poniedziałek, 16 stycznia 2023

"Zostaliśmy na lodzie" Klaudia Bianek | Wyd. Czwarta Strona

Zostaliśmy na lodzie” to czwarta świąteczna historia, którą miałam okazje czytać w tym roku. To także druga książka, która niestety mocno mnie zawiodła. I jak tak o tym teraz myślę, to dochodzę do wniosku, że złożyło się na to wiele konkretnych czynników. Aby nie przedłużać już i tak długiego tekstu, w poniższej recenzji postaram się uargumentować choć część z nich.

Zuzanna jest odnoszącą sukcesy łyżwiarką figurową. Na kilka dni przed Świętami wraz z innymi reprezentantami wyjeżdża do Słowacji na Mistrzostwa Czterech Narodów. Nikt nie przeczuwa, że klimatyczny hotel w górach zostanie odcięty od świata przez śnieżycę paraliżującą cały kraj. Zawody zostają odwołane, a perspektywy na powrót do domu na Wigilię są znikome. I choć strych pełen świątecznych ozdób oraz wspólne śpiewanie kolęd na chwilę zajmują myśli bohaterów, to jednak wszyscy czekają na ten jeden komunikat: „Drogi przejezdne, można wracać do domu””.

Zacznę może od tego, że byłam do tej powieści bardzo pozytywnie nastawiona. Ostatnio odżyła moja miłość do baletu i łyżew, więc miałam względem „Zostaliśmy na lodzie” dość spore oczekiwania. Liczyłam, że zaskarbi sobie moją sympatię, zwłaszcza pod względem fabularnego tła. Nie posiadałam się ze szczęścia, gdy przeczytałam w opisie, że główna bohaterka jest odnoszącą sukcesy łyżwiarką figurową. Liczyłam, że w książce pojawi się specjalistyczne słownictwo i opisy wielu męczących, ale pięknych treningów. No cóż, przeliczyłam się. Treningi, owszem, pojawiły się, ale tylko na początku. Zuzanna zaprezentowała czytelnikowi kilka figur i parokrotnie podkreśliła, jak ważne jest dla niej to, co robi. Tutaj muszę oddać autorce, że w ciekawy sposób pokazała to, jak bardzo bohaterce zależało na kontroli. Zuzanna nie potrafiła odnaleźć się wśród innych łyżwiarzy. Nie zależało jej na żadnych bliższych relacjach, obawiała się mieć przyjaciół, a już tym bardziej kogoś, z kim mogłaby wejść w bardziej zażyłą relację. Przypominała mi w pewnym stopniu Ninę Sayers z Czarnego Łabędzia w reżyserii Darrena Aronofsky’ego. Zuzanna nie dostrzegała tego, co działo się wokół niej. Poświęciła się w stu procentach swojej największej pasji: łyżwiarstwu, i tym samym stała się ślepa na wszystko inne. Nie odczytywała posyłanych w jej stronę sygnałów, nie miała świadomości, że może być obiektem zainteresowania wielu mężczyzn. Zachowywała się jak mała, naiwna dziewczynka, którą ktoś zamknął w ciele dorosłej kobiety. Dziewczynka, która nie skupia się na niczym, prócz jeździe na łyżwach.

Uważam, że postać Zuzanny została wykreowana w naprawdę ciekawy sposób, problem w tym, że nie tego oczekiwałam po na pozór lekkiej i przyjemnej obyczajówce. Charakter protagonistki był ciekawy przez pierwsze kilkadziesiąt, no, może kilkaset stron. Z czasem jednak, jej naiwność zaczęła mnie zwyczajnie męczyć. Miałam ponadto wrażenie, że rozmowy, które prowadziła z innymi postaciami, stawały się coraz bardziej nienaturalne. Bohaterowie wciąż skakali po tematach. Od słowa do słowa zmieniało się także ich zachowanie. W jednym momencie Zuzanna potrafiła być zła, a w kolejnym już się śmiała. Wprowadzało to lekki chaos.

Przechodząc dalej. Słowem wstępu napiszę, że uwielbiam, kiedy w książkach pojawia się motyw wyjazdu. Nieważne: hotel, pensjonat, czy rozpadająca się chatka w lesie… Wystarczy, że pojawi się wzmianka o jakiejkolwiek wycieczce, a ja już jestem kupiona w stu procentach. Uwielbiam opowieści, w których bohaterowie odkrywają nowe miejsca, uczą się funkcjonować w konkretnym otoczeniu. W „Zostaliśmy na lodzie” taki motyw pojawia się dość szybko, co początkowo bardzo mnie ucieszyło. Mój entuzjazm szybko jednak opadł, gdy okazało się, że wyjazd bohaterów nie będzie taki, jak zakładałam. Z powodu złych warunków pogodowych, bohaterowie nie mogli opuścić miasta, w którym zatrzymali się na czas mistrzostw łyżwiarskich. Śnieżyca spowodowała, że utknęli w jednym ze słowackich hoteli. Miejscu, o którym w gruncie rzeczy czytelnik nie dowiaduje się zbyt wiele. Autorka nie pokusiła się o żadne drobiazgowe opisy, nie opisała też zbyt wielu hotelowych aktywności, którym oddawali się goście. Zamknięci w ciasnej przestrzeni bohaterowie, szwendali się po korytarzach i narzekali, jak bardzo chcieliby już wracać do domu. Na dłuższą metę okazało się to po prostu nad wyraz nudne.

Skoro już mowa o bohaterach... Nie ukrywam, że nie udało mi się z nimi zbytnio zżyć (mogło mieć to związek z podejściem głównej bohaterki, która miała opory przed nawiązywaniem jakichkolwiek relacji). Niechęcią darzyłam zwłaszcza niejakiego Franka, który, jak na złość, spędzał z Zuzanną najwięcej wolnego czasu.

W tym miejscu pojawi się spoiler, nie mogę się bowiem powstrzymać przed skomentowaniem wątku romantycznego, jaki pojawia się w tej książce. Zuzanna z czasem złapała wspólny język z kucharzem, wspomnianym już Frankiem. Problem w tym, że mężczyzna wydawał się zainteresowany inną kobietą. Często pokazywali się razem na hotelowych korytarzach, Zuzanna była ponadto świadkiem ich romantycznego pocałunku. Gdy w końcu skonfrontowała się z mężczyzną i zapyta go, w co tak właściwie pogrywa (do niej także próbował się zbliżyć), stwierdził, że, tutaj cytuję: „wolałby to wszystko robić z nią”. Co zrobiła Zuzanna po usłyszeniu tego wyznania? Ucieszyła się i uznała je za wyjątkowo romantyczne! Zupełnie jakby w ogóle nie obeszła jej myśl, że Franek flirtował z nią i jeszcze jedną kobietą w tym samym czasie. Mało tego, całował się z tą drugą.

Ja wszystko rozumiem. Być może byłabym w stanie zaakceptować ten wątek, gdyby Zuzanna miała na temat Franka i jego zachowania jakąkolwiek głębszą refleksję. Wystarczyłoby, żeby skomentowała jego nieuczciwe poczynania, zwróciła uwagę na to, że mężczyzna nie powinien spotykać się z inną kobietą, skoro cały ten czas myślał właśnie o niej. Problem w tym, że Zuzanna przechodzi z tą informacją do porządku dziennego. Zachowuje się jak gdyby nigdy nic i rozpływa się na samą myśl, że Franek „wolałby z nią”. Nie wiem, dlaczego autorka usiłowała nadać tym słowom romantyczny wydźwięk. Za każdym razem, gdy padały z ust bohaterów, miałam ochotę przerwać czytanie.

Mam jeszcze jeden, a właściwie dwa, problemy z tą książką. Po pierwsze: pjawia się w niej wątek brata głównej bohaterki. I nie zrozumcie mnie w tym momencie źle, mówiąc o „wątku”, nie mam na myśli orientacji chłopaka (tak samo pisałabym o tym, gdyby bohater był osobą heteroseksualną). Chciałabym poruszyć w tym miejscu kwestię tego, że jego trudna sytuacja wydała mi się jedynie pretekstem, aby autorka mogła ukazać Zuzannę w jeszcze lepszym świetle. Bo owszem, nie da się ukryć, że nasza łyżwiarka była wyjątkowo dobrą i wspierającą siostrą. Potrafiła słuchać, wysnuwać wnioski i okazywać swoje poparcie. Stała murem za bratem, który pragnął zrobić w nadchodzące święta oficjalny coming out. Problem w tym, że ten wątek nie wnosił do książki nic, prócz wspomnianą już gloryfikacją Zuzanny. To ona grała pierwsze skrzypce, miała wypaść jak najlepiej na tle swojej rodziny. Rodziny, która miała wiele problemów, których nie było widać na pierwszy rzut oka. Cieszę się, że zostało to wyraźnie podkreślone przez autorkę i że finalnie bohaterka zdecydowała się odpowiedzieć na naganne zachowanie swoich bliskich.

Po drugie: święta. I tutaj też pojawi się dość spory spoiler, więc jeśli komuś zależy na niespodziance, niech pominie ten akapit. Chciałabym poruszyć mianowicie temat „przetrwania” w hotelu, w którym utknęli bohaterowie. Z czasem okazuje się, że nie uda im się wrócić do domu na święta, więc spędzą je właśnie w posiadłości. Co robią bohaterowie? Postanawiają, że zorganizują sobie huczne święta z mnóstwem potraw. Warto w tym miejscu podkreślić, że od początku fabuły, wszyscy skupiali się na tym, czy wystarczy im zapasów. Zaczęli wyliczać porcje posiłków, aby mieć pewność, że jedzenia wystarczy im na jak najdłużej. W święta nagle wszyscy o tym zapomnieli i zaczęli wymieniać, co koniecznie powinno znaleźć się na wigilijnym stole. Z jednej strony jest to miły zwrot akcji, bo bohaterom zależało na tym, aby podczas świąt każdy mógł poczuć się w hotelu jak w domu, z drugiej jednak strony… wszyscy wciąż byli uwięzieni w budynku! Święta świętami, bohaterowie powinni skupić się na swoim bezpieczeństwie.

Na zakończenie chciałabym dodać małe ostrzeżenie. Nigdy, ale to przenigdy nie wchodźcie na zamarznięte jezioro! Piszę o tym, ponieważ w książce pojawia się fragment, w którym jeden z bohaterów zabiera Zuzannę na spacer po okolicy i proponuje jej przejażdżkę na łyżwach na zamarzniętym stawie. W mniemaniu autorki miało to być chyba wyjątkowo romantyczne wydarzenie (protagonistka od kilku dni tęskniła za możliwością jazdy na łyżwach). Problem w tym, że wchodzenie na zamarzniętą taflę jeziora, stawu, rzeki, czy innego zbiornika wodnego jest skrajnie niebezpieczne. Nie róbcie tego. Nigdy. Nawet jeśli wydaje wam się, że lód jest wystarczająco gruby i utrzyma wasz ciężar.

Podsumowując: Jestem zawiedziona. Czytałam książki Klaudii Bianek, więc mniej więcej wiedziałam, czego się spodziewać. „Zostaliśmy na lodzie” nie spełniło moich oczekiwań względem tej autorki. Styl książki jest w porządku, fabularnie nie trafiła jednak w moje czytelnicze gusta.


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz