piątek, 9 grudnia 2022

"Północ w Everwood" M.A.Kuzniar | Wyd. Albatros

Moja głowa musuje od pięknych słów, czuję się tak, jakby zamiast krwi, w moich żyłach płynęła oranżada. Nieopodal, na kwiecistej podstawce, stoi parująca herbata. Pływają w niej cukrowe śnieżynki. Wirują na brązowej tafli, niczym tancerka unosząca się na srebrzystych baletkach. Dziewczyna tańczy, układając dłonie na połach zaczarowanego tiulu. Brokat spływa po jej ramionach, sypie się niczym cukrowy deszcz. Po królewskiej sali niesie się zapach pierników, słodkiej wanilii i puszystego lukru.

1906 rok, zimowy wieczór. Zbliżające się święta Bożego Narodzenia nie napawają Marietty optymizmem – tuż po Nowym Rok Marietta, wbrew własnej woli, ma wyjść za mąż i poświęcić się roli matki i żony. Dziewczyna, która marzy o zostaniu baletnicą, pogrąża się w rozpaczy. Nie ma pojęcia, że te konkretne święta, będą się znacząco różniły od pozostałych. W zakamarkach jej świata, kryje się bowiem prawdziwa magia. Magia, która jest równie piękna i słodka, co przerażająca...

Potrzebowałam takiej książki. Historii pisanej cukrowym słowem. Opowieści, która po prostu mnie urzeknie, sprawi, że widząc poszczególne litery, nie dostrzegę zdań, lecz tancerkę wyciągającą dłonie ku błyszczącym, czekoladowym sufitom. Która zachwyci mnie opisami mrożonych deserów, lodowych zdobień i wyszukanych kreacji. Która będzie po prostu piękna.

Nie ma się nawet nad czym rozwodzić. Po prostu uwielbiam tę książkę. „Północ w Everwood” zachwyciła mnie niemalże wszystkim. Przede wszystkim urzekły mnie barwne opisy. Przywodziły na myśl dawne powieści, w których ważniejsze od samej treści, było to, w jaki sposób ta treść zostanie wyłożona czytelnikowi. Słowa scalały tę historię, niczym skrzące się w słońcu niteczki pajęczej sieci. W każdym zdaniu kryła się magia. Tą magię stanowił dla mnie opisy pałacowych słodkości i barwnych kreacji. Bo właśnie nimi jest malowana ta książka: słodyczami i zapierającymi dech w piersi ozdobnikami. I właśnie to jest niezwykłe. To, w jak zaczarowany sposób autorka była w stanie przedstawić coś na pozór tak zwyczajnego.

Poznając tę historię, czytelnik ma wrażenie, że znalazł się w lodowym pałacu. Że palce jego dłoni zatapiają się w cukrowej masie, a wargi muskają taflę misternie rzeźbionych, czekoladowych figurek. Fabuła sama w sobie także jest „pyszna”. Marietta odkrywa, że świat, w którym się znalazła, nie będzie podobny do światów, o których słyszała w tak wielu baśniach. Nie załamuje się jednak, tylko zaczyna walczyć. Być może właśnie dlatego od razu zaczęłam z nią sympatyzować: z bohaterką, która początkowo była naiwna, lecz z czasem zaczęła dojrzewać, pojmować, jak krótkowzroczne było jej spojrzenie. Pokochałam jej subtelną siłę, zauroczyli mnie również ludzie, których spotykała na swojej drodze: jej brata Fredericka, nowe, charakterne przyjaciółki i przystojnego, lecz tajemniczego kapitana. Wzdychałam, poznając wraz z nimi brutalność skutego lodem Everwood. Magiczna kraina, która miała być ucieczką naszej pięknej tancerki, okazała się zabójcza. Była niczym lodowy perłopław. Tyle że w jego wnętrzu Marietta nie znalazła pięknej błyskotki, lecz krwawą słodycz.

Północ w Everwood” to książka o odkrywaniu własnego potencjału. O tym, że świat nie zawsze jest sprawiedliwy, a jego magia, może być równie piękna, co zabójcza. O tym, że prawdziwa, rozgrzewająca serca miłość, może zrodzić się w najmniej oczekiwanym momencie. Nie tylko ta romantyczna. Także i ta, którą pałamy do bliskich nam osób.

Nie chcę się zbytnio rozwodzić, nie chcę także zdradzać zbyt wiele, abyście sami mogli poznać tę magiczną opowieść. Polecam wam ją całym swoim zakurzonym sercem. Nie, nie zakurzonym. Sercem, które na kilka chwil stało się sercem z białego marcepanu. Cudownie było poznać tę historię. Mroczną, przyprószoną śniegiem baśń, która zostanie ze mną na bardzo długo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz