środa, 10 marca 2021

"Wymrrruczane szczęście" Joanna Szarańska | Wyd. Czwarta Strona

Przychodzę do was dzisiaj z kolejną, ciekawą recenzją. Zacznijmy może jednak od początku. Do sięgnięcia po „Wymrrruczane szczęście” autorstwa pani Joanny Szarańskiej przekonały mnie dokładnie trzy rzeczy. Po pierwsze: fakt, że znam kilka poprzednich książek tej autorki, a także mam zaufanie do Czwartej Strony, a więc wydawnictwa, w którym owa autorka je wydaje. Po drugie: w tej konkretnej historii pojawia się pewien humorzasty, stroniący od ludzi pisarz, a więc, poniekąd, bohater pod względem zawodu bardzo mi bliski. Po trzecie: w owej książce pojawia się kot. Nie jest to jednak zwykły kot. Dlaczego? Przekonacie się w dalszej części recenzji.

Emilia, matka niesfornych bliźniąt, próbuje stanąć na nogi po rozwodzie. Decyduje się przyjąć propozycję kuzyna, który oferuje dach nad głową i pracę. Gdy w wyniku szalonych pomysłów bliźniaków, traci posadę, pomocną dłoń wyciąga do niej ekscentryczna staruszka. Dzięki jej wstawiennictwu Emilia trafia do domu gburowatego pisarza i jego charakternej… kotki! Współpraca przebiega dość burzliwie, szczególnie gdy między pracodawcą a Emilią zaczyna działać chemia…

Kiedy kotka znika, pierwszymi podejrzanymi są bliźniaki… Czy to na pewno właściwy trop? „

Co mogę powiedzieć o „Wymrrruczanym szczęściu”? Chyba warto zacząć od tego, że naprawdę dobrze się przy tej książce bawiłam. Joanna Szarańska stworzyła przyjemną, lekką opowieść, którą nie dość, że bardzo szybko się czyta, to jeszcze robi się to z przyjemnością. Spotykamy tutaj kilku bohaterów, z czego pierwsze skrzypce grają oczywiście Emilia i wspomniany już wcześniej pisarz o imieniu Grzegorz. Jako że nie jest to jednak typowy romans, historia nie skupia się wyłącznie na rodzącej się między tą dwójką relacji. Wręcz przeciwnie. Z czasem czytelnik ma okazję poznać bliżej nie tylko ich, ale także energiczne bliźnięta, władczą sąsiadkę Grzegorza, czy chociażby jego wiecznie głodną, domagającą się pieszczot kotkę – Cholerę. Nie ukrywam, że jest to ze strony autorki naprawdę dobry zabieg, ponieważ przyjemnie czyta mi się fragmenty opowiadane z perspektywy właśnie tych bohaterów. Bliźnięta, choć irytujące (w niektórych momentach nawet bardzo), cechuje typowa, dziecięca ciekawość, dużo za dużo energii i wrodzoną umiejętność zapamiętywania słów, które przypadkiem wymskną się przy nich dorosłym. Kotka zwana Cholerą myśli z kolei głównie o jedzeniu, spaniu i o tym, aby pilnować, aby jej człowiek nie robił głupot. Tak się bowiem składa, że należący do niej, wiecznie wpatrzony w ekran Grzegorz, postanawia pewnego dnia zatrudnić do pomocy przy sprzątaniu jakąś obcą kobietę. No, może nie tak zupełnie postanawia, co zostaje do tego przymuszony przez starszą, hodującą psy, sąsiadkę. Nie zmienia to jednak faktu, że w domu Cholery i jej człowieka pojawia się Emilia, która zaczyna mieszać.

Jeśli chodzi o moje odczucia względem bohaterów, przyznam, że nawet się z nimi polubiłam. Emilia to sympatyczna, pewna siebie kobieta, która zrobi wiele, aby zapewnić swoim dzieciom lepszy byt (przetrwa nawet towarzystwo nieprzyjemnego, gburowatego pisarza). Grzegorz zaś, choć nie należy do szczególnie towarzyskich, ujmuje czytelnika swoją troską o Cholerę (choć przecież się do tego nie przyzna!). Nie ukrywam, że przyjemnie śledziło mi się losy tej dwójki. Myślę, że jedyne, do czego mogłabym się w ich przypadku przyczepić, to dość stereotypowe przedstawienie zawodu pisarza. Grzegorz został przez Joannę Szarańską opisany jako mężczyzna, który przez wzgląd na to, że jest autorem, zaniedbuje obowiązki domowe, stroni od ludzi, a także ciągle zmaga się z telefonami od zniecierpliwionego redaktora. Brakowało mi wzmianki o tym, że nie zawsze tak to wygląda. Że pisarz (bądź pisarka) może pracować w czystości i być aktywny (a) towarzysko. Niemniej jednak nie uważam, aby było to coś, co przeszkadza w odbiorze książki, więc nie zamierzam traktować tego, jako wadę. Zwłaszcza że to właśnie „zaniedbanie” Grzegorza prowadzi do tego, że zaczyna u niego pracować Emilia.

Wymrrruczane szczęście” to przyjemna książka, która została napisana lekkim, dowcipnym językiem. Czytając tę zabawną, pełną pomyłek historię, można się naprawdę dobrze bawić. Choć opisy nie są szczególnie barwne, nie przeszkadza to w cieszeniu się historią. W dialogach pojawia się wiele humorystycznych wtrąceń, a od samej książki bije tak dużo pozytywnej energii, że uśmiech sam ciśnie się na usta. Sam styl autorki sprawia, że czytelnik płynie po tekście, zwyczajnie ciesząc się tą historią. Bo ta opowieść nie ma przygnębiać, czy poruszać trudnych tematów. Ma po prostu bawić. Sprawiać, że ten, kto po nią sięgnie, poczuje nieodpartą chęć, aby schować się pod kocem z ciepłą kawą w dłoni i puchatym czworonogiem na kolanach.

Warto tu zaznaczyć, że fabuła „Wymrrruczanego szczęścia” skupia się przede wszystkim właśnie na zabawnych perypetiach bohaterów. Umyślnie zostają pominięte przygnębiające wątki i boleśnie życiowe wydarzenia. To według mnie dość istotne, zważywszy że czytelnikowi zostaje przedstawiona perspektywa kobiety z dwójką małych, bo zaledwie ośmioletnich dzieci, która z dnia na dzień straciła dach nad głową. W przypadku „Wymrrruczanego szczęścia” nie zostaje podniesiona waga tego wydarzenia. Autorka stara się przedstawić tę sytuację w dość łagodny, niewprawiający w przygnębienie sposób. Udaje jej się to, choć przyznam, że mnie osobiście brakowało dokładniejszego nakreślenia owej sytuacji. Dzieci Emilii zdawały się na swój sposób tęsknić za tatą, mimo to wciąż podejmowały entuzjastyczne próby zeswatania mamy z sąsiadem. Z czasem zaczęłam się zastanawiać, czy w trakcie lektury dowiem się czegoś więcej w tej sprawie. Mimo iż świetnie bawiłam się, czytając o kolejnych spotkaniach Emilii i Grzegorza, czy drżąc o kolejny „genialny” plan rodzeństwa, nieco zabrakło mi w tej historii dokładniejszego nakreślenia niektórych wydarzeń.

Podsumowując: Jeśli chodzi o „Wymrrruczane szczęście” Joanny Szarańskiej, jestem zdecydowanie na tak. Nietuzinkowe połączenie burkliwego pisarza i upartych kotów – zarówno tego chodzącego na czterech łapach, jak i tych, które kocie skojarzenia zawdzięczały wyłącznie nazwisku – bardzo mi się spodobało. Choć historia zalicza według mnie kilka (naprawdę malutkich) potknięć, sama w sobie jest zabawna, ciepła i urocza. Autorka konsekwentnie i z humorem prowadzi fabułę, co jakiś czas zwalniając akcję i pozwalając czytelnikowi na chwilę oddechu. Z mojej strony nie pozostaje więc nic innego, jak tylko polecić wam tę książkę. Jeśli szukacie historii, która wprawi was w dobry nastrój, „Wymrrruczane szczęście” nada się do tego idealnie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz