„Bo
czy wszystko musi się zawsze kończyć źle? Czy w życiu nie dzieją
się rzeczy piękne i dobre jak w baśniach?
”.
fragment
książki „Adam”
Słyszałam
o „Adamie” od bardzo dawna, informacje o tej książce przewijały
się praktycznie wszędzie tam, gdzie zawitałam. Nic więc dziwnego,
że któregoś dnia w końcu musiałam się z nią zapoznać bliżej.
A stało się tak za sprawą mojej siostry, która postanowiła
sprezentować mi ją z okazji urodzin. Czy udał jej się prezent? Oj
tak.
Niewiele
wiedziałam o Agacie Czykierdzie-Grabowskiej, tym bardziej nie
wiedziałam, co będzie mi miał do zaoferowania „Adam”. Nie
miałam pojęcia, o czym jest, ani dlaczego każdego dnia ta
niepozorna pozycja zyskuje coraz większą rzeszę fanów. Opis
fabuły nie zdradzał wiele, słyszałam tylko, że jest to historia
chłopaka, który doświadczył w życiu czegoś naprawdę okropnego.
Adam
to siedemnastolatek, który w życiu przeżył więcej, niż niejeden
człowiek. Choć mierzył się z wieloma rodzajami cierpienia, bólu,
a także poniżenia, które złamałyby nawet najsilniejszego
mężczyznę, udało mu się nie zatracić woli walki. Zachował w
sercu to, co najważniejsze: dobroć, empatię, wrażliwość,
zdolność bezgranicznego kochania drugiej osoby... Doświadczenia z
tragicznej przeszłości nauczyły go jednak, że najlepszym sposobem
na uchronienie się przed dalszym cierpieniem i niebezpieczeństwami,
jest ukrycie swojego serca w zakątkach skalanej duszy. Adam nie
chciał więcej czuć strachu, nie chciał, by ktokolwiek doświadczył
tego, co on. Niczym delikatnego ptaka, zamknął serce w klatce, by
już nikt nie znalazł sposobu na jego uwolnienie. Wtedy jednak, na
jego drodze stanęła dziewczyna, która czuła zbyt mocno...
Agata
Czykierda-Grabowska zachwyca przede wszystkim stylem, w jakim
prowadzi swoją książkę. Należę do grona osób, które
rozpływają się przy długich, przepełnionych barwnymi metaforami
opisach (dialogi jakoś nigdy nie przekonują mnie tak, jak myśli
bohaterów, czy przedstawione w historii miejsca), więc tym bardziej
ucieszyłam się, kiedy zaczęłam czytać i zagłębiać się w
narracje głównej postaci. W „Adamie” mamy opowiedzianą
historię z perspektywy dziewczyny, nie jakby się mogło początkowo
wydawać, naszego Adama. Ze względu na zapoznanie się wcześniej z
kilkoma bezspoilerowymi recenzjami, wiedziałam, że będzie ona
bezimienna, toteż nie zdziwił mnie podobny zabieg. Wręcz
przeciwnie, byłam zainteresowana dwa razy bardziej, gdyż nie
zdarzyło mi się wcześniej, aby imię protagonisty powieści nie
pojawiło się na jej łamach ani razu. Nastolatka, o której mowa,
jest córką pary, która prowadzi tymczasowy dom opieki. Małżeństwo
nie mogło mieć więcej własnego potomstwa, więc zdecydowało się
na stworzenie bezpiecznej przystani dla dzieci i młodzieży, które
nie posiadają własnych rodzin lub, z najróżniejszych przyczyn,
nie mogą przebywać w swoich domach. Choć z pozoru jest to
wyjątkowo szczytny cel, poświęcając uwagę podopiecznym, z dnia
na dzień coraz bardziej zaniedbują własną córkę. Dziewczyna
stopniowo zaczyna być dla nich niewidzialna, staje się puzzlem,
który za którymś razem przestaje pasować do idealnej układanki.
Bez względu na to, co robi, ma wrażenie, że jest niekochana.
Autorka
miała interesujący pomysł na historię Adama i dziewczyny o sercu,
które czuje za mocno. Nie tylko stworzyła dobrze przemyślaną
fabułę, z koherentnym początkiem i końcem, ale w przyjemny dla
czytelnika sposób, zobrazowała to, co dzieje się między
poszczególnymi bohaterami. Poznajemy ich stopniowo, kawałek po
kawałku, tak, jak w rzeczywistości poznaje się drugą osobę. Choć
mamy wgląd w myśli protagonistki i zdawać by się mogło, że nic
się przed nami nie ukryje, ona także ostrożnie odkrywa swój
świat, przygotowując nas na poznanie brutalnej prawdy. Prawdę
powiedziawszy, to właśnie do niej przywiązałam się bardziej,
aniżeli do tytułowego Adama. Przeprowadzała mnie przez
poszczególne fragmenty swojego życia, nie szczędząc przy tym
mądrych spostrzeżeń, których tak często brakuje mi w książkach,
po jakie sięgam. Rozumiała swoją sytuację, nie odpychała
niewinnych dzieci, które przewijały się przez jej dom, nie winiła
osób, które ją skrzywdziły, czy, jak w przypadku rodziców,
zaniedbały. Mimo młodego wieku potrafiła dostrzec to, co dla
typowej nastolatki byłoby wyłącznie motywacją do narzekania,
młodzieńczego buntu, czy standardowego „wypinania się na cały
świat”. Była typem osoby, która zamiast zmieniać swoje
położenie, cierpiała w ciszy, godząc się z nawet najbardziej
niesprawiedliwym losem. Fakt, iż Agata Czykierda-Grabowska nie
zdradziła nam jej imienia, tylko pomagał się z nią utożsamiać.
I choć sama w wielu momentach z jej życia, postąpiłabym zupełnie
inaczej, muszę przyznać, że faktycznie czułam się z dziewczyną
w jakimś stopniu zżyta.
Polubiłam
bohaterów, nie tylko tych pierwszoplanowych. Przyjaciele
protagonistki mieli swoje zalety i wady, dzieci, które pojawiły
się w jej rodzinie, sprawiały natomiast, że moje serce rosło za
każdym razem, gdy o nich czytałam. Mam ogromny szacunek do ludzi,
którzy szerzą dobro i starają się pomagać innym, zwłaszcza tym,
którzy są bezbronni i sami nie do końca pojmują, co się dzieje
wokół nich. Tutaj jednak pojawia się szkopuł, gdyż w opowieści
autorki, pobudki rodziców bohaterki nie są tak czyste, jak by się
początkowo mogło wydawać. Nie zdradzę jednak, o co dokładnie
chodzi, aby nie zepsuć wam przyjemności z czytania :)
Nie
spodziewałam się, iż sięgając po książkę, znajdę w niej
historię, która mogłaby się zdarzyć każdemu. No dobrze, może
nie „dosłownie” każdemu, ale każdemu, bez względu na miejsce
zamieszkania. Choć akurat w tym wypadku, akcja powieści dzieje się
w Polsce, jest ona na tyle uniwersalna, iż mogłaby się wydarzyć
wszędzie na świecie. Przemoc w rodzinie, dramaty, które dotykają
młodych ludzi, osamotnienie... to wszyscy są rzeczy, które
dotykają osoby na całym globie. Autorka opisuje to, o czym na co
dzień nie mówi się nie głos. W piękny, delikatny sposób chwyta
się niezwykle trudnych wątków i próbuje uświadomić czytelnika,
że nie powinien zatykać uszu, kiedy gdzieś w oddali ktoś woła o
pomoc. Przesłania, przesłania, przesłania – książka jest nimi
wypełniona po brzegi. Za pomocą młodzieńczych, a jednocześnie
dojrzałych słów przekazuje się nam prawdę o dziecięcym świecie
– skomplikowanym, pozbawionym miłości dzieciństwie, traumie,
strachu przed rodzicem, porzuceniu, molestowaniu, a nawet śmierci…
Piękna, a przy tym dramatyczna historia Adama, przypomina, że takie
problemy też istnieją, że nie powinno się przechodzić z nimi do
porządku dziennego.
Tworząc
ów recenzję, nie mogłabym zapomnieć o opowiastkach, jakie
pojawiają się w książce. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy
nagle jednym z ważnych elementów powieści stały się opowiadane
przez bohaterkę bajki. I to nie byle jakie bajki: historie nie dość,
że ciekawe i nawiązujące do zdarzeń występujących w fabule, to
jeszcze zawierające naprawdę trafne morały. Były tak idealne, że
gdybym miała dzieci, to sama opowiadałabym je im na dobranoc.
Co
mogę natomiast powiedzieć, o najważniejszym wątku książki,
czyli miłości bohaterów? W opisie możemy przeczytać, że podczas
lektury, przyjdzie nam zobaczyć, jak wygląda czyste, młodzieńcze
uczucie, miłość, która obezwładnia swoją
namiętnością… Jakkolwiek zgadzam się z określeniem „czyste”
i „młodzieńcze”, tak zabrakło mi nieco tej „namiętności”.
Książka zawiera wiele ciepła, a także porusza serce opisem
relacji, jaka zaczyna łączyć Adama i dziewczynę. Niemniej jednak
mam wrażenie, że słowo „namiętność” zostało tu użyte
nieco na wyrost. W języku polskim to pojęcie odnosi się głównie
do seksualności i zmysłowości, a w historii autorki skupiamy się
przede wszystkim na psychicznym przyciąganiu się dwóch osób.
W trakcie czytania nie spotkamy się z gwałtownymi wybuchami uczuć,
czy emocjami tak silnymi, że doprowadzą do utraty zmysłów.
Dostaniemy zamiast tego cudowną, subtelną opowieść o
kiełkującym, konsekwentnym uczuciu, miłości, która nie jest
oparta na pożądaniu, ale na zrozumieniu i dostrzeganiu siebie
nawzajem.
I
na koniec tylko jedna uwaga… Wprawdzie nie czytam zbyt wielu
książek poruszających ciężkie tematy, jednak mimo wszystko
wydaje mi się, że „Adam” nieco zbyt ostrożnie podchodzi do
niektórych zagadnień. Rozumiem, że mogło to wynikać z tego, iż
autorce zależało na stworzeniu łagodnej, pouczającej historii,
która trafi do szerszego grona odbiorców. Mimo to brakowało mi
czegoś, co odebrałabym, jako swoisty chlust wody w twarz, dźwięku
donośnego głosu, który krzyczałby mi do ucha słowa w stylu:
„Zobacz,
co się dzieje
wokół ciebie! Zastanów się, dlaczego tak jest!?”.
„Adam” to naprawdę wyjątkowa pozycja, jednak
głównie
pod względem wykreowanych postaci i ich niebanalnych
problemów.
Niestety,
w
przypadku poruszanej tematyki, jest on
raczej pozbawiony
siły przebicia, gdyż czytelnik bardziej koncentruje się na
emocjach i relacjach bohaterów, niż na rzeczywistym problemie.
Nie
uważam tego jednak za coś złego (zwłaszcza że tylko ja mogę tak
uważać, moja mama na ten przykład popłakała się, czytając
„Adama”). Najmocniejszą stroną tej powieści są rzeczy, które
z pewnością przyciągną czytelników, a to najważniejsze. Mimo
iż sama
w
sobie
jest nieco zbyt delikatna,
skłoni z pewnością wielu odbiorców
do zapoznania
się z innymi lekturami o podobnej tematyce.
To
pierwszy romans, a raczej New Adult, który przyszło mi czytać z
taką przyjemnością, a po zakończeniu lektury pozostać sam na sam
z własnymi przemyśleniami. Po przeczytaniu ostatniej linijki tekstu
nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić – czułam równocześnie
panujący wewnątrz mojego umysłu chaos i dziwny spokój.
Ostatecznie wygrało to drugie. Zawładnęła mną melancholia,
zastanawiałam się, dlaczego na świecie musi być tyle zła? Było
mi przy tym niewyobrażalnie wstyd za każdą chwilę, w której
miałam ochotę narzekać na swoje życie.
Wiele
osób poleca tę książkę, ja nie będę wyjątkiem. Jeśli jakieś
lektury są warte uwagi, to z pewnością „Adam” znajduje się na
szczycie listy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz