sobota, 22 września 2018

"Dance, sing, love. Miłosny układ" LaylaWheldon | Wyd. Editio Red



„Podobno doceniamy coś, dopiero jak to stracimy. Tak samo jest z ludźmi. Rozumiemy, jak bardzo są dla nas ważni, gdy musimy pozwolić im odejść”.
fragment książki „Miłosny Układ”


Serwis wattpad.com znam niemal od podszewki. Sama publikuje na nim od jakichś dwóch lat, z czego ponad rok mam w biblioteczce „Dance&Sing&Love” (pierwotny tytuł) Sandry Sotomskiej, młodej dziewczyny kryjącej się pod pseudonimem LaylaWheldon. Debiutancka książka autorki liczy sobie na platformie obecnie aż 3 miliony odsłon. Choć mogłoby się wydawać, że ta liczba jest już wystarczającą recenzją, spróbuję wyrazić na jej temat swoją własną, obiektywną opinię.

Livia Innocenti jest zawodową tancerką. Idąc w ślady rodziców, którzy również są związani ze światem show-biznesu, od dziecka rozwija swoją pasję do tańca, by w dorosłym życiu, uczynić z niej sposób na życie. Obecnie dziewczyna należy do zespołu, który jeździ po całym świecie i występuje podczas koncertów, a także bierze udział w teledyskach największych muzycznych gwiazd. Gdy pewnego dnia, grupa dostaje zlecenie, by towarzyszyć znanemu, topowemu piosenkarzowi w jego trasie koncertowej po Europie, Livia poznaje Jamesa Sheridana. Bożyszcze kobiet, ulubieniec portali plotkarskich i wyjątkowo pewny siebie mężczyzna nie przypada tancerce do gustu. Tym bardziej że arogancki i egoistyczny James szybko utwierdza ją w przekonaniu, iż celebryci uważają się za uprzywilejowaną grupę, której wolno dosłownie wszystko. Nie dość, że mężczyzna irytuje kobietę podczas prób i traktuje ją z góry, to Livia zostaje zmuszona, aby podczas niektórych muzycznych utworów, tańczyć z nim w duecie... Choć tancerka tego nie chce, w obecności przystojnego piosenkarza, jej serce z dnia na dzień zaczyna wybijać zupełnie inny rytm. Rytm, którego nawet uparta Livia nie potrafi zagłuszyć.

Problem z autorami, których znamy osobiście, jest taki, że za wszelką cenę chcemy tworzyć opinie, które będę dla nich jak najkorzystniejsze. Ja w momencie, gdy czytałam pierwszy tom serii, nie poznałam jeszcze Sandry (nie znalazłam się z nią w tej samej grupie recenzenckiej, nie spotkałam jej na Targach Książki, ani nie pisała z nią, ustalając, kiedy może przyjechać na moją uczelnię pogadać o swoim debiucie), więc podchodziłam do książki bardzo obiektywnie. Z reguły nie sięgam raczej po romanse, więc nie mam wystarczająco doświadczenia, aby udawać eksperta tego gatunku. Niemniej jednak ma to także swoje dobre strony, gdyż sięgając po powieść LayliWheldon, nie miałam żadnych konkretnych oczekiwań, czy pojęcia o schematach, jakie często nawiedzają ten gatunek. A w „Miłosnym Układzie” trochę się ich nazbierało…

Jak wspomniałam na początku, książka znana jest głównie z tego, że początkowo autorka pisała ją na wattpadzie. Serwis ma różne opinie, z czego niestety przeważają głównie te negatywne. Wielu osobom, które nie są wystarczająco zaznajomione ze stroną, wydaje się, iż większość opowiadań, jakie się tam pojawiają to fanfiction o gwiazdach, słabe romansidła, czy ogólnie historyjki, które pozbawione są fabuły, porządnych bohaterów i jakiegokolwiek smaku. Fakt… jest tego bardzo dużo (zwłaszcza że platforma nie ma jak kontrolować wieku użytkowników, którzy wedle regulaminu powinni mieć przynajmniej trzynaście! Lat). Niemniej jednak wystarczy dać wattpadowi szansę, a znajdzie się na nim mnóstwo naprawdę dobrych, jeśli nie genialnych opowiadań. Sama mogłabym wymienić przynajmniej kilkanaście, które chciałabym zobaczyć na swojej półce, w wersji papierowej. Trzeba jedynie chcieć je znaleźć.

Sama fabuła „Miłosnego układu” nie jest szczególnie skomplikowana, to typowa, pełna zakrętów historia, jakiej możemy się spodziewać po romansie. Osobiście nie gustuje w tym gatunku, właśnie ze względu na to, że ciężko jest stworzyć coś, co po tych, dajmy na to, czterystu, pięciuset stronach wciąż będzie mnie potrafiło zaskoczyć czymś nowym. Tym bardziej podchodziłam do lektury dosyć sceptycznie i wydawało mi się, że z trudem przyjdzie mi przez nią przebrnąć. W końcu, co mogła mi zaoferować opowieść o tancerce i znanym celebrycie, której główne wątki będą oscylować wokół toksycznej relacji, seksu i sceny, która tych dwoje połączy? W dodatku, jeśli głównego bohatera autorka wzorowała początkowo na Justinie Bieberze, a jedną z drugoplanowych postaci na Zaynie Maliku. Zapaliła wam się w tym momencie czerwona lampka z napisem: „Uwaga! Fanfiction!”? Mnie się zapaliła. Na szczęście niepotrzebnie, ponieważ jedyne podobieństwo do tych osób, to nazwisko „Zafir Maluf”. A jeśli kogoś zastanawia skąd James Sheridan, nie, nie od naszego Eda Sheerana, tylko od likieru o nazwie Sheridan. Taka ciekawostka ;)

Przejdźmy jednak w końcu do najważniejszej części recenzji… Przede wszystkim, jeśli chodzi o fabułę, z trudem mnie do siebie przekonała. Jestem przyzwyczajona do fantastyki i kryminałów, gdzie akcja wciąż biegnie, ciągle dzieje się coś nowego i poznajemy bohaterów pod wieloma różnymi kątami. W „Miłosnym Układzie” mamy do czynienia z treścią, w przypadku której w grubszej mierze idzie się domyślić zakończenia. Choć autorka opisuje wydarzenia, które mogą nas zmylić i wmawia nam, że będzie inaczej, niż zakładamy, ostatecznie wychodzi jednak na to samo. Choć w książce pojawiają się trudne do pokonania przeszkody i problemy, które wprowadzają niepewność, i tak wiemy, co stanie się na końcu. Wiemy, z kim zwiąże się dany bohater, wiemy, że przeszkody w końcu znikną. Gdybym miała zdradzić potencjalnym czytelnikom, co znajdą w książce, byłyby to głównie: dylematy bohaterów, mnóstwo scen seksu i jeszcze więcej scen picia alkoholu, których w moim prywatnym odczuciu było aż ZA dużo... 


W „Dance, Sing, Love” przewija się wątek muzyki – mamy nawet spis piosenek, które pojawiają się w poszczególnych rozdziałach. Powieść faktycznie porusza temat tańca i śpiewu, ale nie w takim stopniu, w jakim obiecuje nam to opis. Na pewnym etapie zainteresowania bohaterów schodzą nieco na dalszy plan, ustępując miejsca ostatniemu członowi tytułu, czyli miłości. Czy to źle? Nie, ani trochę, w końcu to romans, opowieść o uczuciach, a nie relacja z życia bohaterów, gdzie pierwsze skrzypce grają określone zainteresowania, czy ich praca. Historia ma się wprawdzie kręcić wokół pasji, jaką jest taniec, czy śpiew, ale moim zdaniem, Sandra dobrze wyważyła ten element książki. Sięgając po „Miłosny układ”, zależy nam w końcu na bliższym poznaniu postaci, ich charakterów i targających nimi uczuć, a nie na odkryciu stu nowych tytułów piosenek, czy na czytaniu wielostronicowych opisów skomplikowanych, tanecznych układów. Takowe też się rzecz jasna pojawiają, ale w rozsądnych ilościach. Nie rozumiem więc opinii niektórych recenzentów, którzy uważają, że skupianie się w tym przypadku głównie na samej miłości to błąd. Przecież to właśnie ze względu na nią sięga się po romanse….

„Miłosny układ” broni się także bohaterami. Na łamach powieści pojawiają się osoby, które naprawdę polubiłam i z chęcią dowiedziałabym się o nich czegoś więcej. Mam tu głównie na myśli postacie drugoplanowe, takie jak, przyjaciółka Livii – Kathy, Zafir, Alex, czy była/obecna dziewczyna Jamesa. Jeśli chodzi z kolei o samą protagonistkę, czyli Livię Innocenti… mam względem niej mieszane uczucia. Mówi się, że książka jest dobra, jeśli wywołuje u czytelnika określone silne emocje, nie ważne, czy te dobre, czy te złe. Livia balansowała w tym przypadku na bardzo cienkiej linii, między sympatią a nienawiścią. Uwielbiałam ją za to, że nie została wyidealizowana, miała swoje wady, nie tylko, jeśli chodzi o wygląd, ale również o zachowanie. Kobieta miała kompleksy, nie stroniła przy tym od alkoholu, od którego szybko się uzależniała. Mimo to nie była nieśmiała, małomówna, czy zamknięta w sobie. Ambitna i w stu procentach oddana pasji, nie dawała sobie wejść nikomu na głowę, a w razie potrzeby potrafiła rzucić wiązanką przekleństw. Za to naprawdę ją polubiłam i błagałam w duchu, aby LaylaWheldon utrzymała swój pomysł na tę postać do samego końca. Niestety, jednocześnie modliłam się, aby dała Livii więcej rozumu, bo kobieta zachowywała się niekiedy wręcz irracjonalnie. Zdarzały się momenty, gdy dziewczyna uważała, że coś jej się należy, kiedy od samego początku wiedziała, że skończy z niczym i ryzyko nijak się jej nie opłaci. [UWAGA/LEKKI SPOILER –> Zareagowała jak małe, naiwne dziecko, kiedy dowiedziała się, że relacja, w której się znalazła, nie będzie wyglądała tak, jak to sobie na pewnym etapie wyobrażała. Byłabym to w stanie wybaczyć, gdyby nie fakt, że już na samym początku książki mamy podkreślone, jasno i klarownie, że kontakty Livii i Jamesa będą opierać się na konkretnych zasadach. Nic poza tym!]

Jakkolwiek nie mogłam na niektórych stronach przetrawić zachowania bohaterki, tak bardzo spodobała mi się kreacja Jamesa Sheridana. Mężczyzna to nieliczący się z innymi, celebryta-egoista, który jest w burzliwym związku z równie znaną kobietą. Nie stroniący od romansów, często sięgający po alkohol i używki, bohater, nie wydaje się idealnym pod żadnym względem kandydatem na dobrego partnera. To właśnie jego złudna, perfekcyjna otoczka, która kryje za sobą wyrazistego, zagubionego mężczyznę powoduje, że z taką przyjemnością śledzi się jego losy. James jest konsekwentny w swoich działaniach (co było moim balsamem zawsze, gdy męczył mnie brak tej cechy u Livii), a także do bólu konkretny i bezpośredni. W chwilach, gdy Livia udaje nieczułą i niewrażliwą na jego słowa kochankę, on stara się zachować maskę niewzruszonego, twardego, a także nieczułego pana całego świata. Z czasem zaczyna jednak odkrywać zarówno przed bohaterką, jak i przed czytelnikiem swoją drugą naturę.

„Dance, Sing, Love. Miłosny układ” to książka o emocjach, o ludziach, którzy muszą pokonać wiele przeciwności losu, aby dopuścić do siebie głęboko skrywane uczucia. To romans, który pokazuje o wiele trudniejszą, skomplikowaną stronę związków, zdradzając przy tym cenę, jaką trzeba zapłacić za oddanie serca osobie, której na nim nie zależy. Relacja dwóch osób nie zawsze jest prosta, a wchodzenie w krótkotrwałe układy nie przynosi wyłącznie szczęścia. LaylaWheldon zaprasza nas do świata, gdzie miłość sprawia więcej bólu, niż radości, wiele rzeczy warunkuje pożądanie, a intensywne, muzyczne rytmy współgrają z emocjami, jakich doświadczają bohaterowie. Lektura z pewnością trafi w czytelnicze gusta wielu osób i w dużej mierze je zaspokoi.

Przypomnę jeszcze na koniec, że „Miłosny układ” to debiut, więc nie można oczekiwać od autorki niesamowitego, złożonego języka, perfekcyjnego stylu, czy biegłego prowadzenia wątków. LaylaWheldon sama nie miała pojęcia, że historia Lidii zdobędzie tak dużą popularność i jakieś wydawnictwo zdecyduje się ją wydać. Pierwszym tom serii czyta się szybko, a choć w niektórych momentach postacie mogą irytować, sama historia jest przyjemna i pełna zwrotów akcji. Błędy można Sandrze wybaczyć ze względu na to, że jest młoda (ciekawie to brzmi, skoro jest starsza ode mnie), a opowiadanie miało mieć początkowo tylko kilka rozdziałów. Autorka stara się jak może, by ciągle polepszać swój warsztat i dawać czytelnikom wszystko to, czego oczekują. Progres widać doskonale, gdy przyjrzymy się drugiemu tomowi z serii „Dance, Sing, Love. W rytmie serc”. Sięgając po ów książkę, od razu zauważymy, że wiele niedociągnięć zostało naprawionych, historia stała się ciekawsza i nabrała tempa, a styl literacki zdecydowanie się poprawił.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz