sobota, 24 października 2020

"Księgi zapomnianych żyć" Bridget Collins | Wyd. Czwarta Strona

Zaczynając tę recenzję, a właściwie ją planując, zastanawiałam się, do czego najlepiej porównać lekturę „Ksiąg zapomnianych żyć”. Stwierdziłam wtedy, że najbliżej jej czekoladzie. Dlaczego? Bo ta książka jest trochę tak, jak czekolada. Nowa, dopiero pojawiająca się na rynku, mleczna czekolada, której komuś nie było jeszcze dane spróbować, ale ci, którzy dostąpili owego zaszczytu, zdążyli wychwalić ją pod niebiosa, twierdząc, że każdy powinien jej spróbować. I pewnego dnia ten ktoś, kto jeszcze nie miał jej w ustach, postanawia po nią sięgnąć. Tyle że zamiast mlecznej czekolady, trafia na taką z dodatkami. Jest pyszna, nawet bardzo. Tylko że liczył na coś zupełnie innego. Smak czekolady zastąpił smak dodatków.

Wyobraź sobie świat, w którym książki są zakazane, a ich czytanie jest uważane za zbrodnię. Wyobraź sobie świat, w którym każde złe wspomnienie i nawet największa rozpacz mogą zostać całkowicie wymazane z pamięci. Wyobraź sobie świat, w którym możesz ukryć każdą krzywdę i niegodziwość, jakich kiedykolwiek się dopuściłeś. Te światy są ze sobą nierozerwalnie połączone. Wszystko przez Oprawców.

Emmet Farmer jest dobrym, pracowitym synem, który każdy dzień spędza na roli, pomagając rodzicom związać koniec z końcem. Wszystko się zmienia, gdy otrzymuje list z wezwaniem do odbycia praktyk w pracowni Seredith, kobiety zajmującej się tajemniczym procesem oprawiania książek. Emmet, który o księgach i Oprawcach wie niewiele, ale pamięta panującą wokół nich atmosferę strachu, tajemnicy i nieskrywanej pogardy, niechętnie rozpoczyna żmudną naukę w warsztacie. Pod czujnym okiem Oprawczyni poznaje sekrety gilotyny, czcionek i starego pergaminu. Być może właśnie wśród pachnących kurzem książek i skórzanych opraw odnajdzie prawdziwego siebie.”

Myślę, że z „Księgami zapomnianych żyć” jest dokładnie tak, jak ze wspomnianą wyżej czekoladą. Sięgając po książkę, czytelnik ma nadzieję na opowieść, w której główną rolę odgrywają książki. Gdzie liczy się przede wszystkim zapach papieru, dźwięk przewracanych kartek i obraz czarnych plam po tuszu. I nagle, kiedy zaczyna czytać, okazuje się, że otrzymał opowieść o czymś, czego zupełnie się nie spodziewał. O stracie. O brutalności otaczającego go świata, naiwności, a także zakazanej miłości. I po lekturze zwyczajnie nie do końca wie, co powinien czuć. Bo myślał, że będzie miał do czynienia z subtelną fantastyką, a finalnie wyszło na to, że przeczytał książkę, której bliżej do obyczajówki. Bo „Księgi zapomnianych żyć” to nie historia nastawiona na elementy fantastyczne. To spokojna, senna opowieść skoncentrowana na codzienności bohaterów. Na wydarzeniach rozgrywających się dzień po dniu, tydzień po tygodniu. W której przypadku nawet akcja wydaje się płynąć powoli, leniwie. Nie dlatego, że jest nudna, czy monotonna, ale dlatego, że kształtuje ją język. Barwny i przejrzysty, a zarazem na tyle subtelny i tajemniczy, że usypia czujność czytelnika. Sprawia, że ten skupia się bardziej na słowach, aniżeli na tym, co opisują. A opisują i kryją w sobie bardzo wiele. Chociażby pytanie, czy na pewno chcielibyśmy zapomnieć to, co złe? Czy gdyby spotkało nas coś, co nie pozwalałoby nam funkcjonować i myśleć tak jak dawniej, zdecydowalibyśmy się na ostateczność, aby pozbyć się bólu, wstydu lub strachu? Czy ktoś, kto odbiera wspomnienia o cierpieniu, kosztem zapomnienia nie tylko o nim, lecz także o wiążącym się z nim zagrożeniu, jest człowiekiem, który zasługuje na uznanie, czy wręcz przeciwnie, na nienawiść? Co sami byśmy zrobili, gdybyśmy mieli możliwość zapomnienia? Wykasowania wspomnień. Zaczęcia nowego rozdziału z czystą kartą bez względu na to, jak okropnie postępowaliśmy w przeszłości...

Tak samo, jak zrobiono to w samej powieści, ja także mogę podzielić ją na trzy części. Część pierwsza zwraca uwagę na książki, część druga na relacje bohaterów z przeszłości, a część trzecia na uczucia, jakie towarzyszą im obecnie. I jakkolwiek w opisie to książki stanowią najważniejszy, a wręcz jedyny element historii i można by pomyśleć, że to właśnie na książkach (na ich powstawaniu) skupi się autorka, tak w rzeczywistości, jak już zdążyłam zasygnalizować wcześniej, okazuje się, że ich temat przewija się... w tle. Choć na swój sposób stanowią one główną oś fabuły, z biegiem czasu czytelnik przestaje zwracać na nie uwagę. To bowiem główny bohater, Emmet, a właściwie jego relacja z pewną osobą, wychodzi na pierwszy plan. I mówiąc zupełnie szczerze, jest to naprawdę dobrze poprowadzony, przemyślany wątek. Tyle że nie jest to coś, co zostaje obiecane czytelnikowi w opisie.

Warto w tym miejscu zaznaczyć, że nie winię w tym wypadku autorki. Bridget Collins napisała świetną, oryginalną opowieść, którą czytałam z dużą przyjemnością. Styl samej książki jest cudowny (w tym wypadku na uznanie zasługuje nie tylko pisarka, ale również Joanna Wołyńska, która przełożyła „Księgi zapomnianych żyć”). Tekst obfituje w barwne, płynne opisy, a pierwsza część, w której pojawia się wiele wzmianek o tworzeniu książek, sprawia, że w trakcie czytania można owe książki niemal „poczuć”. Myślę, że osobiście nie miałabym żadnych problemów ze stylem autorki, gdyby nie jedna rzecz: sposobów, w jaki ta prowadziła większość dialogów. To coś, co naprawdę mnie męczyło. Dlaczego? Dlatego że spora część rozmów między bohaterami została boleśnie poszarpana. Dialogi urywały się w najważniejszych momentach, aby czytelnik nie dowiedział się zbyt szybko, w którą stronę zmierza fabuła. Wypowiedzi były poszarpane, pełne wątpliwości, a co za tym idzie, wielokropków. Bohaterowie często sobie przerywali, zacinali się, mieli problemy z dobraniem odpowiednich słów. Często miało to ponadto miejsce, gdy nie wpływały na nich czynniki zewnętrzne, a więc nie istniał żaden powód, aby rozmowy były prowadzone w podobny sposób: szybko, stresująco.

Techniczne aspekty dialogów to jedyna rzecz, która nie podobała mi się w książce. Jeśli chodzi o całą resztę, jestem zakochana. Emmet, protagonista, choć początkowo działał mi na nerwy swoim niezdecydowaniem, w miarę upływu czasu zaczął dawać się lubić. Pozostali bohaterowie także przypadli mi do gustu. Ci, których powinnam lubić, byli sympatyczni, a ci, którzy zostali przedstawieni w negatywnym świetle, faktycznie robili rzeczy, które wzbudzały moją niechęć. Na łamach powieści pojawiło się kilka osób, do których pałałam sprzecznymi uczuciami, a także tacy, do których mój stosunek zmieniał się, w zależności od poznawania nowych elementów historii. Cieszę się, że autorka postawiła na tak dużą różnorodność, na to, że jej postacie nie prezentowały wyłącznie tego, co czarne lub białe. Cieszę się także, że na łamach książki nie zostało bezpośrednio powiedziane, kto prezentuje daną barwę. Osąd pozostawiono czytelnikowi.

Jeśli chodzi o zakończenie, okazało się nieco przewidywalne. O ile dwie pierwsze części książki sprawiły, że czułam się zaintrygowana i nie mogłam się doczekać, w którą stronę pójdzie autorka, o tyle gdzieś w połowie trzeciej części stało się dla mnie jasne, że wybierze najprostsze rozwiązanie. Nie myliłam się. Finał „Ksiąg zapomnianych żyć” okazał się wyjątkowo... szybki. Gdy już bohaterowie doszli do pewnych wniosków, obyło się bez większych komplikacji. Wtedy też fabuła się urwała, a ja pomyślałam, że to jedna z tych opowieści, w których nie potrafię cieszyć się z tak pozornego happy endu. Brakowało mi czegoś więcej, tła, konkluzji. Wzmianki o tym, co stało się z innymi bohaterami. Czy świat funkcjonował dalej tak samo, czy coś się zmieniło? Czy historia nie zatoczyła koła i bohaterowie nie byli zmuszeni wrócić na sam początek opowieści?

Podsumowując: „Księgi zapomnianych żyć” to świetna książka, w której wiele osób znajdzie coś dla siebie. W świecie na pograniczu fikcji i szarej rzeczywistości, autorka postawiła duży nacisk na wątki zakazanej miłości, sprzecznych uczuć i poszukiwania samego siebie. Intrygujące tajemnice kontrastują w tej opowieści z brutalnością, która sprawia niekiedy, że czytelnik ma się ochotę wzdrygnąć i na pewien czas odłożyć lekturę, aby ochłonąć. Podobnie jak wiele osób przede mną, bardzo polecam tę książkę, bo jest nie tylko pięknie napisana, ale zwraca uwagę na ważne kwestie moralne. Równocześnie nie polecam jej osób szczególnie wrażliwym. Tym, które unikają książek, w których zostają poruszone tematy gwałtu, dzieciobójstwa, czy znęcania się nad zwierzętami. Takie wątki również się pojawiają (w szczególności ten pierwszy, tyczący się wykorzystywania seksualnego), więc osobom, które zwykle przeżywają je wyjątkowo mocno, raczej nie polecałabym sięgania po „Księgi zapomnianych żyć”. Całą resztę, zachęcam do tego bardzo serdecznie. To książka zdecydowanie warta poznania. I najlepiej zrobić to samemu, bez uprzedniego czytania jej opisu, który, prawdę mówiąc, niewiele ma wspólnego z zawartością.

 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz