Długo nie mogłam zabrać się za „Wszystko, czego nie zrobiliśmy razem”. Brałam tę książkę do ręki, czytałam i ją odkładałam. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego, ponieważ później okazało się, że pierwsze kilkadziesiąt stron naprawdę mnie wciągnęło. Gdy już zdecydowałam się na dłuższy seans czytelniczy, za jednym podejściem pochłonęłam niemal jedną czwartą tej historii. Potem znowu odłożyłam książkę i nastąpił zastój. Potem znów obiecałam sobie, że przeczytam więcej i… skończyłam książkę. A skoro jestem już po lekturze, wypadałoby powiedzieć o niej coś więcej.
„Róża, młoda, ambitna kobieta, przylatuje do Londynu. Ma ze sobą bagaż i torebkę wypełnioną wyjątkowymi fotografiami. Zdjęciami przedstawiającymi niezwykłe miejsca, a także jego. Emila. Mężczyznę, którego tropem pragnie podążać. Tylko dlaczego tak bardzo zależy jej na tym, aby odwiedzić wszystkie miejsca, w których niegdyś przebywał? Co łączy ją z człowiekiem, o którym nie potrafi mówić z innymi? I dlaczego, choć nie zamierza zostać w Londynie zbyt długo, bez zastanowienia podaje swój numer mężczyźnie napotkanemu w metrze?
Jedno jest pewne. Życie Róży zaczyna się zmieniać.”
Mam problem z tą książką. Jej początek jest w porządku, to na pewno. Zasiewa ziarno tajemnicy, wzbudza ciekawość i sprawia, że czytelnik zaczyna się zastanawiać, dlaczego Róża przyjechała do Londynu. Z czasem jednak ta tajemniczość zaczyna być męcząca. Bohaterka przed nikim nie chce się otworzyć, zachowuje się w niepokojący sposób, podejmuje nietypowe decyzje i ma dziwne przemyślenia. Choć pod koniec nieco się zmienia i zaczyna poprawiać, z trudem przychodzi pozbyć się wcześniejszego niesmaku. I nie zrozumcie mnie źle, nie uważam samej tej książki za złą. Jest napisana naprawdę przyjemnym, lekkim językiem, widać obycie Klaudii Muniak ze słowem i tworzeniem zawiłych fabuł. Moim zdaniem wszystkiemu winna jest narracja pierwszoosobowa. Podążając ścieżkami Róży, czytelnik jest zmuszony myśleć tak jak ona, słuchać jej i akceptować jej wszelkie odstępstwa. I choć jest to bohaterka ambitna i odważna, daleko jej do kobiety, z którą chciałabym obcować w prawdziwym życiu.
Jeśli o mnie chodzi, jestem nieco zawiedziona tą lekturą. Począwszy od okładki, która jest prześliczna, ale nie do końca współgra z tematyką i problemami książki, na bohaterach i wątku romantycznym kończąc. Przyznaję, że nie do końca tego się spodziewałam. Oczekiwałam przyjemnej, wartościowej obyczajówki, która nie tylko zachwyci mnie opisami Londynu, ale przede wszystkim urzeknie historią głównej bohaterki. Autorce udało się niestety tylko to pierwsze. Zgodnie z obietnicą, przedstawiła Londyn w naprawdę interesujący, rozbudowany sposób. W książce pojawia się wiele ciekawostek, informacji o atrakcjach turystycznych, lokalnym jedzeniu czy metrze. Pewne miejsca zostają naprawdę dobrze opisane, inne, te mniej istotne dla fabuły, ale wciąż wzbudzające ciekawość, także mają swoje pięć minut. Nie ukrywam, że Klaudia Muniak przekonała mnie do wycieczki do Londynu: spróbowania ryby z frytkami, odwiedzenia antykwariatu, czy przejażdżki metrem. Nie przekonała mnie natomiast, aby w tę podróż wybrać się razem z Różą, bohaterką „Wszystko, czego nie zrobiliśmy razem”. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że kobieta jest wyjątkowo skryta. Ma wiele tajemnic i to takich, które ukrywa nie tylko przed bliskimi, czy znajomymi, ale także przed samym czytelnikiem. Tutaj warto wspomnieć, że według mnie są dwa typy takich „osób”. Albo są to bohaterowie, którzy z czasem faktycznie zaczynają intrygować, albo tacy, których również z czasem ma się dosyć. Z bólem serca stwierdzam, że Róża należy do tego drugiego typu. Choć pod koniec książki wychodzą na jaw jej motywacje, wcześniej czytelnik ma aż nazbyt wiele czasu, aby wyrobić sobie o niej pewną opinię. Stąd też moja własna opinia. Protagonistka po pewnym czasie zaczęła mnie męczyć.
Nie zamierzam oceniać, dlaczego właściwie Róża zrobiła to, czy tamto – zdradziłabym zbyt wiele. Uważam jednak, że jest to bohaterka, która zdecydowanie potrzebuje specjalistycznej pomocy. Ukrywa przed wszystkimi prawdziwy powód swojej wizyty w Londynie, nie potrafi zaufać współlokatorce, najlepszej przyjaciółce, a nawet własnej rodzinie. Choć wszyscy wiedzą, w jakim jest stanie (a przynajmniej tak wynika z narracji), ograniczają się do dobrych słów i pocieszania. Nie pada choćby jedna sugestia na temat tego, że Róża powinna poszukać prawdziwej pomocy, nie wiemy też, czy takową kiedykolwiek otrzymała. To wszystko sprawia, że pewne zachowania wydają się jeszcze bardziej niepokojące i w pewien sposób alarmujące. Róży bliżej jest do bohaterki thrillera psychologicznego, niż takiej z obyczajówki, w której w dodatku pojawia się wątek romantyczny. Nie twierdzę bynajmniej, że została nieodpowiednio przedstawiona. Jak przystało na kogoś z jej przeszłością, zostaje ukazana jako osoba wycofana, tajemnicza i nad wyraz przywiązana do przeszłości. Nie potrafi ruszyć naprzód, bez uprzedniego przeanalizowania każdego kroku. Właściwie to wcale nie potrafi ruszyć naprzód, a nawet nie chce tego robić, kurczowo trzymając się tego, co było. W jej sytuacji jest to jak najbardziej zrozumiałe. Gdy już pozna się zakończenie, tego typu zachowanie i dziwactwa przestają dziwić. Niestety, nie zmienia to faktu, że książki nie czyta się od końca, a do bohatera nie przywiązuje się na ostatnich, a już na pierwszych kilkudziesięciu stronach. To działa na niekorzyść Róży, którą czytelnik odbiera jako impulsywną, negatywnie nastawioną do wszystkiego i wszystkich postać. Bohaterka okłamuje swoich bliskich, kiedy ci wydają się doskonale rozumieć, przez co przechodzi i wykazywać spore chęci do pomocy (oczywiście wciąż nie pojawia się z ich strony żadna sugestia na temat terapii). Okłamuje swoją przyjaciółkę, a nawet właścicielkę mieszkania, w którym postanawia się zatrzymać. I choć zdaje sobie sprawę z tego, jak wiele błędów popełnia każdego dnia, nie zamierza się wycofać, ani wyznać prawdy.
Co mogę dodać? Róża okazała się bardzo specyficzną postacią o konkretnych, ale niewypowiedzianych planach. Przez większą część książki zwyczajnie męczyły mnie jej przemyślenia i usilnie krążenie wokół rozwiązania zagadki. Autorce bardzo zależało na tym, aby jej książka nie była aż nazbyt „oczywistą” obyczajówką, bo główna bohaterka na każdym kroku uparcie robi wszystko, aby tylko nie przyznać się przed samą sobą, a tym samym przed czytelnikiem, jakie dokładnie ma zamiary. To dość nietypowe podejście, które z jednej strony zachęca do dalszego czytania, z drugiej prowadzi do zniecierpliwienia. W książce pojawia się wiele wewnętrznych monologów, z czego większość dotyczy jednak przyziemnych, raczej niedotyczących fabuły spraw. Tak jak opisy Londynu urzekają, tak cała reszta, a przynajmniej jakieś osiemdziesiąt procent owej reszty, zwyczajnie męczy i przytłacza. Cudownie, że autorka starała się ująć w słowa zawiłą psychikę Róży, tak jak to jednak podnosiłam na początku, nie pomaga w tym narracja pierwszoosobowa. Jest w niej zbyt wiele niedopowiedzeń i ucieczek przed zdradzeniem czytelnikowi rozwiązania.
Jeśli chodzi o pozostałych bohaterów, można powiedzieć, że ich polubiłam. Co do wątku romantycznego, jest przyjemny, chociaż przez większą część książki w ogóle nie rozumiałam, dlaczego Łukasz, mężczyzna poznany przez Różę w metrze, w ogóle był nią zainteresowany. Brakowało mi w tej rozwijającej się relacji jakiejś rzeczywistej chemii. Prawdę mówiąc dostrzegałam między bohaterami jedynie seksualny pociąg i chęć „skorzystania z okazji”, co zresztą było podnoszone także przez samą Różę. Być może dla innych czytelników ten wątek okazał się (lub dopiero okaże) naprawdę romantyczny, mnie niestety nie przekonał. Mimo wszystko uważam samego Łukasza za przyjemnego, ciepłego i niesamowicie troskliwego mężczyznę. Gdyby ktoś taki zaproponował mi spacer po Londynie, z pewnością przyjęłabym propozycję.
Aby nie być tak do końca krytyczną, muszę pochwalić autorkę za zakończenie. Choć już na początku domyśliłam się, jaki będzie finał, Klaudia Muniak podrzuciła mi tak wiele na pozór fałszywych tropów, że ostatecznie całkiem się pogubiłam i do końca nie byłam niczego pewna. Okazało się, że wiele niedopowiedzianych słów faktycznie miało na celu mnie zmylić, odwrócić uwagę. To dość zaskakujące, zważywszy że z reguły nie tego spodziewam się po obyczajówkach. Zdecydowanie należy się za to spory plus. Tajemnica Róży wybrzmiewa stopniowo, składamy w całość fragmenty jej wypowiedzi, gesty, spojrzenia. Można powiedzieć, że czytelnik nie czyta, lecz analizuje kolejne poszlaki. Odkrywa, co takiego skrywa się pod powierzchnią.
O czym jest więc „Wszystko, czego nie zrobiliśmy razem”? Przede wszystkim o próbie pogodzenia się ze stratą. Ta książka w doskonały sposób pokazuje, jak łatwo można do reszty zatracić się w rozpaczy i wspomnieniach po kimś, kto nigdy nie wróci. To nie jest historia miłosna, lecz taka, która ma pomóc zaakceptować przeszłość i pozwolić w końcu ruszyć ku przyszłości. Kryją się w niej tragedia, bezbrzeżny smutek i wołanie o pomoc. Wsparcie, które nie może nadejść, dopóki sami nie zdecydujemy się o nie faktycznie poprosić.
Gdyby ta książka nie była tak bogata w monologi, być może uznałabym ją za bardzo dobrą. Niestety, na ten moment uważam ją raczej za nieco przegadaną i przytłaczającą. Mogę się założyć, że znajdzie się wiele osób, które naprawdę polubią Różę, ja jednak do nich nie należę. Potrafię zrozumieć i zaakceptować jej ból, mogę nawet usprawiedliwić jej zachowanie. To jednak nie wystarczy, abym zakochała się w jej historii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz