wtorek, 24 stycznia 2023

"Solitaire" Alice Oseman | Wyd. Jaguar | Recenzja patronacka

Nie od dziś wiadomo, że uwielbiam twórczość Alice Oseman. Gdy otrzymałam propozycję objęcia patronatem wznowienia jej debiutanckiej książki, poczułam ogromną radość. To kolejna (a zarazem pierwsza) powieść osoby autorskiej, którą mam przyjemność wziąć pod swoje skrzydła. Nawet nie macie pojęcia, jaką dumą napawa mnie myśl, że mogę podpisywać się pod tak ważną historią. Bo nie chodzi o to, że lubię daną opowieść. Chodzi o jej przekaz, o to, co kryje między wierszami. Lubić można bowiem wiele książek. Tylko niektóre zasługują jednak na to, aby się pod nimi podpisać.

Tori Spring jest uczennicą dwunastej klasy. Lubi spać i blogować. Nie ma zbyt wielu przyjaciół. Najbardziej ceni sobie swoje własne towarzystwo.

Nieoczekiwanie w jej życiu pojawia się Michael Holden – tajemniczy chłopak, który powoduje, że w Tori budzą się uczucia, o które nigdy by siebie nie podejrzewała. Trudno ich skomplikowaną relację jednoznacznie nazwać „prawdziwą przyjaźnią”. Michael wydaje się tak wyjątkowy i nieprzystający do tego, co dzieje się wokół, że Tori zastanawia się nawet, czy… on istnieje naprawdę.
 

W tym samym czasie w szkole pewna grupa przejmuje władzę. Z pozoru niewinne żarty, dotykające głównie nauczycieli, okazują się jednak tragiczne w skutkach. Tori stara się zapobiec katastrofie i próbuje dowiedzieć się, kto za tym wszystkim stoi. Niestety, dziewczyna nie potrafi sobie nawet wyobrazić, jakie to będzie miało dla niej konsekwencje…

Życie nastolatki diametralnie się zmieni pod wpływem szkolnych wydarzeń i nieoczekiwanych powrotów do przeszłości.”

Książka „Solitaire” miała swoją premierę już w 2014 roku. Była tym samym pierwszą historią z uniwersum Heartstoppera, choć osoba autorska nie zdawała sobie jeszcze wtedy z tego sprawy. Nie wiedziała, jak popularna stanie się opowieść o dwóch zakochujących w sobie chłopakach. Między innymi dlatego, że Nick i Charlie nie stanowili w tamtym momencie elementarnego składnika jej twórczości. Byli zaledwie drugoplanowymi bohaterami jej debiutanckiej powieści. Powieści o… Tori. Milczącej i unikającej ludzi dziewczynie, która w Hearstopperze odgrywała rolę wycofanej i introwertycznej siostry Charliego. Jak to więc było z tą bohaterką? Jakie tajemnice skrywała „prawdziwa” Tori Spring?

Przyznaję, że podczas lektury „Heartstoppera”, nie zapałałam do Tori szczególnie dużą sympatią. Nie czytałam wcześniej „Solitaire”, więc to dopiero w komiksie zetknęłam się z nią po raz pierwszy. Nie ukrywam, że wydała mi się wtedy postacią, która została „napisana” bardzo po macoszemu. Nie pojawiała się zbyt często, a jeśli już, to z reguły tylko po to, aby wspierać swojego brata z największego cienia. Na początku bardzo mi to przeszkadzało, z czasem zrozumiałam jednak, że ten cień był po prostu częścią jej skomplikowanej osobowości. Jej serce przepełniało mnóstwo strachu, negatywnych myśli i wątpliwości. Najgorsze było w tym wszystkim jednak to, że z nikim nie potrafiła się nimi dzielić. Zachowywała je dla siebie.

Po to, aby nie ranić innych. Po to, aby móc ranić coraz bardziej samą siebie.

Bo Tori milczała, aby nikt nie wiedział, jak bardzo cierpi.

Dopiero dzięki lekturze „Solitaire” udało mi się w końcu zrozumieć tę bohaterkę. Nie całkowicie, bo Tori ma na łamach powieści zbyt wiele sekretów, ale z pewnością choć troszeczkę. Zależało mi na tym, aby ją poznać, więc na każdym kroku starałam się „wsłuchać” w jej myśli, odczytywać, co takiego chodzi jej po głowie, jakie są jej prawdziwe uczucia. Czy mi się to udało? Trudno powiedzieć. Zapewne inny czytelnik wyczyta ze słów i zachowania Tori coś zupełnie innego. Dla mnie stała się kimś naprawdę ważnym. Polubiłam ją, uchwyciłam sens jej postępowania. Tak samo polubiłam „Solitaire”. Bo wiecie, zakochuję się w naprawdę różnych książkach. Czasem są to historie, które chwyciły mnie za serce i trzymają po dziś dzień, czasem opowieści, do których początkowo w ogóle nie byłam przekonana. Zdarza się, że książka musi być idealna, dopieszczona w każdym szczególe. Zdarza się też, że wystarczy mi jeden krótki rozdział. Kilka słów. Konkretna, burzliwa emocja.

Solitaire jest dla mnie właśnie taką emocją. Gdy myślę o tej historii, wspominam przede wszystkim jej zakończenie. Moment, w którym Tori postanowiła się przede mną otworzyła. Nie całkiem, odrobinkę. Ale ta odrobinka jej prawdziwych uczuć w zupełności mi wystarczyła. Otworzyła mi oczy.

Wcześniej nie rozumiałam tej bohaterki. Teraz myślę, że rozumiem ją aż za dobrze. Jestem dumna z tego, jak ewoluował jej charakter. Z tego, że zdołała komuś zaufać i miała w sobie dość siły, aby powiedzieć, co czuje. Z tego, że dała szansę Michaelowi, który okazał się naprawdę cudownym bohaterem. Był trochę dziwny, ale który nastolatek nie ma swoich dziwactw, i niesamowicie wspierający. Pragnął wejść do mrocznego świata Tori i wspierać ją na wszystkie możliwe sposoby. Sprawić, aby choć część ciągnącego się za nią cienia, została rozproszona przez światło.

Solitaire” to bardzo potrzebna książka, bo porusza trudne, niezrozumiałe dla wielu tematy. Niektórzy ludzie wciąż nie zdają sobie sprawy, że samotność nie zawsze jest w pełni świadomym wyborem. Nie wiedzą, że za fasadą obojętności i niechęci, może kryć się wykrzywiona bólem twarz. Oblicze kogoś, kto zmaga się z depresją, ale nie potrafi mówić wprost o swoich problemach. Kto całe życie szeptał, przez co nigdy nie nauczył się wołać o pomoc.

Naprawdę cieszę się z tego, że ta konkretna książka otrzymała wznowienie. Jeszcze bardziej cieszę się z tego, że mogę wam o niej mówić. Bohaterowie są ciekawi, fabuła brnie do przodu, a wątek z grupą, która sama siebie określa mianem „Pasjansa”, ma naprawdę ciekawe rozwiązanie. Najbardziej jestem jednak zadowolona z tego, że Tori nie przechodzi gwałtownej przemiany. Owszem, jej charakter nieco się zmienia, bo zaczyna otwierać się na innych ludzi, ale nie jest to metamorfoza, którą można by uznać za zbyt gwałtowną czy wygórowaną. To nie jest zmiana o sto osiemdziesiąt stopni, ludzie nie są i nigdy nie będą w stanie przewartościować tak szybko całego swojego życia. Chodzi jednak o chęć tej przemiany, przełomowy moment, w którym człowiek zaczyna rozumieć, że te minimalne odstępstwa są potrzebne, aby mógł poczuć się lepiej samemu ze sobą.

Na sam koniec tej „recenzji” pragnę wspomnieć o czymś, co być może zwróci uwagę niektórych z was. Myślę, że wbrew wszystkiemu, znajdą się osoby, którym ta książka się nie spodoba. Nie zrozumcie mnie źle, uwielbiam ją, uważam, że to cudowne, że znów pojawiła się na naszym polskim rynku. Tyle tylko, że jest to wznowienie, które w oryginale ma już swoje lata. Opowieść Tori będzie obchodziła niebawem swoją dziesiątą rocznicę. To dużo jak na książkę pisaną w XXI wieku, bo obecna literatura rzadko kiedy przechodzi obecnie do „kanonu”. I tak samo, jak mówi się, że film czy animacja potrafią się zestarzeć, tak z książkami jest w tych czasach niestety podobnie. Czytelnicy Alice Oseman mają swego rodzaju odniesienie, wielu z nich czytało „Radio Silence” (2016), „I was Born for This” (2018) czy „Loveless” (2020). Nic dziwnego, że wielu z nich uzna, że styl pisania „Solitaire” nieco się zestarzał.

To nie jest idealna historia, tak samo, jak nieidealni są jej bohaterowie. Jedno jest jednak pewne. Choć to wznowienie starszej książki, nie zestarzało się jej przesłanie. Przekaz, który mówi o tym, że świat nigdy nie będzie wyłącznie czarny albo biały. Będzie w nim wiele radości i cierpienia. I choć na pozór wydawać by się mogło, że to od nas zależy, jak będziemy postrzegać otoczenie, może zdarzyć się i tak, że staniemy się zakładnikami własnego umysłu. Umysłu, który zatrzaśnie nas w klatce negatywnych myśli. Który regularnie będzie nam próbował wmówić, że nie jesteśmy potrzebni, bo stanowimy zaledwie tło czyjejś historii.

Warto pamiętać wtedy o tym, o czym mówi nam „Solitaire”. W talii jest naprawdę wiele kart. Żadnej, choćby najodważniejszej i najbardziej samotnej królowej, nie uda się ułożyć Pasjansa w pojedynkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz