niegdyś ukochanej osobie. W
tym wypadku obietnica: „aż śmierć nas nie rozłączy” wydaje
się wypowiedziana na wyrost, bez zastanowienia, czy refleksji. Bo do
śmierci to przecież bardzo długo. No, chyba że nadejdzie szybciej
właśnie przez partnera, który uderzył o jeden raz za dużo…
Jeśli
chodzi o sposób, w jaki jest stworzona książka, nie mam
nic do zarzucenia. No,
może jedynie to, że postawiono na szatę graficzną, która nie do
końca oddaje zawartość,
mianowicie „ból”
i
rozgoryczenie
osób, których wypowiedzi możemy znaleźć wewnątrz. Jednak
może właściwie to dobrze, pokazuje to, że nie zawsze to, co z
wierzchu wydaje się lekkie i przyjemne, będzie takie również w
środku. Bo uwierzcie mi, właśnie taka myśl przychodzi
czytelnikowi „Rozwodu po polsku”, kiedy spogląda na relacje
ludzi z zupełnie nowej perspektywy. Bo po tej lekturze, małżeństwo
zaczyna przypominać księżyc. Widzimy tylko jego jedną stronę,
jasną, zachwycającą. Zapominamy, że ma też swoją drugą, ciemną
stronę. Tyle że drugiej strony nie uda nam się zobaczyć, a w
trakcie małżeństwa, takowa może się ujawnić szybciej, niż
byśmy się tego spodziewali. I właśnie wtedy zaczynają się
problemy.
Do strony merytorycznej nie można się przyczepić. Już na pierwszy rzut oka da się dostrzec, a właściwie wyczytać, jak dużo informacji zebrała dziennikarka Iza Komendołowicz i do jak wielu osób dotarła, nim jej książka w ogóle miała szansę trafić do czytelnika. Autorka nie tylko zawarła w niej rozmowy z pokrzywdzonymi rozwodnikami, ale także komentarze prawników, sędziów, detektywów adwokatów – wszystkich, którzy mieli wieloletnie doświadczenie w sprawach rozwodowych i związanymi z nimi emocjami. Nie pominęła chyba żadnego powodu, przez który mogłoby się rozpaść małżeństwo i doszło do rozwodu. Od przesolonej zupy, zwykłe znudzenie, czy niespełnione oczekiwania po zdrady, hazard, używki, czy chorobliwą nieufność wobec partnera. Czasami wystarczy bowiem jedna iskra, aby zapłonął las. Niestety, jeszcze częściej, nawet gdy płonie cały świat, człowiek wciąż trwa przy ukochanej osobie, wierząc, że ta kiedyś się zmieni. A potem, dopiero w ostateczności, przychodzi czas na rozwód. Bo jeśli czegokolwiek możemy nauczyć się z książki, to tego, że rozwodzą się wszyscy, nie ważne: bogaty, czy biedny. Nieważne, czy tyczy się to pary z kilkudziesięcioletnim stażem, czy osób, których ślub odbył się dwa dni wcześniej. I nieważne, co czują, bo dopiero wtedy zaczyna się prawdziwa wojna. Bitwa o zdobycie wiarygodnych świadków, zebranie dowodów, podział majątku, czy opiekę nad dziećmi. Nikt nie chce w końcu zostać z niczym.
Osobiście
nie mam zbyt dużego doświadczenia, jeśli chodzi o związki, więc
ciężko jest mi zrozumieć, dlaczego niektórzy wybierają życie w
cierpieniu, zamiast reagować od razu, gdy w relacji pojawią się
poważne zgrzyty. Nie dziwi mnie jednak przywiązanie takich osób.
Partnerzy często „uczą”
swoje drugie połówki, że bez nich te nie dadzą sobie rady.
Manipulują i zamiast kochać, zaczynają postrzegać drugą osobę
przez pryzmat wygodnego życia. Wbrew
pozorom nie każdemu w smak jest chodzić po sądach i latami walczyć
o to, aby alimenty były jak najniższe lub dom wliczał się w jego
część majątku. Książka Izy Komendołowicz pokazuje, że takie
osoby „wychowują” swoich małżonków, krok po kroczku
pozbawiając
ich
wolnej wolni i samoświadomości, przez co na koniec, gdy taka
kobieta, bądź mężczyzna próbuje się uwolnić, z tyłu głowy
wciąż ma okrutną myśl, że sama
nie
da sobie rady.
Zdecydowałam
się na przeczytanie książki „Rozwód po polsku” z czystej
ciekawości. Podświadomie zainteresowała mnie kwestia, jak to
wygląda w naszym kraju, czy powody, dla których małżeństwa
decydują się na zakończenie związku, są faktycznie aż tak
różnorodne i poważne, czy to po prostu kwestia zdrad albo przemocy
w rodzinie. Teraz już wiem, że powodów może być tysiące, przy
czym jedne mrożą krew w żyłach, a inne, dla osób, które nie są
w związku, zwyczajnie wydadzą się irracjonalne, bądź po prostu
śmieszne. Przykłady? Jeden
mąż
chciał rozwodu, bo nie uważał, aby jego żona odpowiednio często
zaspokajała go seksualnie (a w jego mniemaniu był to jej
obowiązek). Inny
uznał, że żona przestała się o niego troszczyć, a co gorsza,
była w ciągłym konflikcie z jego matką. Z kolei jeszcze inna żona
uznała, że sfabrykuje dowody, że mąż pije i regularnie się nad
nią znęca, bo poznała policjanta, który sam podsunął jej
podobny pomysł.
Książka
Izy Komendołowicz obnaża przed nieświadomymi ludźmi ciemną
stronę małżeństwa i rozwodów. Choć to te drugie są głównym
tematem, nie da się oprzeć wrażeniu, że opowieści „bohaterów”
wywiadów, które możemy znaleźć wewnątrz tej pozycji, mają nam
uświadomić, jak wiele potrafi oczekiwać od nas druga osoba.
Lektura nie
tylko pokazuje nam tę bardziej „formalną” stronę rozwodów,
ale budzi
również
w czytelniku ogromne pokłady empatii do pokrzywdzonych,
zastraszonych, pragnących uwolnić się od małżeństwa ludzi.
Dzięki wielu perspektywom mamy szansę doświadczyć choć namiastki
ich niepewności, ich tytułowych strachu i nadziei, że przyjdzie
dzień, kiedy uwolnią się od człowieka,
którego niegdyś kochali do tego stopnia, że powiedzieli mi
sakramentalne „tak”. I jeśli miałabym dodać coś na
zakończenie, powiem tylko, że ta książka naprawdę wciąga. I
że powinni ją przeczytać nie tylko ci, którzy są w związku
małżeńskim lub planują w najbliższym czasie ślub. Niektóre z
tych historii naprawdę otwierają oczy.
Dziękuję wydawnictwu za możliwość zapoznania się z książką.
Dziękuję wydawnictwu za możliwość zapoznania się z książką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz