wtorek, 25 października 2022

"Nie rób scen, Flora" Martyna Pustelnik | Wyd. Czwarta Strona

Powiedzieć, że byłam zaintrygowana tą książką, to jak nic nie powiedzieć. Motyw teatru nie przewija się zbyt często na łamach powieści, zwłaszcza tych, które są na pograniczu osadzonego w ówczesnych czasach romansu. Jakby tego było mało, śledziłam konkurs na „teatralną” okładkę, jaki postanowiło zorganizować wydawnictwo. Kibicowałam uczestnikom, liczyłam, że wygra projekt, który faktycznie odda klimat powieści. Czy się udało? Po lekturze mogę stwierdzić, że tak. Nie jest to jednak grafika, która faktycznie sugeruje, co dokładnie pojawia się w książce. Zakładam, że wiele osób (podobnie jak mnie) zaskoczy jej treść. Ale, ale… Nim zdecydujecie, czy sięgnąć po „Nie rób scen, Flora”, zajrzyjcie, proszę, do dalszej części recenzji. Myślę, że jest o czym opowiadać.

Flora Mikołajczyk nie ma szczęścia, jeśli chodzi o miłość. Nie ma go też, jeśli chodzi o jej ukochany teatr. Choć od czasu do czasu bierze udział w spektaklach i prowadzi zajęcia dla dzieci i młodzieży, w duchu marzy o czymś „więcej”. Nie potrafi znaleźć dla siebie miejsca, w którym czułaby się naprawdę spełniona. W którym pokazałaby, na co faktycznie ją stać.

Los chce, że kobieta otrzymuje ofertę nie do odrzucenia. Jej stary przyjaciel i wzięty reżyser, proponuje jej główną rolę w swoim głośnym i nad wyraz odważnym spektaklu. Flora ma zagrać Psyche, ukochaną boga Erosa. Ta rola może być dla niej przełomowa, otworzyć jej drzwi do prawdziwej kariery.

Problem w tym, że wspomnianego Erosa ma zagrać niejaki Maks Stankiewicz: wielka gwiazda polskiego kina. Dawna i nad wyraz nieszczęśliwa miłość Flory, która sprawiła, że ostatnie pięć lat kobieta nie potrafiła wrócić do normalnego życia.

Mam mieszane uczucia względem tej historii. Pojawia się w niej sporo plusów, są jednak i dość duże minusy (przynajmniej w mojej subiektywnej opinii). Nie wiem, od których zacząć, skupię się więc może na przeplataniu wspomnianych zalet i wad tej pozycji. O tych i o tych mam do powiedzenia naprawdę dużo.

Na duży plus zasługuje przede wszystkim sama tematyka „Nie rób scen, Flora”. Autorka wkrada się na rynek wydawniczy z historią, która pod względem fabuły zupełnie odbiega od wyobrażeń czytelnika. Choć teatr odgrywa w niej naprawdę dużą rolę, to rodzaj spektaklu, w którym biorą udział bohaterowie, wydaje się najbardziej zaskakiwać. Nie mamy tutaj stereotypowego, romantycznego przedstawienia, w którym rycerz na białym koniu stara się o względy księżniczki. O nie, nasz książkowy reżyser, Xavier, decyduje się na sięgnięcie do greckiej mitologii. Za wszelką cenę pragnie przedstawić historię boskich kochanków, Erosa i Psyche. Zamierza wystawić na scenie opowieść, która wręcz ocieka nagością, erotyzmem i wzajemnym przyciąganiem. Co może pójść nie tak, zważywszy że para głównych aktorów nie darzy się nawet koleżeńską sympatią?

Martyna Pustelnik w bardzo ciekawy sposób przedstawia w swojej książce teatr. Faktycznie możemy poczuć, że wraz z bohaterami uczęszczamy na próby, ćwiczymy choreografię i stresujemy się przed wszelkimi scenicznymi porażkami. Przyznaję, że mnie osobiście zaciekawiło szczególnie to, w jaką stronę poszło w pewnym momencie to przedstawienie. Flora, Maks i inni aktorzy mieli do odegrania naprawdę trudne, niekiedy krępujące lub przykre sceny. To coś świeżego, pokazującego, że teatr to nie tylko urocze, lekkie sceny, bogate kreacje i zabawa słowem. To ciężka praca, mnóstwo samokontroli i zaparcia. To przede wszystkim trudna sztuka płynnego wychodzenia poza swoją strefę komfortu.

Skoro już o zabawie słowem mowa, nie mogę nie wspomnieć o umiejętności, z jaką autorka żongluje wszelkiego rodzaju żartami. Martyna Pustelnik ma naprawdę dużą wiedzę, jeśli chodzi o to, co faktycznie może rozbawić czytelnika. Wykorzystuje ją bez najmniejszych skrupułów, co rusz wkładając w usta swoich bohaterów niesamowicie kreatywne gry słowne, barwne metafory i żarty sytuacyjne.

Gdyby Flora miała szukać pracy poza teatrem, zdecydowanie widziałabym ją w roli rozchwytywanej stand-uperki. Scena należałaby tylko do niej, sypałaby najróżniejszymi żartami jak z rękawa. Warto dodać, że pisząc te słowa, ani trochę nie przesadzam. Na łamach książki dosłownie na każdej stronie pojawiają się minimum dwa lub trzy żarty tematyczne. Czasem jest ich więcej. Flora potrafi odpowiedzieć na każdą zaczepkę, samemu nie pozostając dłużną swoim rozmówcom.

I tutaj pojawia się pierwszy i ten największy z problemów, jakie mam do tej książki. Z jednej strony jestem pełna podziwu dla autorki, która faktycznie do samego końca trzyma poziom, fascynując odbiorcę swoją wszechstronnością i umiejętnością wplatania zabawnych fragmentów do dialogów i opisów. Z drugiej strony… miałam z tym podczas czytania ogromny problem. Flora z czasem zaczęła mnie po prostu męczyć. W swoich social mediach porównywałam to z sytuacją, gdy na imprezie do grupki rozmawiających przyjaciół podchodzi ten jeden „super zabawny” znajomy. Tym znajomym jest właśnie Flora, która czuje się zobowiązana do tego, aby stale podtrzymywać rozmowę. Co mniej niż minutę rzuca żarcikami mającymi rozbawić pozostałych rozmówców i wprawić ich w jak najlepszy nastrój. I początkowo to faktycznie działa, ludzie się śmieją, przyznają kobiecie rację i zwracają uwagę na jej błyskotliwe komentarze. Z czasem jednak zaczynają mieć wrażenie, że rozmowa przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Jest przezabawna, ale… to tyle. Poważniejsze tematy schodzą na dalszy plan, tracą na znaczeniu. W końcu jak rozmawiać o problemach z odżywianiem, depresji, czy przemocy psychicznej, gdy każda z prób rozmowy czy skomentowania sytuacji, zostaje przyćmiona setką otaczających ją żartów i żarcików? Odpowiedź, nie da się. Czytelnik zaczyna się przejmować, myśleć na dany temat, a potem… śmieje się z kolejnego trafnego, dowcipnego tekstu Flory. Nie tędy droga. Jeśli faktycznie zależy nam na poruszeniu danego problemu, warto zastanowić się nad tym, czy ten nie zasługuje na większą subtelność i szacunek.

Ale! Niech nikt nie pomyśli, że autorka nie podchodzi do trudnych tematów poważnie! Wręcz przeciwnie. Żarty żartami, Martyna Pustelnik naprawdę stara się, aby pokazać czytelnikowi, że warto normalizować pewne problemy. W „Nie rób scen, Flora” pojawiają się wspomniane już zaburzenia odżywiania, depresja i przemoc psychiczna, jaka występuje w branży aktorskiej. Autorka przekonuje, że warto o tym wszystkim rozmawiać, szukać pomocy i reagować w momencie, w którym faktycznie zaczynamy dostrzegać problem. Zapisanie się do terapeuty jest w tej książce czymś zupełnie naturalnym. Uważam, że to cudownie, zważywszy że w obecnych czasach potrzebujemy takich wyrazistych wzorców, podkreślenia grubą, czerwoną linią, że nieradzenie sobie z samym sobą nie jest żadnym powodem do wstydu. To coś, nad czym warto pracować. Najlepiej z kimś, kto udzieli drugiej osobie potrzebnego wsparcia.

Dalej. Kolejnym punktem, który chciałabym poruszyć są bohaterowie. Ci są bardzo specyficzni. Od razu napiszę może, że uwielbiam Maksa, jego szczerość, chęć zaimponowania Florze i podejście do sławy. Jest cudowną, przesympatyczną postacią. Co do Flory… przyznaję, że z nią nie udało mi się polubić. Wydała mi się roszczeniowa, przekonana o własnej wyjątkowości (choć stale podkreślała, że jest wręcz odwrotnie) i skupiona wyłącznie na sobie. Z jednej strony miała naprawdę dobry, wręcz godny pozazdroszczenia kontakt z rodziną, z drugiej strony bez przerwy mówiła o tym, jak źle jest traktowana. Na każdym kroku sama sobie przeczyła. Było to widoczne zwłaszcza, kiedy spotykała się z Maksem. Tak często, jak powtarzała, że nie chce mieć z nim nic wspólnego, tak często sama do niego lgnęła, zachęcała go do bliższej relacji i manipulowała jego uczuciami. Tytułowe „Nie rób scen, Flora” wydaje się w tym wypadku jak najbardziej adekwatnym określeniem. Flora robiła sceny dosłownie na każdym kroku. Do każdego miała większe lub mniejsze pretensje. Nie zauważała swoich błędów, ignorowała uwagi bliskich i zrzucała na innych winę za swoje problemy. Aż trudno uwierzyć, że wątek romantyczny ma w tej książce jakikolwiek sens. Bo relacja Maksa i Flory faktycznie z czasem się rozwija, a bohaterowie zaczynają darzyć się coraz większym zaufaniem.

Mam wrażenie, że Martyna Pustelnik umyślnie stworzyła irytującą, trudną w obyciu bohaterkę. Naprawdę ciężko jest z nią sympatyzować, z drugiej strony zdarzają się momenty, kiedy Flora faktycznie stara się pomagać swoim bliskim (nawet jeśli robi to w dość specyficzny sposób). Kobieta zdaje sobie sprawę ze swoich wad i tego, że ma wiele problemów, z którymi sobie nie radzi.

Nie rób scen, Flora” to jedna z tych książek, które mają do zaoferowania coś więcej, niż tylko złożoną historię. Czytelnicy znajdą w niej wiele wartościowych fragmentów, znajdą także mnóstwo przyjemności z analizowania kolejnych żartów Flory. Mnie pewne wydarzenia i charakter głównej bohaterki nie przekonały do tej powieści na tyle, abym mogła ją uznać za jedną z moich ulubionych. Ktoś, kto szuka naprawdę zabawnej i wartościowej opowieści, być może zakocha się w niej tak samo, jak Flora zakochała się w teatrze.


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz