czwartek, 20 września 2018

"Adam" Agata Czykierda-Grabowska | Wyd. OMGBooks



„Bo czy wszystko musi się zawsze kończyć źle? Czy w życiu nie dzieją się rzeczy piękne i dobre jak w baśniach? ”.
fragment książki „Adam”


Słyszałam o „Adamie” od bardzo dawna, informacje o tej książce przewijały się praktycznie wszędzie tam, gdzie zawitałam. Nic więc dziwnego, że któregoś dnia w końcu musiałam się z nią zapoznać bliżej. A stało się tak za sprawą mojej siostry, która postanowiła sprezentować mi ją z okazji urodzin. Czy udał jej się prezent? Oj tak.

Niewiele wiedziałam o Agacie Czykierdzie-Grabowskiej, tym bardziej nie wiedziałam, co będzie mi miał do zaoferowania „Adam”. Nie miałam pojęcia, o czym jest, ani dlaczego każdego dnia ta niepozorna pozycja zyskuje coraz większą rzeszę fanów. Opis fabuły nie zdradzał wiele, słyszałam tylko, że jest to historia chłopaka, który doświadczył w życiu czegoś naprawdę okropnego.

Adam to siedemnastolatek, który w życiu przeżył więcej, niż niejeden człowiek. Choć mierzył się z wieloma rodzajami cierpienia, bólu, a także poniżenia, które złamałyby nawet najsilniejszego mężczyznę, udało mu się nie zatracić woli walki. Zachował w sercu to, co najważniejsze: dobroć, empatię, wrażliwość, zdolność bezgranicznego kochania drugiej osoby... Doświadczenia z tragicznej przeszłości nauczyły go jednak, że najlepszym sposobem na uchronienie się przed dalszym cierpieniem i niebezpieczeństwami, jest ukrycie swojego serca w zakątkach skalanej duszy. Adam nie chciał więcej czuć strachu, nie chciał, by ktokolwiek doświadczył tego, co on. Niczym delikatnego ptaka, zamknął serce w klatce, by już nikt nie znalazł sposobu na jego uwolnienie. Wtedy jednak, na jego drodze stanęła dziewczyna, która czuła zbyt mocno...

Agata Czykierda-Grabowska zachwyca przede wszystkim stylem, w jakim prowadzi swoją książkę. Należę do grona osób, które rozpływają się przy długich, przepełnionych barwnymi metaforami opisach (dialogi jakoś nigdy nie przekonują mnie tak, jak myśli bohaterów, czy przedstawione w historii miejsca), więc tym bardziej ucieszyłam się, kiedy zaczęłam czytać i zagłębiać się w narracje głównej postaci. W „Adamie” mamy opowiedzianą historię z perspektywy dziewczyny, nie jakby się mogło początkowo wydawać, naszego Adama. Ze względu na zapoznanie się wcześniej z kilkoma bezspoilerowymi recenzjami, wiedziałam, że będzie ona bezimienna, toteż nie zdziwił mnie podobny zabieg. Wręcz przeciwnie, byłam zainteresowana dwa razy bardziej, gdyż nie zdarzyło mi się wcześniej, aby imię protagonisty powieści nie pojawiło się na jej łamach ani razu. Nastolatka, o której mowa, jest córką pary, która prowadzi tymczasowy dom opieki. Małżeństwo nie mogło mieć więcej własnego potomstwa, więc zdecydowało się na stworzenie bezpiecznej przystani dla dzieci i młodzieży, które nie posiadają własnych rodzin lub, z najróżniejszych przyczyn, nie mogą przebywać w swoich domach. Choć z pozoru jest to wyjątkowo szczytny cel, poświęcając uwagę podopiecznym, z dnia na dzień coraz bardziej zaniedbują własną córkę. Dziewczyna stopniowo zaczyna być dla nich niewidzialna, staje się puzzlem, który za którymś razem przestaje pasować do idealnej układanki. Bez względu na to, co robi, ma wrażenie, że jest niekochana.

Autorka miała interesujący pomysł na historię Adama i dziewczyny o sercu, które czuje za mocno. Nie tylko stworzyła dobrze przemyślaną fabułę, z koherentnym początkiem i końcem, ale w przyjemny dla czytelnika sposób, zobrazowała to, co dzieje się między poszczególnymi bohaterami. Poznajemy ich stopniowo, kawałek po kawałku, tak, jak w rzeczywistości poznaje się drugą osobę. Choć mamy wgląd w myśli protagonistki i zdawać by się mogło, że nic się przed nami nie ukryje, ona także ostrożnie odkrywa swój świat, przygotowując nas na poznanie brutalnej prawdy. Prawdę powiedziawszy, to właśnie do niej przywiązałam się bardziej, aniżeli do tytułowego Adama. Przeprowadzała mnie przez poszczególne fragmenty swojego życia, nie szczędząc przy tym mądrych spostrzeżeń, których tak często brakuje mi w książkach, po jakie sięgam. Rozumiała swoją sytuację, nie odpychała niewinnych dzieci, które przewijały się przez jej dom, nie winiła osób, które ją skrzywdziły, czy, jak w przypadku rodziców, zaniedbały. Mimo młodego wieku potrafiła dostrzec to, co dla typowej nastolatki byłoby wyłącznie motywacją do narzekania, młodzieńczego buntu, czy standardowego „wypinania się na cały świat”. Była typem osoby, która zamiast zmieniać swoje położenie, cierpiała w ciszy, godząc się z nawet najbardziej niesprawiedliwym losem. Fakt, iż Agata Czykierda-Grabowska nie zdradziła nam jej imienia, tylko pomagał się z nią utożsamiać. I choć sama w wielu momentach z jej życia, postąpiłabym zupełnie inaczej, muszę przyznać, że faktycznie czułam się z dziewczyną w jakimś stopniu zżyta.

Polubiłam bohaterów, nie tylko tych pierwszoplanowych. Przyjaciele protagonistki mieli swoje zalety i wady, dzieci, które pojawiły się w jej rodzinie, sprawiały natomiast, że moje serce rosło za każdym razem, gdy o nich czytałam. Mam ogromny szacunek do ludzi, którzy szerzą dobro i starają się pomagać innym, zwłaszcza tym, którzy są bezbronni i sami nie do końca pojmują, co się dzieje wokół nich. Tutaj jednak pojawia się szkopuł, gdyż w opowieści autorki, pobudki rodziców bohaterki nie są tak czyste, jak by się początkowo mogło wydawać. Nie zdradzę jednak, o co dokładnie chodzi, aby nie zepsuć wam przyjemności z czytania :)

Nie spodziewałam się, iż sięgając po książkę, znajdę w niej historię, która mogłaby się zdarzyć każdemu. No dobrze, może nie „dosłownie” każdemu, ale każdemu, bez względu na miejsce zamieszkania. Choć akurat w tym wypadku, akcja powieści dzieje się w Polsce, jest ona na tyle uniwersalna, iż mogłaby się wydarzyć wszędzie na świecie. Przemoc w rodzinie, dramaty, które dotykają młodych ludzi, osamotnienie... to wszyscy są rzeczy, które dotykają osoby na całym globie. Autorka opisuje to, o czym na co dzień nie mówi się nie głos. W piękny, delikatny sposób chwyta się niezwykle trudnych wątków i próbuje uświadomić czytelnika, że nie powinien zatykać uszu, kiedy gdzieś w oddali ktoś woła o pomoc. Przesłania, przesłania, przesłania – książka jest nimi wypełniona po brzegi. Za pomocą młodzieńczych, a jednocześnie dojrzałych słów przekazuje się nam prawdę o dziecięcym świecie – skomplikowanym, pozbawionym miłości dzieciństwie, traumie, strachu przed rodzicem, porzuceniu, molestowaniu, a nawet śmierci… Piękna, a przy tym dramatyczna historia Adama, przypomina, że takie problemy też istnieją, że nie powinno się przechodzić z nimi do porządku dziennego.

Tworząc ów recenzję, nie mogłabym zapomnieć o opowiastkach, jakie pojawiają się w książce. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy nagle jednym z ważnych elementów powieści stały się opowiadane przez bohaterkę bajki. I to nie byle jakie bajki: historie nie dość, że ciekawe i nawiązujące do zdarzeń występujących w fabule, to jeszcze zawierające naprawdę trafne morały. Były tak idealne, że gdybym miała dzieci, to sama opowiadałabym je im na dobranoc.

Co mogę natomiast powiedzieć, o najważniejszym wątku książki, czyli miłości bohaterów? W opisie możemy przeczytać, że podczas lektury, przyjdzie nam zobaczyć, jak wygląda czyste, młodzieńcze uczucie, miłość, która obezwładnia swoją namiętnością… Jakkolwiek zgadzam się z określeniem „czyste” i „młodzieńcze”, tak zabrakło mi nieco tej „namiętności”. Książka zawiera wiele ciepła, a także porusza serce opisem relacji, jaka zaczyna łączyć Adama i dziewczynę. Niemniej jednak mam wrażenie, że słowo „namiętność” zostało tu użyte nieco na wyrost. W języku polskim to pojęcie odnosi się głównie do seksualności i zmysłowości, a w historii autorki skupiamy się przede wszystkim na psychicznym przyciąganiu się dwóch osób. W trakcie czytania nie spotkamy się z gwałtownymi wybuchami uczuć, czy emocjami tak silnymi, że doprowadzą do utraty zmysłów. Dostaniemy zamiast tego cudowną, subtelną opowieść o kiełkującym, konsekwentnym uczuciu, miłości, która nie jest oparta na pożądaniu, ale na zrozumieniu i dostrzeganiu siebie nawzajem.

I na koniec tylko jedna uwaga… Wprawdzie nie czytam zbyt wielu książek poruszających ciężkie tematy, jednak mimo wszystko wydaje mi się, że „Adam” nieco zbyt ostrożnie podchodzi do niektórych zagadnień. Rozumiem, że mogło to wynikać z tego, iż autorce zależało na stworzeniu łagodnej, pouczającej historii, która trafi do szerszego grona odbiorców. Mimo to brakowało mi czegoś, co odebrałabym, jako swoisty chlust wody w twarz, dźwięku donośnego głosu, który krzyczałby mi do ucha słowa w stylu: „Zobacz, co się dzieje wokół ciebie! Zastanów się, dlaczego tak jest!?”. „Adam” to naprawdę wyjątkowa pozycja, jednak głównie pod względem wykreowanych postaci i ich niebanalnych problemów. Niestety, w przypadku poruszanej tematyki, jest on raczej pozbawiony siły przebicia, gdyż czytelnik bardziej koncentruje się na emocjach i relacjach bohaterów, niż na rzeczywistym problemie. Nie uważam tego jednak za coś złego (zwłaszcza że tylko ja mogę tak uważać, moja mama na ten przykład popłakała się, czytając „Adama”). Najmocniejszą stroną tej powieści są rzeczy, które z pewnością przyciągną czytelników, a to najważniejsze. Mimo iż sama w sobie jest nieco zbyt delikatna, skłoni z pewnością wielu odbiorców do zapoznania się z innymi lekturami o podobnej tematyce.

To pierwszy romans, a raczej New Adult, który przyszło mi czytać z taką przyjemnością, a po zakończeniu lektury pozostać sam na sam z własnymi przemyśleniami. Po przeczytaniu ostatniej linijki tekstu nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić – czułam równocześnie panujący wewnątrz mojego umysłu chaos i dziwny spokój. Ostatecznie wygrało to drugie. Zawładnęła mną melancholia, zastanawiałam się, dlaczego na świecie musi być tyle zła? Było mi przy tym niewyobrażalnie wstyd za każdą chwilę, w której miałam ochotę narzekać na swoje życie.

Wiele osób poleca tę książkę, ja nie będę wyjątkiem. Jeśli jakieś lektury są warte uwagi, to z pewnością „Adam” znajduje się na szczycie listy. 


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz