sobota, 10 listopada 2018

"Cmętarz Zwieżąt" Stephen King | Wyd. Prószyński i S-ka


„Ziemia serca mężczyzny jest kamienista. Mężczyzna hoduje, co może... opiekuje się tym.”



fragment książki „Cmętarz Zwieżąt”


Jeśli ktoś z zasady nie powinien mieć nic wspólnego z horrorami to z pewnością ja. Moja osoba spokojnie mogłaby się znaleźć w ścisłej dziesiątce, jeśli nie pierwszej piątce takich ludzi. Z wyjątkiem starych filmów, których efekty specjalne mogłyby spokojnie konkurować z rysunkami dzieci z przedszkola, unikam horrorów jak ognia – wliczając w to również zwiastuny. Nie chodzi nawet o to, że mnie przerażają (choć pewnie w większym lub mniejszym stopniu o to też), ale raczej o fakt, że moja wyobraźnia jest... dość wybujała i specyficzna. Lubi stroić sobie ze mnie w nocy żarty, a że zdarza mi się po strasznych seansach poważnie lunatykować i mieszać jawę z rzeczywistością, staram się omijać szerokim łukiem filmy lepszej jakości. Z książkami jednak, jak się okazuje, nie mam takiego problemu. Przekonałam się o tym, czytając „Cmętarz Zwieżąt” Stephena Kinga.

Rodzina Creedów przeprowadza się do Ludlow – spokojnego miasteczka, nieopodal którego głowa familii i młody lekarz, Louis, ma zacząć pracę. Wydawać by się mogło, że nic nie może pójść źle. Louis ma kochającą, choć nieco przewrażliwioną na punkcie wspomnień, żonę, dwójkę małych, cudownych dzieci, a także kota Churcha, za którym nie przepada, ale uważa go za członka rodziny. Nowe miejsce również jest na pierwszy rzut oka idealne – łąki, lasy, sympatyczni sąsiedzi, z którymi rodzina Creedów natychmiast łapie nić porozumienia… i droga blisko domu, którą ciągle przecinają pędzące ciężarówki. Jakby tego było mało, rodzina odkrywa, że nieopodal ich posesji znajduje się tajemniczy „CMĘTARZ ZWIEŻĄT”, gdzie dzieci z miasta od wielu lat grzebią swoich zmarłych pupili...

Sięgnęłam po tę książkę w Halloween, chcąc sobie zrobić jednogodzinny, może dwugodzinny maraton. Mam w domu sporo książek Stephena Kinga, ponieważ odkąd sprezentowałam jedną z nich mojemu tacie, zaczął je pochłaniać jedna za drugą. Uznałam, że ciekawie będzie zacząć swoją przygodę z horrorami właśnie od „Cmętarza Zwieżąt”, gdyż słyszałam o tej pozycji wiele dobrego i mnóstwo osób twierdziło, że zaczynało właśnie od niej. Obiecałam sobie przy tym, że jeśli wychwycę coś „niepokojącego”, od razu odłożę książkę na półkę i wrócę do typowych dla mnie lektur. Mam nieprzyjemne doświadczenia z horrorami, ponieważ, kiedy byłam mała, sięgnęłam po pewną nietypową, nieznaną mi książkę ze szkolnej biblioteki. Okazała się horrorem o naprawdę mocnym języku i drastycznych scenach. Doczytałam książkę mniej więcej do jednej trzeciej, po czym, jak najprędzej wróciłam do biblioteki, aby ją oddać. Od tamtej pory miałam obawy przed jakimikolwiek książkami tego gatunku. Teraz, mówiąc zupełnie szczerze, żałuję, że nie przemogłam się dużo wcześniej.

„Cmętarz Zwieżąt” bardzo mnie zaskoczył i było to z całą pewnością zaskoczenie o pozytywnym wydźwięku. Nawet się nie zorientowałam, kiedy fabuła wciągnęła mnie do tego stopnia, że nie potrafiłam przestać czytać, bo tak bardzo chciałam dowiedzieć się, co będzie dalej. Jako że było to moje Halloweenowe wyzwanie, miałam skończyć lekturę tego samego dnia – na czwartym, może piątym rozdziale. Skończyło się na tym, że już po niespełna trzech dniach byłam na ostatniej stronie książki i zastanawiałam się, dlaczego wcześniej nie postanowiłam po nią sięgnąć. Zainteresowała mnie do tego stopnia, że kiedy pojawiały się jakieś dłuższe opisy, musiałam powstrzymywać się przed ich przeskakiwaniem, tak bowiem zależało mi, by jak najszybciej poznać zakończenie.

Zacznijmy może od fabuły. Stephen King, jak twierdzi mój tata, ma skłonność do opisywania codziennego życia bohaterów, tworzenia długich sekwencji wydarzeń i opisów kolejnych dni postaci, aby dopiero w jakichś trzech czwartych powieści, ujawnić swój geniusz króla gatunku. Faktycznie nie dało się tego nie zauważyć. Przez większą część książki, miałam wrażenie, że czytam zwyczajną historię rodziny Creedów z rzucanymi gdzieniegdzie, mrocznymi wstawkami. Na tym polu nieco się zawiodłam, gdyż nie czułam wcale, abym miała do czynienia z horrorem. Akcja nieco się rozwlekała, a ilość spokojnych, rodzinnych momentów, z całą pewnością przeważała i dominowała nad momentami grozy. Zaważyło to na moim odbiorze lektury, bo nawet jeśli dwa, czy trzy razy lekko się wzdrygnęłam, przytłoczona następującymi zaraz później, seriami wydarzeń dotyczących problemów Creedów, czy spotkaniami Louisa ze znajomymi, zaraz o tym zapominałam. Nie mówiąc nawet o finale, który, jak dla mnie, był zbyt krótki. Mówiąc szczerze, sądziłam, że pewna dramatyczna sytuacja (potęgowana i dobitnie sugerowana) będzie katalizatorem wielu kolejnych wydarzeń i to właśnie ona stanie się głównym wątkiem fabularnym. Okazało się jednak, że nie miałam racji, bo autor wybrał kompletnie inną ścieżkę. Tym bardziej wydaje mi się, że nie jest to książka szczególnie przerażająca (nawet straszna, bo mnie nie ruszyła niemal w ogóle), ale z tego, co mi wiadomo, są osoby, które utrzymują, że autor zdołał ich przerazić. Nie mnie więc wydawać werdykty, jak jest w rzeczywistości. Dla jednych „Cmętarz Zwieżąt” to mrożąca krew w żyłach powieść, dla innych zwykła, niespecjalnie straszna historia, przepełniona głębokimi, trafnymi analizami na temat życie i śmierci.

Skoro już o tym mowa… Fabuła płynie swoim rytmem. Nie pędzi, ale widać ciąg przyczynowo skutkowy, który ostatecznie doprowadza do tragicznego finału. Według mnie jest to bardziej subtelna obyczajówka z elementami powieści psychologicznej, niż horror, a choć niektórych może przestraszyć, wiele osób skupi się raczej na morale, jaki niesie książka, niż na nielicznych elementach mających wywołać u nich ciarki. Fabuła kręci się wokół tematu śmierci, a sam autor, za pomocą dialogów, a także przemyśleń bohaterów, usiłuje wyjaśnić jej fenomen. Jest to z pewnością książka przygnębiająca, uświadamiająca czytelnika, jak nieprzewidywalne jest życie, a także, jak niespodziewanie może się zakończyć. „Cmętarz Zwieżąt” w dość mroczny sposób, pokazuje, jak wiele można stracić w ciągu kilku sekund; mimo iż jesteśmy świadomi przenikania swojej egzystencji, i tak nie potrafimy pogodzić się ze stratą, jeśli dotyczy kogoś nam bliskiego. Paranormalne wydarzenia są wyłącznie dodatkiem do przekazu, jaki ma do zaoferowania Stephen King. Śmierć spotyka każdego i jesteśmy wobec niej bezsilni, jeśli bowiem będziemy próbować nad nią zapanować, poniesiemy poważne konsekwencje.

Pomysł z tytułowym cmentarzem dla zwierząt, które przecież wielu ludzi uważa za członków swoich rodzin, uważam za strzał w dziesiątkę. Sama, gdy byłam młodsza, wiele razy zastanawiałam się, dlaczego w mojej okolicy nie ma specjalnych miejsc, gdzie właściciele mogliby chować swoich wiernych towarzyszy. Choć dorośli przywiązują się do zwierząt, to przede wszystkim dzieci uważają je za niemal równe sobie i nie rozumieją, dlaczego ich kotek, czy piesek nie może mieć takiego samego, ładnego pogrzebu jak ich dziadek, czy babcia. Dzieci z reguły inaczej rozumieją motyw śmierci, na swój własny sposób interpretują brak kogoś bliskiego, nie ważne, czy tyczy się to człowieka, czy zwierzęcia. Tym bardziej spodobało mi się, że w książce Stephena Kinga to właśnie dzieci stworzyły „Cmętarz Zwieżąt” i regularnie się nim opiekowały. Było to zrozumiałe, a co najważniejsze nadawało historii pewnego niepokojącego wydźwięku. W końcu, czy ktoś, kto ma dzieci, przyklasnąłby pomysłowi, aby jego pociechy znalazły sobie zajęcie w postaci zajmowania się starym cmentarzem?

Jeśli chodzi z kolei o bohaterów… są absolutnie genialni. Już po kilkunastu pierwszych stronach, czułam więź z protagonistą Louisem, którego zadaniem było przeprowadzenie odbiorcy przez poszczególne fragmenty historii. Dawno nie czytałam o równie prawdziwym, męskim bohaterze, który tak bardzo by do mnie przemawiał. Od razu pokochałam jego sposób myślenia, podejście do rodziny, czy przyjaciół, a choć można go określić postacią dynamiczną, bo w trakcie lektury, jego charakter i postawa się zmieniały, każda z jego odsłon była uzasadniona, okraszona mnóstwem wątpliwości, przemyśleń, a także analiz. Widziałam w nim prawdziwego człowieka – kochającego, troskliwego męża i ojca, a przy tym sumiennego lekarza – co tylko pomogło mi w zrozumieniu większości trudnych decyzji, jakie podejmował. Doszło nawet do tego, że naprawdę mu współczułam i pod koniec lektury, choć uważałam, że postępował nieodpowiednio, w duchu musiałam przyznać, że go rozumiałam.

Pozostałych bohaterów nie pokochałam już tak bardzo, ale nie mogę powiedzieć, że ich nie lubiłam. Dzieci Louisa były urocze, a ich niewinność i szczerość sprawiały, że uśmiechałam się za każdym razem, gdy Ellie lub Gage pojawiali się w fabule. Rachel, żony Louisa, czy Juda, jego sąsiada i przyjaciela, nie darzyłam aż tak ogromną sympatią, co jednak nie przekładało się w najmniejszym stopniu na odbiór książki. Fakt, że Rachel była specyficzna ze względu na przeszłość, a Jud na każdym kroku sprawiał podejrzane wrażenie. Zawsze, kiedy pojawiał się w pobliżu Louisa, miałam wrażenie, że wydarzy się coś niepokojącego. Zapewne przyczyną tej podejrzliwości względem jego osoby był fakt, iż nie potrafiłam wybadać jego intencji. Do samego końca zastanawiałam się, do jakiej kategorii postaci go zakwalifikować.

„Cmętarz Zwieżąt” to powieść warta polecenia. Choć ma swoje wady, takie jak tendencja Kinga do zbyt wczesnego zdradzania kluczowych dla fabuły elementów (a to naprawdę irytuje, bo raz czy dwa dowiedziałam się o rzeczach, które miały się wydarzyć dopiero jakieś dwadzieścia stron później), czy pojawiające się sporadycznie nietypowo złożone zdania i myśli, tak czyta się z ją z ogromną przyjemnością. Książka z pewnością uczy patrzeć na wiele spraw – zwłaszcza na motyw śmierci – z innej, szerszej perspektywy. Niekiedy mroczna i przepełniona tajemnicami, niekiedy tak ciepła, że czytelnik z przyjemnością czyta każdy opis codziennego życia bohaterów. Ja, po tej lekturze, już zastanawiam się, po jaką kolejną książkę Stephena Kinga sięgnąć. Wam radzę to samo.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz