poniedziałek, 22 października 2018

"Sekret listu" Licinda Riley | " Wyd. Albatros

„Była to winna samej sobie. Musiała zrobić jeszcze ten jeden krok. Inaczej całe życie może tego żałować. W końcu naprawdę nie miała już nic do stracenia… Poza życiem.”

fragment książki „Sekret Listu”


Uwielbiam szperać na stoiskach w Biedronkach i szukać na nich książkowych perełek. Niekiedy wybieram pozycje, które znam, a akurat miałam w planach je kupić, kiedy indziej zdaje się po prostu na los i decyduje się na powieści, o których wcześniej nie miałam bladego pojęcia. „Sekret listu” należał do tej drugiej kategorii. Mimo iż nigdy wcześniej nie słyszałam o tej książce (ani, jak mi się wydawało, o autorce), kusiła mnie tak bardzo, że pobiegłam do domu, aby zaopatrzyć się w gotówkę i zdążyć przed innymi potencjalnymi zainteresowanymi. Nawet nie wiecie, jak bardzo cieszę się z tej decyzji…

Główną bohaterką historii jest Joanna Haslam, aspirująca dziennikarka śledcza, pracująca w redakcji bardzo poczytnej gazety. Kobieta zjawia się na pogrzebie niejakiego sir Jamesa Harrisona, aktora, którego znana rodzina od dawna jest na ustach wielu osób. W trakcie nabożeństwa poznaje pewną tajemniczą staruszkę, której pomaga następnie wrócić do domu. Gdy ta niebawem umiera w wyjątkowo dziwnych okolicznościach, do Joanny przychodzi wiadomość, z której wynika, że staruszka mogła posiadać pilnie strzeżone informacje dotyczące przeszłości brytyjskiej monarchii. Joanna, wierząc swojemu szóstemu zmysłowi, postanawia skorzystać z dziennikarskich umiejętności, aby dowiedzieć się na ten temat czegoś więcej. Nie wie jednak, że poszukiwania mogą zagrozić życiu nie tylko jej, ale również wszystkich jej bliskich. Sekret, jaki zawiera bowiem poszukiwany list, nigdy nie powinien ujrzeć światła dziennego.

Dwie rzeczy, które przekonały mnie do tej książki: brytyjska monarchia i dziennikarskie śledztwo (trzy, jeśli liczyć okładkę). Zastanawiało mnie, w jaki sposób Lucinda Riley pokieruje akcją tak, by jeden, niepozorny list namieszał w takim stopniu w życiu tak wielu bohaterów. Nie od dziś wiadomo, że coś, co na pozór wydawałoby się nieistotne, ostatecznie potrafi okazać się kluczowe, może skomplikować sprawę lub pomóc w połączeniu konkretnych elementów, które dotąd nie miały sensu. Podobnie sytuacja ma się w przypadku „Sekretu listu”. Czytelnik nawet nie zdaje sobie sprawy, że sięgając po książkę, wraz z głównymi bohaterami, mimowolnie wplątuje się w poważną intrygę. Kruki, które zniknęły z londyńskiej Tower, również nie zwiastują nic dobrego. Legenda głosi bowiem, że ich brak będzie zwiastunem upadku brytyjskiej monarchii.

Podczas lektury, tym, na co najbardziej zwróciłam uwagę, byli niebanalni bohaterowie. Autorka wykreowała postacie, z którymi naprawdę da się identyfikować. Główna bohaterka nie sprawiała wrażenia irytującej (może tylko w niektórych momentach, ale w tak nielicznych, że przymykałam na to oko), z uporem dążyła do celu, a choć strach i wątpliwości były w jej przypadku uzasadnione, ciekawość pchała ją dalej. Nie poddawała się, choć los bezustannie ciskał jej kłody pod nogi. Zyskała tym samym moją sympatię, a co rzadko się zdarza, nie straciła jej aż do samego końca lektury.

W przypadku pozostałych bohaterów było podobnie jak z Joanną. Marcus, towarzysz Joanny zauroczył mnie zarówno swoimi wadami (no dobrze, źle to zabrzmiało), jak i nieodzownymi zaletami. Miał swój cel, jak również marzenia, których pomimo odpowiednich koneksji, nie miał szans spełnić. Do samego końca autorka nie zagubiła przy tym jego indywidualnego charakteru, który oscylował gdzieś między niepoprawnym flirciarzem a niespełnionym zawodowo alkoholikiem. Każda z jego stron pasowała na tyle, że z osoby, której początkowo nie da się lubić, stał się bohaterem, za którego dałabym sobie uciąć rękę. Podobnie sprawy miały się z niejaką Zoe, jego siostrą, która skrywała ogromny sekret, Simonem, przyjacielem Joanny, pewnym anonimowym ukochanym, czy szefem głównej bohaterki. Każda z postaci miała swoje tajemnice, każda miała problemy, z którymi musiała się uporać. Nikt nie był idealny, co tylko pokazywało, że pod otoczką sławy, intelektu, czy ambicji, każdy z nich krył w sobie cząstkę normalnego, szarego człowieka. Jedyne, do czego w sumie miałam ochotę się przyczepić była relacja Zoe ze wspomnianym, anonimowym mężczyzną. Końcowe wątki opisujące ich relacje jakoś gryzły mi się z początkiem, gdzie autorka wykreowała ów związek jako pozbawiony wad i idealny na wskroś. Miałam wrażenie, że Lucinda Riley celowo odbiegła gwałtownie od pierwotnej wersji, aby inaczej pokierować zakończeniem Zoe. Nie było w tym nic złego, niesubtelnego, ani specjalnie rażącego, ale moje czujne oko od razu wychwyciło zmianę, która pojawiła się zbyt niespodziewanie. Zaraz jednak o niej zapomniałam, bo w ten sposób zakończenie było dla mnie dużo bardziej satysfakcjonujące.


Fabuła „Sekretu listu” jest poprowadzona w stylu iście mistrzowskim. Czytelnika aż korci, by dowiedzieć się, jak wygląda zakończenie. Muszę przyznać, że wyjaśnienie było dla mnie niezwykle zaskakujące, chociaż ostatecznie udało mi się domyślić paru spraw, głównie w przypadku Zoe i kilku elementów dotyczących samego listu, a także powiązanej z nim monarchii. Autorka bez przerwy podsycała moją ciekawość, a fragmenty, które pozwalały ujawnić kolejne elementy, nie pozwalały mi się ani przez sekundę nudzić. Były momenty, gdy nie mogłam powstrzymać uśmiechu, a także takie, gdy o mały włos nie zatrzasnęłam z oburzeniem książki, siedząc na auli i słuchając wykładu profesora. Książka z pewnością dostarcza wielu emocji, poczynając od tych pozytywnych, na wyjątkowo negatywnych kończąc. Pisarka nie oszczędzała, jeśli chodzi o realizm, więc w książce nie uświadczymy idealnego happy endu, a śmierć i porażki będą na porządku dziennym. Był fragment, który wbił mnie w fotel, bo nie mogłam uwierzyć, że Lucinda Riley naprawdę zdecydowała się postąpić tak czy inaczej z kilkoma bohaterami. Gdy w końcu dobrnęłam do zakończenia, czułam się wyprowadzona w pole i zmanipulowana do tego stopnia, o który sama bym się nie podejrzewała. Nie świadczy to jednak źle o powieści, wręcz przeciwnie, przemawia jak najbardziej na jej korzyść.

Do samego stylu autorki nie mam się jak zbytnio przyczepić. Język, którym została napisana książka, przypadł mi do gustu, był płynny, a opisy nie zostały ani przedobrzone, ani okrojone. Nie miałam poczucia przesady, czy niedosytu, a płynność akcji sprzyjała szybszemu czytaniu. Wspomnę może wyłącznie o niektórych dialogach, które w większości naturalne, chwilami były nieco stereotypowy, a także schematyczne. Skutkowało to przewidywalnymi rozmowami, których zakończenia szło się z łatwością domyślić. Nie zawsze, sporadycznie.

Nie mogłam się oderwać od książki, do tego stopnia, że czytałam ją nawet w trakcie zajęć. Fakt, że chciałam jak najszybciej odkryć wszystkie karty, jakie prezentowała mi treść książki, to nie tylko zasługa intrygującej zagadki, czy niebanalnej fabuły, ale również samej Lucindy Riley. Pisarka postawiła sobie chyba za punkt honoru, by doprowadzić mnie do szewskiej pasji, za każdym razem, gdy byłam bliżej rozwiązania zagadki. Nie mówię, że to źle, jednak tak, jak wspominałam w przypadku recenzji „Morderstwa w Orient Expressie”, jestem typem czytelnika, który uwielbia szukać rozwiązania i stać ramię w ramię przy bohaterze. W przypadku „Sekretu listu” jest to dość trudne, gdyż autorce zbyt zależało, by tajemnica pozostała nią aż do ostatnich stron. Odbiorca (co frustrujące) nie ma możliwości rozwiązania zagadki zbyt szybko, ponieważ w książce zastosowany sprytny fortel. Za każdym razem, gdy któraś z postaci była bliżej trafnych odpowiedzi, a jej trop szedł w odpowiednim kierunku, wątek po prostu się urywał, pozostawiając umierającego z ciekawości czytelnika samemu sobie. Nie powiem, pięć pierwszych razów wywołało na mojej twarzy uśmiech, uznałam bowiem, że Lucinda Riley stopniowo będzie uchylać przede mną kolejne rąbki tajemnicy, abym sama również mogła pobawić się w dziennikarkę śledczą. Niestety, przeliczyłam się, do samego finału, autorka postanowiła zatrzymać wyjaśnienia wyłącznie dla siebie i bohaterów. Nie umniejszyło to wprawdzie przyjemności, z jaką czytałam książkę, jednak pozostawiło lekki żal, że nie dostałam możliwości stuprocentowego wczucia się z sytuację Joanny Haslam. Jak to w końcu zrobić, gdy wszystkie wyjaśnienia postacie zachowują dla siebie, a my możemy wyłącznie polegać na własnej, ograniczonej dedukcji?

Książka ma w sumie dwa zakończenia, a raczej punkty kulminacyjne. Jeden, który pojawia się wcześniej, jest dużo bardziej burzliwy i emocjonujący, drugi, spokojniejszy, pomaga czytelnikowi ułożyć wszystkie elementy w spójną całość, a także dowiedzieć się, dlaczego na łamach powieści tyle osób walczyło jeden, niepozorny świstek papieru. W „Sekrecie listu” znajdziemy wszystko, poczynając od pozornie prostego śledztwa, po podróże, tajnych agentów, świat show-biznesu, a także ryzykowne romanse. Strony tej książki wręcz ociekają tajemnicami, nie dając czytelnikowi choćby chwili oddechu.

Jeśli szukacie czegoś do czytania, to z czystym sumieniem możecie zaopatrzyć się właśnie w tę pozycję. „Sekret listu” spodoba się nie tylko fanom Lucindy Riley i jej serii „Siedmiu Sióstr”, ale także osobom, które szukają ciekawej lektury, która jest po części obyczajówką, po części thrillerem, a w jakimś stopniu również romansem. Sądzę, że to naprawdę dobrze skonstruowana powieść zarówno pod względem historii, bohaterów, jak i samego stylu. Z mojej strony mogę już obiecać, że sięgnę po inne pozycje Lucindy Riley.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz