piątek, 20 grudnia 2019

"Wigilijny pech" Magdalena Kubasiewicz | Wyd. W.A.B.

 
Dziś przychodzę do was z recenzją kolejnej świątecznej opowieści. Opowieści nietypowej, ponieważ skupiającej się przede wszystkim na tytułowym pechu. Co jak co, ale chyba każdy, kto choć raz musiał przygotowywać święta, na samą myśl o niepowodzeniu owych przygotowań, czy samego Bożego Narodzenia, zalałby się wewnętrznie zimnym potem. W tym gorącym, stresującym dla każdego okresie wszystko powinno być przecież idealne. Żadna potrawa nie może zostać źle doprawiona, światełka na choince nie mogą się przepalić, a rodzina kłócić przy wigilijnym stole. Każdy chce, aby ten najważniejszy czas w roku upłynął w ciepłej, przyjemnej atmosferze. W grudniu nie ma przecież miejsca na coś takiego jak pech!

Co ma więc powiedzieć główna bohaterka DiDi, która rok w rok doświadcza właśnie takiego nieprzyjemnego, wigilijnego pecha? Od wielu lat dziewczyna zmaga się z chodzącym za nią fatum, które robi wszystko, aby utrudnić jej życie. Zupełnie jakby uwziął się na nią cały świat, Diana Dąbrowska od początku grudnia aż do sylwestra zmaga się z nieszczęściami, które innemu człowiekowi nawet by się nie śniły. Katastrofy, porażki, rozstania to jedyne, z czym kojarzy jej się okres świąt Bożego Narodzenia. Jakby tego było mało, nadchodząca Wigilia zapowiada się na najgorszą ze wszystkich. Nie dość, że młoda kobieta rozstaje się z chłopakiem, to jeszcze w pierwszy dzień świąt ma się odbyć ślub jej młodszej siostry. I może nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że panna młoda zaczyna mieć wątpliwości, a ich trzeciej siostrze ni z tego nie z owego spada na głowę opieka nad buntowniczą córką jej obecnego partnera. Czyżby zapowiadało się na to, że pech DiDi dotknie w te święta nie jedną, ale wszystkie siostry Dąbrowskie?

Do przeczytania „Wigilijnego pecha” Magdaleny Kubasiewicz skusiła mnie przede wszystkim ładna, przyciągająca wzrok okładka, a także opis wskazujący, że książka będzie inna od tych, które dane mi było jak dotąd przeczytać w oczekiwaniu na grudzień. Nie na co dzień zdarzają się w końcu świąteczne opowieści, w których wszystko dzieje się nie po myśli bohaterów, a magiczna atmosfera Bożego Narodzenia napawa każdego raczej czystym przerażeniem aniżeli radością. Zaintrygowało mnie niekonwencjonalne podejście autorki do tematu i byłam ciekawa, jak potoczy się jej historia. Czy więc było warto sięgnąć po tę pozycję?

Zacznijmy może od bohaterów. Warto podkreślić, że protagonistki mamy nie jedną, jak mogłoby się początkowo wydawać, ale aż trzy. Choć to DiDi jest katalizatorem większości pechowych wydarzeń i to o niej możemy przeczytać w opisie na okładce, w rzeczywistości poznajemy również jej dwie siostry. Mimo iż są tak podobne, ich życiowe perypetie bardzo się od siebie różnią. Jedna, Irena, przygotowuje się właśnie do nadchodzącego ślubu, ale z racji, iż matka jej przyszłego męża usiłuje wtrącać się z dobrej woli w każdą możliwą decyzję, dotyczącą uroczystości, kobieta zaczyna mieć wątpliwości, czy aby na pewno postępuje słusznie. Drugą bohaterką jest Edyta – mężatka, która zmaga się nie z teściową, a z byłą żoną swojego ukochanego. Nie dość, że kobieta jest niezrównoważona, to jeszcze zrzuca na barki byłego partnera obowiązek opieki nad ich wspólną córką. Córką, która ponad wszystko nienawidzi macochy, mając kobiecie za złe to, że odebrała jej ukochanego tatę. Nazwać to nienawiścią to zupełnie jakby nie powiedzieć nic. Kobieta i dziewczynka wcale się nie dogadują, mimo to na czas świąt muszą zawiesić topór wojenny.

Naprawdę spodobał mi się pomysł tego, że w tej historii koncentrujemy się przede wszystkim na wyjątkowo zażyłej relacji trzech sióstr. Każda z nich ma już swoje życie, a jednak żadnej nie przeszkadza to we wzajemnym wspieraniu się i ciągłym dzieleniu się największymi sekretami. Choć są dorosłe, nadal łączy je bardzo silna, szczególna więź, która sprawia, że razem są gotowe sprostać wszelkim przeciwnościom losu. Relacja ta istotnie wybrzmiewa w trakcie płynącej fabuły i gdy czytelnik ją poznaje, zaczyna czuć wręcz irracjonalną zazdrość. W obecnych czasach nie w każdej rodzinie zdarza się równie zgodne, zawsze gotowe stawać za sobą murem rodzeństwo. W „Wigilijnym pechu” siostry Dąbrowskie wielokrotnie pokazały, że w ich wypadku jest inaczej, bo kochały się niemal bezgranicznie. Żadna z ich interakcji nie była wymuszona, a sama relacja wydawała się nad wyraz naturalna, a także szczera. W trakcie czytania książki byłam w stanie uwierzyć w tę niewyczerpaną, siostrzaną miłość, co uważam za ogromny plus tej powieści. Warto przy tym zaznaczyć, że główne bohaterki miały różne charaktery, które także zostały dobrze nakreślone. DiDi cechowały impulsywność, zadziorność i chęć walki o swoje. Irena, w przeciwieństwie do siostry, była opanowana, kulturalna i bezkonfliktowa, a Edyta zdawała się kimś pomiędzy, choć wciąż z przewagą łagodności Ireny, aniżeli pokazującej zęby DiDi. Każda z sióstr Dąbrowskich reprezentowała cechy, które mi się podobały, niemniej jednak do gustu najbardziej przypadła mi charakterna Diana. Kobieta w dzieciństwie nie bała się wdawać w bójki w obronie rodziny, czy powiedzieć co myśli swoim przeciwnikom. To postać, która wiedziała, jak walczyć o swoje i nie obawiała się pozostawać w zgodzie z własnymi przekonaniami. Autorka poprowadziła ją naprawdę konsekwentnie, przez co do samego końca miałam przed oczami silną, niezależną bohaterkę.

Jeśli chodzi o postacie drugoplanowe, też okazały się w porządku. Każdy miał mi coś do zaoferowania, nie był płaski, a wręcz wykazywał indywidualne cechy, z którymi jako czytelniczka mogłam się utożsamiać. Uwagi miałabym pod tym względem chyba wyłącznie do wątku romantycznego między DiDi i jednym z występujących na łamach „Wigilijnego pecha” panów. Osobiście poprowadziłabym go inaczej lub usunęła całkowicie, koncentrując się mimo wszystko na trzech siostrach. Relacje protagonistki z płcią przeciwną wydawały mi się porządne, ale w ostatecznym rozrachunku dziwnie wymuszone. Niemniej jednak finał historii okazał się dla mnie na tyle odpowiedni, abym mogła uznać, iż to wyłącznie indywidualna opinia. W żadnym wypadku nie zakładam, że ktoś inny będzie miał podobne odczucia.

Przejdźmy może teraz do fabuły i samego tła historii. „Wigilijny pech” ma nad do zaoferowania naprawdę wiele. To przede wszystkim opowieść o rodzinie, o tym, że czasami każdy z nas potrzebuje wsparcia i zrozumienia od drugiej osoby. Nie zawsze wszystko układa się po naszej myśli, ale to przecież od nas zależy, aby inni dowiedzieli się, co tak właściwie nie do końca nam pasuje. Nie powinniśmy się zamykać i zostawać z problemami sam na sam, uciekać przed konfrontacją z obawy przed skrzywdzeniem uczuć kogoś, na kim naprawdę nam zależy. Dobre intencje nie zawsze współgrają z najlepszym finałem opowieści. Czasami trzeba postawić na swoim, aby odkryć, że również mamy coś do powiedzenia. Milcząc, nie sprawimy nikomu przykrości, ale sprawimy, że skrzywdzimy samych siebie. Bo czasami zdarza nam się zapominać, że ważne jest szczęście wszystkich, w tym także nasze własne.

Choć książka miała być w zamyśle zabawna, zostało w niej poruszone wiele ważnych, życiowych tematów. Pojawia się w niej na przykład kwestia rozpadu rodziny i manipulacji dziecięcymi uczuciami. Niepewności związanej ze zmianą dotychczasowego życia, a także dyskomfortu spowodowanego wkraczaniem w nie zupełnie nowych osób. Próbę zaakceptowania poprzedniej rodziny swojego partnera, jak również tego, w jaki sposób dziecko z takiego rozbitego związku usiłuje radzić sobie z nieznaną, skomplikowaną rzeczywistością, w której znalazło się przecież nie z własnej winy. Autorka stworzyła historię, która ma na celu pokazanie czytelnikowi, jak ważna jest rozmowa z ludźmi. Święta to czas, w którym ścierają się różne charaktery. Przy wigilijnym stole zasiadamy z ludźmi, z którymi pragniemy spędzić jak najmilej czas. Aby to jednak osiągnąć, musimy się otworzyć – zawczasu wyrazić nasze zdanie. Wyznać, czego się obawiamy lub na co liczymy. Uzewnętrznić uczucia, aby podzielić się z bliskimi choć częścią męczących nas trosk. Świat nie zawsze będzie nam sprzyjał, ale jeśli się postaramy, nawet wigilijny pech przestanie mieć znaczenie. W Boże Narodzenie najważniejsi są w końcu nasi bliscy. Aby przygotować się na przyszłość, musimy tylko zaakceptować przeszłość i czerpać z teraźniejszości.

Podsumowując: „Wigilijny pech” zasługuje na dobrą ocenę. Książka została napisana przyjemnym językiem, a autorka poprowadziła fabułę w stronę, której czytelnik może i się nie spodziewa, ale właśnie jej oczekuje. Bohaterowie są przyjemni i dający się lubić, a świąteczny klimat jest dość wyraźny, aby z czystym sumieniem nazywać tę pozycję książką świąteczną. To historia, która nadaje się wręcz idealnie na zimowy wieczór. Jestem zdania, że Magdalena Kubasiewicz napisała wyjątkowo interesującą lekturę, po którą warto sięgnąć, choćby po to, aby zapoznać się z opowiedzianą przez nią historię. Oczywiście wszystkie życiowe przesłania, które się w niej kryją, czytelnik dostanie od autorki w świątecznym prezencie.

Dziękuję wydawnictwu W.A.B. za możliwość zapoznania się z książką.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz