Witajcie, a może warto byłoby napisać „witojcie”! Niestety mam dla was smutną wiadomość, bo przychodzę do was z już ostatnią świąteczną historię. Dobra wiadomość jest taka, że mogę wam opowiedzieć o kolejnej, bardzo przyjemnej lekturze. „Zaufaj swoim marzeniom” pani Natalii Sońkiej to już ostatnia książka z zakopiańskiej serii. Ostatnia recenzja świąteczna i ostatnia część. No popatrzcie tylko, jak się ciekawie złożyło...
„Gdy nadarza się okazja wspólnego wyjazdu do Zakopanego, w sercu Pauliny pojawia się iskierka nadziei. Uwielbia jeździć na nartach i od dawna tego nie robiła; co jednak ważniejsze, firma, w której pracuje wraz z partnerem, ma realizować duże zlecenie – kompleks hotelowy pod samymi Tatrami! Robert obiecuje zaangażować ją w projekt. To miła odmiana w ich życiu – Paulina ma już dość jego egoizmu i opryskliwości.
Wkrótce
kobieta przekona się, jak wiele może kosztować rezygnowanie z
własnych marzeń.
Czy magiczna, grudniowa atmosfera Zakopanego
pomoże Paulinie uporządkować w głowie wszystkie sprawy? A może
to dzięki nowemu przyjacielowi, z którym może rozmawiać o
problemach, otworzy wreszcie oczy?”
Jeśli akcja książki dzieje się w górach, to jest jakieś pięćdziesiąt procent szans, że się w niej zakocham. Jeśli dodamy do tego wątek romantyczny, ciekawych bohaterów i równie interesujący konflikt, to ta szansa wzrasta niemal do stu procent. Możecie się więc chyba domyślić, że „Zaufaj swoim marzeniom” naprawdę mi się podobało. Tak bardzo, że już teraz rozglądamy się z bliskimi za jakimś hotelem blisko Zakopanego. Koniecznie muszą przejść się po zaśnieżonych Krupówkach! To jedno z moich większych marzeń, a jak sam tytuł książki sugeruje, powinnam im zaufać.
Ale, ale… Wróćmy do tego, co najważniejsze, czyli do recenzji. Zacznę może od tego, że początkowo miałam lekkie obawy, jeśli chodzi o tę historię. Zaczęłam lekturę i pierwsze, co przeszło mi przez myśl to to, że będę miała do czynienia z dość naiwną, dającą się manipulować protagonistką. Paulina przedstawiła mi się jako skromna, wrażliwa, ale bardzo bezkrytyczna kobieta. I tak jak z reguły wiarę w ludzi uważam za ogromny plus, tak w przypadku Pauliny działało to na jej niekorzyść. Dawała zbyt wiele szans: drugich, trzecich, piątych… I choć poniekąd można ją usprawiedliwiać, nie łatwo przymknąć na to oko. Dopiero z czasem czytelnik zaczyna ją rozumieć. Przypominać sobie, że miłość rządzi się własnymi prawami. Że czyni z nas nie tylko ślepców, ale i głupców. Sprawia, że nie chcemy dostrzegać tego, co mamy pod nosem.
Skoro już zaczęłam mówić o Paulinie, przyjrzyjmy się bliżej właśnie naszym bohaterom. Nie ukrywam, że główną bohaterkę z czasem naprawdę polubiłam. Spodobała mi się jej przemiana, to, że po jakiś czasie zaczęła brać sprawy we własne ręce i w końcu zdecydowała się zaryzykować. Postanowiła stać się panią własnego losu, pozostając przy tym osobą wyjątkowo uczuciową i sympatyczną. Nie można bynajmniej tego samego powiedzieć o jej partnerze, Robercie. Ten od samego początku wydawał mi się podejrzany. Wykręcał się od odpowiedzi i wszędzie szukał winnych swoich niepowodzeń. Bez przerwy zajmował się pracą, zapominając o ukochanej, która, warto podkreślić, zawsze starała się być dla niego ogromnym wsparciem. Nie dziwi fakt, że związek jego i Pauliny zaczął z czasem przeżywać poważny kryzys. To przykład jednej z tych naprawdę toksycznych, na pozór idealnych relacji, z której naprawdę trudno się uwolnić. Sama miałam kilka chwil zawahania, zastanawiałam się, czy Robert mógłby zrozumieć swoje błędy i finalnie zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni. Skoro ja, jako czytelniczka, poddawałam w wątpliwość jego charakter, to co miała powiedzieć Paulina, która spędziła z nim kawałek swojego życia?
Jeśli chodzi o pozostałych bohaterów, mogę powiedzieć, że pokochałam ich od pierwszego słowa. Pani Aniela była cudowna, Bartek idealny, a przyjaciele Pauliny wspierający i niesamowicie kochani. Tym ostatnim nie mam nic do zarzucenia, dosłownie ze świecą takich szukać. Pani Anieli, góralce o złotym sercu i skłonnością do częstowania wszystkich herbatą z prądem, również nie mogę niczego odmówić. Za każdym razem, gdy pojawiała się w fabule, na mojej twarzy malował się uśmiech. Czułam się tak, jakbym czytała o ukochanej, troskliwej babci.
Nie wymieniłam tu Bartka, a przecież uznałam go za mężczyznę idealnego. No właśnie, i tutaj pojawia się malutki problem, który miałam z tą postacią. Przystojny architekt, który z czasem zaprzyjaźnił się z Pauliną, wydawał mi się od początku zbyt perfekcyjny. Stanowił ewidentny kontrast dla Roberta, co od początku skłaniało mnie, jako czytelniczkę, do przemyśleń, że byłby dla głównej bohaterki dużo lepszą partią. Nie ukrywam, że nie przepadam za tego typu zabiegiem: tworzeniem jaskrawych przeciwieństw, które mają nakłonić odbiorcę do natychmiastowego obrania którejś ze stron. W przypadku „Zaufaj swoim marzeniom” mamy „czarną” i „białą” postać męską. I choć każda z nich ma swoje wady i zalety, nie trzeba się zbyt długo zastanawiać, kogo powinno się uważać za antagonistę, a kogo, za rycerza na białym koniu. Zakładam, że wielu czytelników, a zwłaszcza czytelniczek, od początku będzie zdania, że Paulina już na wstępie powinna zostawić Roberta i związać się z Bartkiem. Że marnuje czas na walkę o swój obecny związek, skoro na horyzoncie pojawił się idealny mężczyzna.
Jeśli chodzi o fabułę, muszę przyznać, że naprawdę mi się podobała. Wątek prac architektonicznych był ciekawy, a same wyjazdy do Zakopanego, których akurat w tej książce jest kilka, sprawił, że mam teraz ochotę na jedzenie oscypków i słuchanie góralskich piosenek. Tempo historii uważam za odpowiednie, styl pani Sońskiej lubię, więc także nie mam mu nic do zarzucenia. „Zaufaj swoim marzeniom” to przyjemna, zimowa opowieść o odkrywaniu swojego potencjału i nauce odpuszczania. O tym, że zawsze warto szukać własnej drogi i walczyć o szczęście. O marzenia, za którymi każdy z nas powinien podążać z nieskrywaną dumą.
Cieszę się, że ostatnia świąteczna książka pozostawia mnie z ciepłem w sercu i zimowym krajobrazem przed oczami. Jeszcze bardziej cieszę się z tego, że wszystkie powieści @czwartastrona były tak przyjemne. „Zaufaj swoim marzeniom” jest niczym ten ostatni oscypek z grilla. Kończąc go, człowiek od razu żałuje, że nie dostanie kolejnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz