wtorek, 14 lutego 2023

"Date me, Bryson Keller" Kevin van Whye | Wyd. Jaguar | Recenzja patronacka

Na początek dość nietypowe wprowadzenie, bo takie, w którym będę wspominała o książkach, ale nie o tych, których dotyczy ta recenzja. Będę mówiła mianowicie o „Heartstopperze” Alice Oseman. Serii, która podbiła moje serce. Uwielbiam wszystkie tomy Heartstoppera, gdybym mogła, z marszu, tak jak stoję, adoptowałabym zarówno Nicka jak i Charliego. Po dziś dzień darzę ich przeogromną miłością i pewnie jeszcze długo się to nie zmieni. Nie oznacza to bynajmniej, że w moim życiu nie pojawiają się w międzyczasie inni, równie cudowni bohaterowie literaccy. Chociażby tacy jak Bryson Keller i Kai Sheridan. Protagoniści „Date me, Bryson Keller”. Książki, o której pragnę wam dzisiaj opowiedzieć, bo jest mi równie bliska, co wspomniany już Heartstopper. O ile nawet nie bliższa...

Prawdę mówiąc, nie sądziłam, że znajdę książkę, którą pokocham równie mocno, co Heartstoppera. A potem nagle weszła ona, cała na żółto i niebiesko. Książka, która z marszu zauroczyła mnie swoim ciepłem i mieszającym się z powagą humorem... Bardzo przyjemnym tempem akcji i stopniowo rozbudowywanymi relacjami... Naprawdę ciekawym wyzwaniem, które od razu przykuło moją uwagę.

Ale od początku. O czym tak właściwie jest „Date me, Bryson Keller”. To opowieść o chłopaku, który nie wierzy w miłość. Pewnego dnia znajomi proponują mu wyzwanie: na początku tygodnia będzie zgadzał się na chodzenie z pierwszą osobą, która go o to poprosi. Bryson Keller, bo właśnie o nim mowa, zgadza się bez wahania. Jest zdania, że licealna miłość, nawet z tak świetnym chłopakiem jak on, nie ma prawa bytu, bo jest bezsensowna i do niczego nie prowadzi. Nie ma przyszłości.

Mijają pierwsze miesiące, wyzwanie Brysona Kellera, obecnie najpopularniejszej osoby w szkole, wciąż trwa w najlepsze. Co tydzień, w poniedziałkowy poranek, dziewczyny prześcigają się o to, która jako pierwsza poprosi go o zostanie jej chłopakiem. Wszystko zmienia się jednak, gdy o chodzenie pyta go nie tyle koleżanka, ile... kolega z kółka teatralnego: Kai Sheridan, nieśmiały, ale sympatyczny chłopak, który nawet w najśmielszych snach nie zakłada, że Bryson weźmie jego prośbę na poważnie.

Ależ to była cudowna książka! Ciepła, zabawna, niesamowicie czarująca i wprost fantastycznie poprowadzona. Podczas lektury miałam wrażenie, że mam do czynienia z bohaterami, których naprawdę dobrze znam. Pokochałam Brysona i Kaia już od pierwszych stron, ich relacja była naprawdę urocza, bo oparta na akceptacji, ciekawości i stopniowo budowanym zaufaniu. Obaj potrafili ze sobą rozmawiać i mówić wprost o swoich uczuciach. Zdawali sobie ponadto sprawę, że ukrywanie jakichkolwiek lęków do niczego ich nie doprowadzi, wręcz przeciwnie, doprowadzi do osłabienia ich kontaktów. Chyba właśnie tym mnie w sobie rozkochali. Zauroczyła mnie ich szczerość, fakt, że starali się czerpać z życia i doceniać wspólną codzienność. Zwłaszcza Bryson, który dość szybko zaczął mi się kojarzyć z Nickiem Nelsonem z Heartstoppera. Był radosny, lojalny, pewny siebie i uczynny. Po prostu przekochany. Takiego chłopaka ze świecą szukać. Albo nawet dwiema, żeby mieć pewność, że po drodze ta pierwsza nie zgaśnie!

Co do Kaia, także bardzo go polubiłam. Przez sporą część książki miałam ochotę go przytulić. Rozumiałam jego emocje, dość mocno uderzyło mnie ponadto myśl, że boi się powiedzieć komukolwiek o swojej orientacji nie tyle ze strachu przed szykanowaniem, ile z obawy przed tym, że w oczach bliskich przestanie być tym, kim był dotychczas. Nie będzie Kaiem. Stanie się po prostu kolejnym wyoutowanym gejem...

Uważam, że Kevin van Whye napisał naprawdę cudowną historię. Wartościową, bo mówiącą o odkrywaniu własnej tożsamości, strachu przed coming outem, a także radzeniu sobie z wieloma trudnymi zmianami. Słodką, czarującą i niezwykle ciepłą, a zarazem boleśnie życiową. Poruszającą temat wychowania w kochającej, ale bardzo religijnej rodzinie. Taką, która może pokazać niektórym czytelnikom, że czasami warto się odważyć. Wyjść naprzeciw własnym lękom i skonfrontować się z prawdą. O samym sobie i innych.

Nie wiem, co powinnam napisać w związku z tą książką. Z jednej strony chcę was do niej przekonać, z drugiej nie umiem wyrazić emocji, które towarzyszyły mi podczas jej lektury. Zupełnie jakby jakaś część mnie chciała zatrzymać ją wyłącznie dla siebie. Bo ta książka jest „moja”. To jedna z TYCH książek, która zostanie w moim sercu na bardzo, bardzo długo.

Co tu dużo mówić? UWIELBIAM "DATE ME, BRYSON KELLER"! Uwielbiam głównych i drugoplanowych bohaterów, uwielbiam fabułę, motywy wyzwania i udawanego związku, w którym z czasem rodzą się prawdziwe uczucia. Podczas lektury bez przerwy uśmiechałam się do ekranu czytnika.

Naprawdę liczę na to, że zakochacie się w tej historii równie mocno jak ja! "Równie", bo obawiam się, że bardziej już się nie da.


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz