piątek, 20 maja 2022

"Cienie między nami" Tricia Levenseller | Wyd. Muza / You&Ya

Cienie między nami” to książka, która zainteresowała mnie w momencie, w którym pojawiły się jej pierwsze zapowiedzi. Przyciągnęły mnie jej ładna okładka i ciekawy opis. Nie zastanawiałam się zbyt długo, gdy tylko pojawiła się okazja, zdecydowałam się po nią sięgnąć. Przeczytałam ją, bawiłam się naprawdę dobrze, a teraz opowiem o niej i wam.

Dziewczyna, która doskonale wie, czego chce.

Nie zamierza ustawiać się w kolejce do tronu.

Pragnie uwieść króla i założyć jego koronę.

Aby to zrobić, będzie musiała go zabić.

Alessandra Stathos, druga córka lorda Masisa, ma dość bycia ignorowaną, dlatego opracowała doskonały plan, jak zdobyć władzę: 1) uwieść Króla Cieni, 2) poślubić go, 3) zabić go i zagarnąć jego królestwo dla siebie. Nikt nie wie, na czym dokładnie polega moc niedawno koronowanego Króla Cieni. Niektórzy twierdzą, że potrafi on nakłonić wirujące wokół niego cienie, by wykonywały jego rozkazy. Inni zaś utrzymują, że te cienie do niego mówią, szepcząc mu na ucho myśli jego wrogów. Tak czy owak, Alessandra wie, że zasługuje na to, by zostać królową, i zrobi wszystko, by osiągnąć swój cel. Jednak nie tylko ona usiłuje zabić króla. W obliczu kolejnych prób zamachu na Króla Cieni, Alessandra postanawia za wszelką cenę dopilnować, by pozostał przy życiu, dopóki ona nie zostanie jego żoną, równocześnie ze wszystkich sił starając się nie stracić głowy i… serca.”

Od czego by tu zacząć...? Może od tego, że kiedy książka po raz pierwszy trafiła do moich rąk, zaskoczyła mnie przede wszystkim jej długość. Właściwie źle się wyraziłam, bo mojego zdumienia nie wywołała długość, ale jej niewielka liczba stron. „Cienie między nami” liczą sobie nieco ponad trzysta stron, warto przy tym dodać, że jest to jednotomówka, a więc zamknięta historia. W dobie popularności trylogii i innych wielotomowych powieści, jest to ciekawa, ale wzbudzająca niepokój odmiana. Nie od dziś czytelnicy zadają sobie pytanie, na ilu stronach może, a nawet powinna mieścić się dobra historia? Na jakim etapie powieści czytelnik jest w stanie zbudować więź z bohaterami? Czy trzysta stron to dużo, w sam raz, czy jednak zdecydowanie mało?

Jak się okazuje, w tym wypadku odpowiedź znajdzie się gdzieś pomiędzy. „Cienie między nami” to książka „w sam raz”. Liczba stron nie jest problemem, autorka, Tricia Levensellet, doskonale radzi sobie z tempem akcji. Wie, kiedy zwolnić i kiedy przyśpieszyć. Wie również, co zrobić, aby zatrzymać przy sobie uwagę czytelnika. Nie ukrywam, że mnie oczarowała już na samym początku. Poczułam się tak, jakbym czytała którąś z moich ulubionych młodzieżówek. Z tą tylko różnicą, że główna bohaterka okazała się o przeszłą i przyszłą morderczynią.

No właśnie. Pomówmy o bohaterach, bo tak się składa, że o nich mam do napisania całkiem sporo. Nie da się ukryć, że protagonistka, Alessandra, wyróżnia się na tle innych książkowych bohaterek. Jest inteligentna, sarkastyczna, pewna siebie i wyjątkowo świadoma swoich powabów. Chętnie flirtuje z mężczyznami i zaprasza ich do własnej sypialni. To jedna z tych postaci, z których zdecydowanie lepiej nie robić sobie wroga. Nawet jeśli sprawia wrażenie damy, przebiegła i rządna władzy dziewczyna ma plan na każdą ewentualność. Wie, jakich użyć argumentów i czym w razie czego zaszantażować przeciwnika, aby nie mówił zbyt wiele na jej temat. I to intryguje, przyciąga czytelnika. Nawet jeśli ten nie do końca zgadza się z metodami dziewczyny, z czasem łapie się na poczuciu, że zaczyna pałać do niej pewną dozą sympatii.

Ja także naprawdę polubiłam Alessandrę. To doskonała odmiana po wielu silnych, ale do bólu „pozytywnych” bohaterkach. Nie twierdzę bynajmniej, że Alessandra nie jest dobra, ma jednak dość dużo za uszami, aby nie uchodzić za nieskazitelną. Gdybym miała porównać ją do innej protagonistki, przytoczyłabym tytułową bohaterkę ostatniej ekranizacji Cruelli. Alessandra jest trochę jak Cruella. Przebiegła i skuteczna, ale przy tym dość mądra, aby nie wzbudzać u innych żadnych podejrzeń. To czyni z niej naprawdę interesującą, bo stabilną, a zarazem pełną sprzeczności postać.

Jeśli chodzi o Kalliasa, a więc naszego Króla Cieni… o nim także mogę się rozpisać. Przyznam, że urzekł mnie od razu, jak tylko się pojawił. Tajemniczy, niedostępny, a co najważniejsze, spowity warstwą cieni, zrobił na mnie naprawdę dobre wrażenie. Byłam ciekawa, czego będę w stanie się o nim dowiedzieć. W końcu został mi przestawiony młody, zaledwie dziewiętnastoletni chłopak o ogromnej władzy. Bezwzględny i wyjątkowo ambitny król posiadający w garści nie jedno, ale aż sześć podbitych królestw…

No i tutaj pojawia się mały zgrzyt. Mam wrażenie, że im lepiej poznawałam Kalliasa, tym częściej łapałam się na myśli, że jego charakter się zmieniał. Chłopak pogubił się we własnej kreacji. Z jednej strony potrafił bez mrugnięcia okiem dobyć szpady i zabić, z drugiej zachowywał się lub obrażał się jak mały chłopiec. Najpierw podejmował bardzo sensowne decyzje, aby później, nie zważając na konsekwencje, robić rzeczy, które nie wychodziły mu na dobre. No i wiecie, ja naprawdę byłabym w stanie to zrozumieć, mówimy w końcu o dziewiętnastolatku. Tyle że ten dziewiętnastolatek włada sześcioma królestwami, a sama Tricia Levensellet próbuje przekonać czytelnika, że Kallias to tajemniczy, zamknięty w sobie i wyjątkowo ostrożny człowiek. Owszem, jest taki, ale wyłącznie wtedy, gdy akurat powinien lub gdy jest poza „kadrem”. W towarzystwie Alessandry jego postawa całkowicie się zmienia.

Skoro o Alessandrze mowa… Nie ukrywam, zakładałam, że relacja bohaterów okaże się wyjątkowo interesująca. No cóż, na początku tak właśnie było. Kallias konsekwentnie trzymał się od bohaterki z daleka, starał się być przy niej, a zarazem jak najdalej. Później pewne bariery zaczęły pękać i to było jak najbardziej okej, bo bohaterowie zaczęli budować wzajemne zaufanie. Tyle że właśnie w tym momencie, w chwili, gdy niewidzialne tamy zaczęły puszczać, Kallias okazał się dość uległy w stosunku do swojej „wybranki”. Rodząca się między nimi relacja sprawiła, że zaczęły ujawniać się jego wady. Pozostał intrygującą postacią, ale stracił wiele na uroku i magnetyzmie. Z tajemniczego, bezwzględnego władcy ukrywającego się pod warstwą cieni, przekształcił się w żartobliwego, popełniającego błędy nastolatka. Dość głupie błędy warto dodać, bo w książce pojawia się kilka wydarzeń, których spokojnie dałoby się uniknąć, gdyby nie konieczność popchnięcia do przodu fabuły i głównego wątku romantycznego.

Zostawię na chwilę Kalliasa i wspomnę w tym miejscu o czymś, co niesamowicie podobało mi się w tej książce. Tytułowe cienie. Nie mogę zdradzać zbyt wiele, bo te odrywając w tej historii ogromną rolę i grzechem, byłoby wyjaśniać ich tajemnicę. Mogę mimo wszystko napisać, że to, w jaki sposób autorka je opisała, a także to, dlaczego w ogóle otaczały króla, jest po prostu cudowne. Uwielbiam ten pomysł i jego realizację, uwielbiam narastającą frustrację Alessandry, która wprost odchodziła od zmysłów, nie mogąc wykorzystać jednej ze swoich ulubionych broni: dotyku. Zdecydowanie warto sięgnąć po „Cienie między nami” choćby i tylko po to, aby przekonać się, co wymyśliła Tricia Levenseller. Ja jestem wprost zakochana w tym pomyśle.

Choć książka jest stosunkowo krótka, pojawia się w niej wiele ciekawych wątków. Jednym z nich jest wspomniany wątek romantyczny, który moim zdaniem, jest poprowadzony naprawdę przyjemnie. Nie tylko rodzące się między bohaterami uczucie jest jednak filarem tej historii. W „Cieniach...” pojawiają się motywy morderstwa, rodzinnych konfliktów, zemsty, czy tajemnic sprzed lat. Mamy do czynienia z kilkoma interesującymi postaciami, możemy także przeczytać o wielu przepięknych kreacjach. W ogóle sukienki Alessandry to kolejna rzecz, o której grzechem byłoby nie wspomnieć. Autorka opisuje je w taki sposób, że aż czytelnik ma ochotę wskoczyć do książki i przyjrzeć się im z bliska, dotknąć materiału, obserwować, jak układa się w tańcu.

Nie ukrywam, jestem zaskoczona, że autorce udało się przemycić tak wiele fabuły na tak niewielu stronach. W ciągu zaledwie trzystu stron nie tylko poznajemy bohaterów, ale także od początku do końca śledzimy rozwój ich relacji. Nie sądziłam, że w tak krótkim czasie można domknąć tego typu historię. Jak widać można, mało tego, można także sprawić, aby czytelnik wciągnął się w historię i zaczął kibicować bohaterom. Mimo uwag, jakie mam do tej książki, uważam ją za naprawdę oryginalną i przyjemną.

Zdecydowanie warto po nią sięgnąć.


 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz