„Podobno
doceniamy coś, dopiero jak to stracimy. Tak samo jest z ludźmi.
Rozumiemy, jak bardzo są dla nas ważni, gdy musimy pozwolić im
odejść”.
fragment
książki „Miłosny Układ”
Serwis
wattpad.com znam niemal od podszewki. Sama publikuje na nim od
jakichś dwóch lat, z czego ponad rok mam w biblioteczce
„Dance&Sing&Love” (pierwotny tytuł) Sandry Sotomskiej,
młodej dziewczyny kryjącej się pod pseudonimem LaylaWheldon.
Debiutancka książka autorki liczy sobie na platformie obecnie aż 3
miliony odsłon. Choć mogłoby się wydawać, że ta liczba jest już
wystarczającą recenzją, spróbuję wyrazić na jej temat swoją
własną, obiektywną opinię.
Livia
Innocenti jest zawodową tancerką. Idąc w ślady rodziców, którzy
również są związani ze światem show-biznesu, od dziecka rozwija
swoją pasję do tańca, by w dorosłym życiu, uczynić z niej
sposób na życie. Obecnie dziewczyna należy do zespołu, który
jeździ po całym świecie i występuje podczas koncertów, a także
bierze udział w teledyskach największych muzycznych gwiazd. Gdy
pewnego dnia, grupa dostaje zlecenie, by towarzyszyć znanemu,
topowemu piosenkarzowi w jego trasie koncertowej po Europie, Livia
poznaje Jamesa Sheridana. Bożyszcze kobiet, ulubieniec portali
plotkarskich i wyjątkowo pewny siebie mężczyzna nie przypada
tancerce do gustu. Tym bardziej że arogancki i egoistyczny James
szybko utwierdza ją w przekonaniu, iż celebryci uważają się za
uprzywilejowaną grupę, której wolno dosłownie wszystko. Nie dość,
że mężczyzna irytuje kobietę podczas prób i traktuje ją z góry,
to Livia zostaje zmuszona, aby podczas niektórych muzycznych
utworów, tańczyć z nim w duecie... Choć tancerka tego nie chce, w
obecności przystojnego piosenkarza, jej serce z dnia na dzień
zaczyna wybijać zupełnie inny rytm. Rytm, którego nawet uparta
Livia nie potrafi zagłuszyć.
Problem
z autorami, których znamy osobiście, jest taki, że za wszelką
cenę chcemy tworzyć opinie, które będę dla nich jak
najkorzystniejsze. Ja w momencie, gdy czytałam pierwszy tom serii,
nie poznałam jeszcze Sandry (nie znalazłam się z nią w tej samej
grupie recenzenckiej, nie spotkałam jej na Targach Książki, ani
nie pisała z nią, ustalając, kiedy może przyjechać na moją
uczelnię pogadać o swoim debiucie), więc podchodziłam do książki
bardzo obiektywnie. Z reguły nie sięgam raczej po romanse, więc
nie mam wystarczająco doświadczenia, aby udawać eksperta tego
gatunku. Niemniej jednak ma to także swoje dobre strony, gdyż
sięgając po powieść LayliWheldon, nie miałam żadnych
konkretnych oczekiwań, czy pojęcia o schematach, jakie często
nawiedzają ten gatunek. A w „Miłosnym Układzie” trochę się
ich nazbierało…
Jak
wspomniałam na początku, książka znana jest głównie z tego, że
początkowo autorka pisała ją na wattpadzie. Serwis ma różne
opinie, z czego niestety przeważają głównie te negatywne. Wielu
osobom, które nie są wystarczająco zaznajomione ze stroną, wydaje
się, iż większość opowiadań, jakie się tam pojawiają to
fanfiction o gwiazdach, słabe romansidła, czy ogólnie historyjki,
które pozbawione są fabuły, porządnych bohaterów i
jakiegokolwiek smaku. Fakt… jest tego bardzo dużo (zwłaszcza że
platforma nie ma jak kontrolować wieku użytkowników, którzy wedle
regulaminu powinni mieć przynajmniej trzynaście! Lat). Niemniej
jednak wystarczy dać wattpadowi szansę, a znajdzie się na nim
mnóstwo naprawdę dobrych, jeśli nie genialnych opowiadań. Sama
mogłabym wymienić przynajmniej kilkanaście, które chciałabym
zobaczyć na swojej półce, w wersji papierowej. Trzeba jedynie
chcieć je znaleźć.
Sama fabuła „Miłosnego układu” nie jest szczególnie skomplikowana, to typowa, pełna zakrętów historia, jakiej możemy się spodziewać po romansie. Osobiście nie gustuje w tym gatunku, właśnie ze względu na to, że ciężko jest stworzyć coś, co po tych, dajmy na to, czterystu, pięciuset stronach wciąż będzie mnie potrafiło zaskoczyć czymś nowym. Tym bardziej podchodziłam do lektury dosyć sceptycznie i wydawało mi się, że z trudem przyjdzie mi przez nią przebrnąć. W końcu, co mogła mi zaoferować opowieść o tancerce i znanym celebrycie, której główne wątki będą oscylować wokół toksycznej relacji, seksu i sceny, która tych dwoje połączy? W dodatku, jeśli głównego bohatera autorka wzorowała początkowo na Justinie Bieberze, a jedną z drugoplanowych postaci na Zaynie Maliku. Zapaliła wam się w tym momencie czerwona lampka z napisem: „Uwaga! Fanfiction!”? Mnie się zapaliła. Na szczęście niepotrzebnie, ponieważ jedyne podobieństwo do tych osób, to nazwisko „Zafir Maluf”. A jeśli kogoś zastanawia skąd James Sheridan, nie, nie od naszego Eda Sheerana, tylko od likieru o nazwie Sheridan. Taka ciekawostka ;)
Przejdźmy
jednak w końcu do najważniejszej części recenzji… Przede
wszystkim, jeśli chodzi o fabułę, z trudem mnie do siebie
przekonała. Jestem przyzwyczajona do fantastyki i kryminałów,
gdzie akcja wciąż biegnie, ciągle dzieje się coś nowego i
poznajemy bohaterów pod wieloma różnymi kątami. W „Miłosnym
Układzie” mamy do czynienia z treścią, w przypadku której w
grubszej mierze idzie się domyślić zakończenia. Choć autorka
opisuje wydarzenia, które mogą nas zmylić i wmawia nam, że będzie
inaczej, niż zakładamy, ostatecznie wychodzi jednak na to samo.
Choć w książce pojawiają się trudne do pokonania przeszkody i
problemy, które wprowadzają niepewność, i tak wiemy, co stanie
się na końcu. Wiemy, z kim zwiąże się dany bohater, wiemy, że
przeszkody w końcu znikną. Gdybym miała zdradzić potencjalnym
czytelnikom, co znajdą w książce, byłyby to głównie: dylematy
bohaterów, mnóstwo scen seksu i jeszcze więcej scen picia
alkoholu, których w moim prywatnym odczuciu było aż ZA dużo...
W
„Dance, Sing, Love” przewija się
wątek
muzyki – mamy nawet spis piosenek, które pojawiają się w
poszczególnych rozdziałach. Powieść
faktycznie
porusza temat tańca i śpiewu, ale nie w takim stopniu, w jakim
obiecuje nam to opis.
Na pewnym etapie
zainteresowania bohaterów schodzą nieco na dalszy plan, ustępując
miejsca ostatniemu członowi tytułu, czyli miłości. Czy to źle?
Nie, ani trochę, w
końcu to romans, opowieść
o uczuciach,
a nie relacja z życia
bohaterów, gdzie
pierwsze skrzypce grają określone zainteresowania,
czy ich praca.
Historia ma się wprawdzie
kręcić wokół pasji, jaką jest taniec, czy śpiew, ale moim
zdaniem, Sandra dobrze wyważyła ten element książki. Sięgając
po „Miłosny układ”,
zależy nam w końcu na
bliższym poznaniu
postaci, ich charakterów
i targających nimi uczuć, a nie na odkryciu stu nowych tytułów
piosenek, czy na czytaniu wielostronicowych opisów skomplikowanych,
tanecznych układów. Takowe
też się rzecz jasna pojawiają, ale w rozsądnych ilościach. Nie
rozumiem więc opinii niektórych recenzentów, którzy uważają, że
skupianie się w tym przypadku głównie na samej miłości to błąd.
Przecież to właśnie ze względu na nią sięga się po romanse….
„Miłosny
układ” broni się także bohaterami. Na łamach powieści
pojawiają się osoby, które naprawdę polubiłam i z chęcią
dowiedziałabym się o nich czegoś więcej. Mam tu głównie na
myśli postacie drugoplanowe, takie jak, przyjaciółka Livii –
Kathy, Zafir, Alex, czy była/obecna dziewczyna Jamesa. Jeśli chodzi
z kolei o samą protagonistkę, czyli Livię Innocenti… mam
względem niej mieszane uczucia. Mówi się, że książka jest
dobra, jeśli wywołuje u czytelnika określone silne emocje, nie
ważne, czy te dobre, czy te złe. Livia balansowała w tym przypadku
na bardzo cienkiej linii, między sympatią a nienawiścią.
Uwielbiałam ją za to, że nie została wyidealizowana, miała swoje
wady, nie tylko, jeśli chodzi o wygląd, ale również o zachowanie.
Kobieta miała kompleksy, nie stroniła przy tym od alkoholu, od
którego szybko się uzależniała. Mimo to nie była nieśmiała,
małomówna, czy zamknięta w sobie. Ambitna i w stu procentach
oddana pasji, nie dawała sobie wejść nikomu na głowę, a w razie
potrzeby potrafiła rzucić wiązanką przekleństw. Za to naprawdę
ją polubiłam i błagałam w duchu, aby LaylaWheldon utrzymała swój
pomysł na tę postać do samego końca. Niestety, jednocześnie
modliłam się, aby dała Livii więcej rozumu, bo kobieta
zachowywała się niekiedy wręcz irracjonalnie. Zdarzały się
momenty, gdy dziewczyna uważała, że coś jej się należy, kiedy
od samego początku wiedziała, że skończy z niczym i ryzyko nijak
się jej nie opłaci. [UWAGA/LEKKI SPOILER –> Zareagowała jak
małe, naiwne dziecko, kiedy dowiedziała się, że relacja, w której
się znalazła, nie będzie wyglądała tak, jak to sobie na pewnym
etapie wyobrażała. Byłabym to w stanie wybaczyć, gdyby nie fakt,
że już na samym początku książki mamy podkreślone, jasno i
klarownie, że kontakty Livii i Jamesa będą opierać się na
konkretnych zasadach. Nic poza tym!]
Jakkolwiek
nie mogłam na niektórych stronach przetrawić zachowania bohaterki,
tak bardzo spodobała mi się kreacja Jamesa Sheridana. Mężczyzna
to nieliczący się z innymi, celebryta-egoista, który jest w
burzliwym związku z równie znaną kobietą. Nie stroniący od
romansów, często sięgający po alkohol i używki, bohater, nie
wydaje się idealnym pod żadnym względem kandydatem na dobrego
partnera. To właśnie jego złudna, perfekcyjna otoczka, która
kryje za sobą wyrazistego, zagubionego mężczyznę powoduje, że z
taką przyjemnością śledzi się jego losy. James jest konsekwentny
w swoich działaniach (co było moim balsamem zawsze, gdy męczył
mnie brak tej cechy u Livii), a także do bólu konkretny i
bezpośredni. W chwilach, gdy Livia udaje nieczułą i niewrażliwą
na jego słowa kochankę, on stara się zachować maskę
niewzruszonego, twardego, a także nieczułego pana całego świata.
Z czasem zaczyna jednak odkrywać zarówno przed bohaterką, jak i
przed czytelnikiem swoją drugą naturę.
„Dance,
Sing, Love. Miłosny układ” to książka o emocjach, o ludziach,
którzy muszą pokonać wiele przeciwności losu, aby dopuścić do
siebie głęboko skrywane uczucia. To romans, który pokazuje o wiele
trudniejszą, skomplikowaną stronę związków, zdradzając przy tym
cenę, jaką trzeba zapłacić za oddanie serca osobie, której na
nim nie zależy. Relacja dwóch osób nie zawsze jest prosta, a
wchodzenie w krótkotrwałe układy nie przynosi wyłącznie
szczęścia. LaylaWheldon zaprasza nas do świata, gdzie miłość
sprawia więcej bólu, niż radości, wiele rzeczy warunkuje
pożądanie, a intensywne, muzyczne rytmy współgrają z emocjami,
jakich doświadczają bohaterowie. Lektura z pewnością trafi w
czytelnicze gusta wielu osób i w dużej mierze je zaspokoi.
Przypomnę
jeszcze na koniec, że „Miłosny układ” to debiut, więc nie
można oczekiwać od autorki niesamowitego, złożonego języka,
perfekcyjnego stylu, czy biegłego prowadzenia wątków. LaylaWheldon
sama nie miała pojęcia, że historia Lidii zdobędzie tak dużą
popularność i jakieś wydawnictwo zdecyduje się ją wydać.
Pierwszym tom serii czyta się szybko, a choć w niektórych
momentach postacie mogą irytować, sama historia jest przyjemna i
pełna zwrotów akcji. Błędy można Sandrze wybaczyć ze względu
na to, że jest młoda (ciekawie to brzmi, skoro jest starsza ode
mnie), a opowiadanie miało mieć początkowo tylko kilka rozdziałów.
Autorka stara się jak może, by ciągle polepszać swój warsztat i
dawać czytelnikom wszystko to, czego oczekują. Progres widać
doskonale, gdy przyjrzymy się drugiemu tomowi z serii „Dance,
Sing, Love. W rytmie serc”. Sięgając po ów książkę, od razu
zauważymy, że wiele niedociągnięć zostało naprawionych,
historia stała się ciekawsza i nabrała tempa, a styl literacki
zdecydowanie się poprawił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz