niedziela, 21 maja 2023

"Emocjonalna ruletka" B.A.Feder | Wyd. Czwarta Strona

Ostatnio jak nigdy miałam ochotę na przeczytanie jakiegoś ciekawego, dobrze napisanego romansu. Z reguły nie sięgam po ten gatunek, bo nie potrafię się do niego przekonać. Jakkolwiek uwielbiam wątki romantyczne, tak jeśli te stają się głównym fundamentem książki, to zwyczajnie zaczynają mnie męczyć. Wyjątkowo postanowiłam się jednak przemóc i sięgnąć po coś z „nie mojej” kategorii. Stało się tak głównie za sprawą ciekawego opisu książki, o której, jak pewnie się domyślacie, jest właśnie ta recenzja.

Czy „Emocjonalna ruletka” zmieniła moje podejście do romansów? No cóż, obawiam się, że nie…

Życie Claire zmienia się bezpowrotnie, gdy dowiaduje się, że traci wszystkie oszczędności, i to nie ze swojej winy. Widmo utraty dachu nad głową zbiega się w czasie z zaskakującą ofertą pracy. Nie mając alternatywy, Claire zgadza się na objęcie posady głównej księgowej kasyna. Wkracza do niebezpiecznego świata hazardu i walki o wpływy w mieście. Najbardziej niepokojące jest jednak to, że jej szefem zostaje Declan Grimaldi, którego w Nowym Orleanie nazywają Samaelem – aniołem śmierci. Ku niezadowoleniu obojga Claire wprowadza się do jego majestatycznej posiadłości, która skrywa niejedną tajemnicę”.

Wbrew pozorom, naprawdę nie lubię argumentować, dlaczego dana książka tak bardzo mi się nie podobała. Dla każdego autora powieść jest jak dziecko, nawet jeśli ma jakieś wady, za wszelką cenę stara się ich nie zauważać. Mam wrażenie, że „Emocjonalna ruletka” jest właśnie takim maluchem, który w pewnym momencie wymknął się autorce spod kontroli. Problem w tym, że ta zamiast skupić się na temperowaniu jego charakteru, pozwoliła mu dalej szaleć. No i koniec końców nikomu nie wyszło to na dobre.

No to może zacznijmy od bohaterów, a właściwie naszej głównej bohaterki, Claire. Nie wiem, czy da się ją polubić, mnie strasznie irytowała swoim zmiennym podejściem. Z jednej strony rozpaczała za mężem i bała się o swoją przyszłość, z drugiej w mgnieniu oka zapomniała o wszystkich problemach na rzecz bezpodstawnych kłótni z nowym, przystojnym szefem. Z jednej strony nie chciała ryzykować i pragnęła wieść bezpieczne, stateczne życie, z drugiej, ni z tego ni z owego zdecydowała się przystać na układ zaproponowany jej przez zupełnie obcego mężczyzny, w dodatku człowieka uchodzącego w okolicy za naprawdę niebezpiecznego. Jakby tego było mało, postanowiła się do niego WPROWADZIĆ. Ja naprawdę rozumiem, że romanse rządzą się swoimi prawami, bo trzeba jakoś połączyć ze sobą głównych bohaterów, ale motyw natychmiastowej przeprowadzki, w dodatku do nieznanego miejsca i do zupełnie obcych osób, jest dla mnie zwyczajnie nie do pojęcia. Wierzyłam, że akurat w przypadku tej książki ta decyzja zostanie jakoś sensownie uargumentowana, ale widać było to zbędne. Naszej protagonistce wystarczyło stwierdzenie, że będzie miała „daleko do pracy”.

To dopiero początek problemów, które mam z tą książką. Kolejnym jest chociażby fakt, że rozmowy bohaterów są nierzeczywiste, a relacje, jakie się między nimi tworzą, nie miałyby żadnego uzasadnienia w prawdziwym życiu. Bohaterowie zaraz po poznaniu zaczynają pałać do siebie nienawiścią. Jak to jednak często bywa w takich historiach, ta nienawiść przekształca się z czasem w coś o wiele głębszego. Zaczyna ich do siebie ciągnąć, choć nie są w stanie ze sobą rozmawiać, chcą spędzać razem czas. No i tutaj pojawia się mój kolejny problem, bo jak na to, że bohaterka wprowadziła się do nowego domu, aby być bliżej miejsca pracy, to tej pracy jest w książce jak na lekarstwo. Claire tylko dwa razy robi rzeczy, które faktycznie mają związek z jej zawodem, pozostałe fragmenty koncentrują się na jej spotkaniach z Declanem, a także na momentach, w których rozkoszuje się życiem w luksusie. Bo tak naprawdę Claire wcale nie przyjechała do posiadłości swojego nowego szefa, aby zajmować się księgowością. Znalazła się tam, aby inni bohaterowie mieli się kim zachwycać. Co jest tym bardziej dziwne, zważywszy że sama Claire nie robi tak właściwie nic, co mogłoby jej pomóc zyskać czyjąkolwiek sympatię. Ot, jest po prostu główną bohaterką, a jak wiemy, te mają immunitet na wszelką głupotę i niegrzeczne odzywki względem wyżej postawionych od siebie osób.

Claire i nasz „niebezpieczny” Declan, który swoją drogą chyba tylko raz został określony wspomnianym w opisie „Samaelem”, nie mają łatwego startu. Aby jednak nie być wobec tej książki jednostronną, muszę wspomnieć, że nawet podobało mi się jej zakończenie. Autorka w miarę sensownie wytłumaczyła kilka dręczących mnie wątków, w ciekawy sposób poprowadziła ponadto historię samego Declana. Choć mężczyzna nie jest zbyt interesującą postacią (w gruncie rzeczy nie wyróżnia się niczym na tle innych „przystojnych, tajemniczych i niebezpiecznych protagonistów”), to z pewnością nie da się mu odmówić rozbudowanego „backstory”. Przyznaję, że to właśnie, a może wyłącznie dzięki niemu ostatnie rozdziały czytało mi się o wiele szybciej i przyjemniej, niż wszystkie pozostałe. Resztę przemęczyłam. Było tak głównie dlatego, że miałam ochotę notować i komentować co drugie zdanie.

Przyznaję, że jestem w szoku, bo widziałam wiele naprawdę pozytywnych opinii tej książki. Osobiście trudno mi się zgodzić z którąkolwiek z nich, choć wiem, że gusta są różne i dla kogoś książka, którą uznam za wybitną, może uchodzić w jego mniemaniu za okropną. Jeśli chodzi o „Emocjonalną ruletkę”… no cóż, zawiodłam się. I to bardzo. Być może to kwestia gatunku, w którym się nie odnajduję, być może kwestia podejścia, a być może ogólnego przeświadczenia, że w romansach nie jest ważna fabuła, lecz rodzące się między bohaterami uczucia. Ja, tak się niefortunnie składa, stawiam zarówno fabułę, jak i logikę na piedestale literackich oczekiwań. Tutaj z trudem odnajdywałam którekolwiek z nich.

Nie ukrywam, że miałam parę moment, gdy myślałam, że nie uda mi się dobrnąć do końca. Bohaterowie na każdym kroku zachowywali się irracjonalnie, zarówno ich wypowiedzi jak i reakcje, nie miały najmniejszego sensu. Sama fabuła także została uszyta przy pomocy naprawdę grubych nici, bo nieudolnie usiłowała odwrócić moją uwagę od atakujących ją z każdej strony nieścisłości.

Koniec końców „Emocjonalna ruletka” faktycznie wywołała we mnie mnóstwo najróżniejszych uczuć. Obawiam się jednak, że wśród nich nie było zbyt wielu pozytywnych emocji. Szkoda, bo okładka jest naprawdę łada, a sama historia kryje w sobie pokłady niewykorzystanego potencjału.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz