„Dobry
lekarz musi mieć ogromne serce i szeroką aortę, którą płynie
cała rzeka współczucia i ludzkiej dobroci. ”.
fragment
książki „Będzie bolało”
Jakiś
czas temu trafiłam w radiu na fragment książki, który wyjątkowo
przyciągnął moją uwagę. Były to notatki z dziennika
sfrustrowanego życiem lekarza o wyjątkowo specyficznym poczuciu
humoru... Nie usłyszałam tytułu ani autora, więc byłam
zawiedziona, kiedy wycinek audiobooka nagle się urwał, a ja nie
miałam pojęcia, czego właściwie słuchałam. Mówiłam później
tacie, że jeśli uda mi się odkryć choćby tytuł, od razu kupię
tajemniczą lekturę. I wiecie co? Kilka dni później trafiłam na
wzmiankę o tej samej lekturze u jednej z książkowych recenzentek.
Okazało się, że szukałam właśnie „Będzie bolało” Adama
Kaya.
Sama
na lekarza się nie nadaje. Choć interesuje mnie medycyna, a kilka
lat temu, zafascynowana serialem o doktorze Housie planowałam nawet
zmianę profilu na biologiczno-chemiczny (to nie żart), mam problem
ze zbyt dużą empatią. Nie potrafię przejść obojętnie obok
pokrzywdzonej osoby, a jeśli nie mogę jej pomóc, zadręczam się
później przez wiele kolejnych
dni. Mimo iż w mojej
rodzinie jest wiele osób związanych z tym zawodem (ciocia jest
dentystką, a bracia kończą studia medyczne), nie wytrzymałabym
presji, widoku czyjegoś cierpienia, czy śmierci. Nie zmienia to
jednak faktu, że medycyna
wzbudza moje zainteresowanie.
Namiętnie
oglądam seriale medyczne i dokumentalne, a jeśli mam okazję,
sięgam w wolnym czasie po książki,
w których bohaterowie mają
związek z zawodem doktora.
Lekarz,
według pacjentów, a więc praktycznie każdego człowieka, który
ma związek z publiczną
służbą zdrowia, powinien być niemalże drugim Bogiem, tyle że
stacjonującym na ziemi i
ubranym w śnieżnobiały kitel. Wydaje nam się, że po wieloletniej
nauce na studiach, nie ma prawa do popełniana najmniejszych błędów,
narzekania, czy odczuwania zmęczenia. Powinien
pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę, stronić od choćby
najkrótszych przerw, a najlepiej, żeby w ogóle spał
na parkingu pod szpitalem, aby być na każde wezwanie pagera. W
końcu sam zdecydował
się wybrać swój zawód, dobrowolnie
obiecywał
służyć życiu i każdej żywej istocie.
Czy teraz on,
czy którykolwiek z jego
współtowarzyszy
ma prawo do jakichkolwiek pretensji? Żądania podwyżek? Przecież i
tak nic nie robią, a zarabiają góry pieniędzy, które wydają na
drogie samochody i nowe, wyświechtane
krawaty. Mam nadzieję, że wyłapaliście w tym fragmencie gorzką
nutę ironii...
„Będzie
bolało” to opowieść o młodym, ambitnym mężczyźnie,
autorze książki, który
idąc w ślady rodziny,
związał swoje życie z medycyną. Skończył studia medyczne, aby
po wielu latach żmudnej nauki i wyrzeczeń, nareszcie przekroczyć
próg szpitala z podniesioną głową. Planował pomagać ludziom,
jednocześnie wspinając się po szczeblach lekarskiej
kariery. Szybko
okazało się jednak,
że każdy z ów szczebli jest wysypany zardzewiałymi
gwoździami, a sam
Adam musi
się po nich wdrapywać bez butów.
Historia
przedstawia sześć lat z życia bohatera
– od początku jego pracy, gdy był zaledwie stażystą, przez
zostanie rezydentem, aż po
moment, który zaważył o decyzji o rychłym zakończeniu kariery.
Opowiada o medycynie przez
pryzmat tego, czego doświadczył sam autor i opisał w prowadzonym
przez kilkadziesiąt miesięcy dzienniku. Mężczyzna zdecydował się
na to, gdyż nie mógł dłużej wytrzymać aktualnej sytuacji
politycznej. Kiedy medycyną zainteresowały się osoby, które nie
mają z tą dziedziną nic wspólnego, czara
goryczy zaczęła się przelewać i Adam,
który i tak nie miał już nic do stracenia, zdecydował się stanąć
w obronie lekarzy. Za pomocą
niepozornej, kilkusetstronicowej książki, zaryzykował
i pokazał,
jak wygląda prawda.
„Operacja
przebiega szybko i bez żadnych komplikacji – pacjentka zostaje
matką małego chłopca (którego przypuszczalnie ubierze wkrótce w
śpioszki z doszytym kapturem Ku Klux Klanu, a do rączki wetknie mu
grzechotkę w kształcie płonącego krzyża).”
Nie
zamierzam wspominać zbyt wiele o fabule, gdyż to właśnie
odkrywanie fragment po fragmencie wspomnianej historii sprawia
czytelnikowi największą przyjemność. Adam
Kay jest w swojej książce bezpośredni do bólu. Otwartość, z
jaką relacjonuje poszczególne wydarzenia i przedstawia nam
fragmenty z dziennika, wręcz epatują szczerością. Autor nie bawi
się w półśrodki, pokazuje wszystko w takich barwach, w jakich on
sam widział swoje życie
(bez względu, czy ów barwy miały odcień szarości, krwi, czy
innych, nieco mniej przyjemnych płynów). Stawia
na brutalny, dobitny przekaz, gdyż zależy
mu na nakreśleniu poważnych problemów, z którymi borykali
się, borykają i wciąż będą borykać się
wszyscy, niedoceniani przez
pacjentów lekarze.
Choć
po prawdzie w
trakcie lektury wyczuwa się skrywane, bolesne emocje, które targają
bohaterem, książka nie jest zbiorem gromadzących się przez lata
zażaleń, czy skarg. Kay chce pokazać świat, który kochał, a
który równocześnie stopniowo doprowadził jego życie do ruiny.
Nie jest przy tym ani trochę pretensjonalny, stara się być lekki w
swoich opisach, a także zachowuje zdrową obiektywność. Nie można
też zapomnieć o genialnym, nieco gorzkim poczuciu humoru, którym
autor raczy nas na każdej stronie lektury. Trafne uwagi, rzucane na
przemian z zabawnymi anegdotami, łagodzą
atmosferę, gdy akurat mamy do czynienia z dramatycznymi wydarzeniami
(nadal
mam w pamięci jeden przypis, który dał mi „bana” na czytanie
dalszej części książki, jeśli uznałam „#” za hasztag).
Czytelnik,
nawet jeśli usiłuje przerwać lekturę, bo powiedzmy, dochodzi
druga nad ranem, nie może odłożyć książki, nim nie pozna
zakończenia. Każda notatka, bez
względu, czy ta obszerna, czy ta, na którą składają się trzy
zdania, skrywa w sobie coś
niepowtarzalnego. Nie
ma się tego ciężkiego
wrażenia, że czyta się o
prawdziwych, ludzkich problemach, które inaczej opisane, mogłyby
ciążyć odbiorcy i doprowadzić go do depresji.
Z drugiej natomiast strony,
ma się świadomość, że choć akcja dzieje się w innym kraju,
podobne sytuacje zdarzają się na całym świecie, także w Polsce.
Często
narzekamy na swoją pracę, oczekując od innych, że będą nam
współczuć. W tym samym czasie sami nie potrafimy docenić starań
innych, sądząc, że wszystko nam się należy, a inni ludzie żyją
i funkcjonują wokół nas, by to NAM było dobrze. Zapominamy,
że inni
dwoją się i troją, by pomagać innym, ryzykując przy tym
nierzadko własnym zdrowiem lub życiem. Adam Kay nie jest w tym
wypadku wyjątkiem. Lekarze rezygnują z własnego, prywatnego życia,
na rzecz ratowania życia zupełnie obcych ludzi. Dobrowolnie niszczą
własne zdrowie fizyczne i psychiczne, aby wciąż być w gotowości.
Pozbawieni odpowiedniej ilości snu, jak również dobrego
wynagrodzenia, pracują kilkadziesiąt godzin tygodniowo za dużo, w
chwilach oddechu, bezskutecznie walcząc o swoje prawa. Pacjenci
narzekają na kiepskie posiłki, gdy lekarze nie mają ich
praktycznie w ogóle, pacjenci skarżą się, że stoją zbyt długo
w kolejkach, kiedy lekarzy zmusza się do zostawania w pracy po
godzinach, za co nie dostają nawet słowa podziękowania. I choć
wiem, że nie zawsze musi tak
być, czytając o tego typu
rzeczach, miałam ochotę pobiec do najbliższego szpitala i
przytulić pierwszego lekarza, który stanie mi na drodze.
„Będzie bolało” to książka
dosłownie dla każdego. Rzetelna, a przy tym przepełniona humorem,
idealnie nada się dla osób pracujących w służbie zdrowia, które
odnajdą w niej cząstkę samych siebie. Przypadnie również do
gustu osobom, które zwykle wchodzą w rolę zwykłych, szarych
pacjentów, a chciałyby się dowiedzieć, jak to jest znaleźć się
po drugiej stronie barykady. Nie trzeba się bać o niezrozumiałe,
skomplikowane terminy medyczne, które autor skrupulatnie (to znaczy:
po ludzku) stara się wyjaśniać w przypisach. Naprawdę, warto
czytać przypisy, które w niektórych momentach bawiły mnie niemal
do łez.
Ze swojej strony mogę szczerze
polecić książkę Adama Kaya. To pozycja idealna na wolny, jesienny
wieczór, który można w całości poświęcić na czytanie. A
możecie mi wierzyć, że gdy już zaczniecie, te sześć lat z
sekretnego dziennika młodego lekarza, przeleci wam jak przez palce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz