Dziś
przychodzę do was z recenzją kolejnej świątecznej opowieści.
Opowieści nietypowej, ponieważ skupiającej się przede wszystkim
na tytułowym pechu. Co jak co, ale chyba każdy, kto choć raz
musiał przygotowywać święta, na samą myśl o niepowodzeniu owych
przygotowań, czy samego Bożego Narodzenia, zalałby się
wewnętrznie zimnym potem. W tym gorącym, stresującym dla każdego
okresie wszystko powinno być przecież idealne. Żadna potrawa nie
może zostać źle doprawiona, światełka na choince nie mogą się
przepalić, a rodzina kłócić przy wigilijnym stole. Każdy chce,
aby ten najważniejszy czas w roku upłynął w ciepłej, przyjemnej
atmosferze. W grudniu nie ma przecież miejsca na coś takiego jak
pech!
Co
ma więc powiedzieć główna bohaterka DiDi, która rok w rok
doświadcza właśnie takiego nieprzyjemnego, wigilijnego pecha? Od
wielu lat dziewczyna zmaga się z chodzącym za nią fatum, które
robi wszystko, aby utrudnić jej życie. Zupełnie jakby uwziął się
na nią cały świat, Diana Dąbrowska od początku grudnia aż do
sylwestra zmaga się z nieszczęściami, które innemu człowiekowi
nawet by się nie śniły. Katastrofy, porażki, rozstania to jedyne,
z czym kojarzy jej się okres świąt Bożego Narodzenia. Jakby tego
było mało, nadchodząca Wigilia zapowiada się na najgorszą ze
wszystkich. Nie dość, że młoda kobieta rozstaje się z
chłopakiem, to jeszcze w pierwszy dzień świąt ma się odbyć ślub
jej młodszej siostry. I może nie byłoby w tym nic strasznego,
gdyby nie fakt, że panna młoda zaczyna mieć wątpliwości, a ich
trzeciej siostrze ni z tego nie z owego spada na głowę opieka nad
buntowniczą córką jej obecnego partnera. Czyżby zapowiadało się
na to, że pech DiDi dotknie w te święta nie jedną, ale wszystkie
siostry Dąbrowskie?
Do
przeczytania „Wigilijnego pecha” Magdaleny Kubasiewicz skusiła
mnie przede wszystkim ładna, przyciągająca wzrok okładka, a także
opis wskazujący, że książka będzie inna od tych, które dane mi
było jak dotąd przeczytać w oczekiwaniu na grudzień. Nie na co
dzień zdarzają się w końcu świąteczne opowieści, w których
wszystko dzieje się nie po myśli bohaterów, a magiczna atmosfera
Bożego Narodzenia napawa każdego raczej czystym przerażeniem
aniżeli radością. Zaintrygowało mnie niekonwencjonalne podejście
autorki do tematu i byłam ciekawa, jak potoczy się jej historia.
Czy więc było warto sięgnąć po tę pozycję?
Zacznijmy
może od bohaterów. Warto podkreślić, że protagonistki mamy nie
jedną, jak mogłoby się początkowo wydawać, ale aż trzy. Choć
to DiDi jest katalizatorem większości pechowych wydarzeń i to o
niej możemy przeczytać w opisie na okładce, w rzeczywistości
poznajemy również jej dwie siostry. Mimo iż są tak podobne, ich
życiowe perypetie bardzo się od siebie różnią. Jedna, Irena,
przygotowuje się właśnie do nadchodzącego ślubu, ale z racji, iż
matka jej przyszłego męża usiłuje wtrącać się z dobrej woli w
każdą możliwą decyzję, dotyczącą uroczystości, kobieta
zaczyna mieć wątpliwości, czy aby na pewno postępuje słusznie.
Drugą bohaterką jest Edyta – mężatka, która zmaga się nie z
teściową, a z byłą żoną swojego ukochanego. Nie dość, że
kobieta jest niezrównoważona, to jeszcze zrzuca na barki byłego
partnera obowiązek opieki nad ich wspólną córką. Córką, która
ponad wszystko nienawidzi macochy, mając kobiecie za złe to, że
odebrała jej ukochanego tatę. Nazwać to nienawiścią to zupełnie
jakby nie powiedzieć nic. Kobieta i dziewczynka wcale się nie
dogadują, mimo to na czas świąt muszą zawiesić topór wojenny.
Naprawdę
spodobał mi się pomysł tego, że w tej historii koncentrujemy się
przede wszystkim na wyjątkowo zażyłej relacji trzech sióstr.
Każda z nich ma już swoje życie, a jednak żadnej nie przeszkadza
to we wzajemnym wspieraniu się i ciągłym dzieleniu się
największymi sekretami. Choć są dorosłe, nadal łączy je bardzo
silna, szczególna więź, która sprawia, że razem są gotowe
sprostać wszelkim przeciwnościom losu. Relacja ta istotnie
wybrzmiewa w trakcie płynącej fabuły i gdy czytelnik ją poznaje,
zaczyna czuć wręcz irracjonalną zazdrość. W obecnych czasach nie
w każdej rodzinie zdarza się równie zgodne, zawsze gotowe stawać
za sobą murem rodzeństwo. W „Wigilijnym pechu” siostry
Dąbrowskie wielokrotnie pokazały, że w ich wypadku jest inaczej,
bo kochały się niemal bezgranicznie. Żadna z ich interakcji nie
była wymuszona, a sama relacja wydawała się nad wyraz naturalna, a
także szczera. W trakcie czytania książki byłam w stanie uwierzyć
w tę niewyczerpaną, siostrzaną miłość, co uważam za ogromny
plus tej powieści. Warto przy tym zaznaczyć, że główne bohaterki
miały różne charaktery, które także zostały dobrze nakreślone.
DiDi cechowały impulsywność, zadziorność i chęć walki o swoje.
Irena, w przeciwieństwie do siostry, była opanowana, kulturalna i
bezkonfliktowa, a Edyta zdawała się kimś pomiędzy, choć wciąż
z przewagą łagodności Ireny, aniżeli pokazującej zęby DiDi.
Każda z sióstr Dąbrowskich reprezentowała cechy, które mi się
podobały, niemniej jednak do gustu najbardziej przypadła mi
charakterna Diana. Kobieta w dzieciństwie nie bała się wdawać w
bójki w obronie rodziny, czy powiedzieć co myśli swoim
przeciwnikom. To postać, która wiedziała, jak walczyć o swoje i
nie obawiała się pozostawać w zgodzie z własnymi przekonaniami.
Autorka poprowadziła ją naprawdę konsekwentnie, przez co do samego
końca miałam przed oczami silną, niezależną bohaterkę.
Jeśli
chodzi o postacie drugoplanowe, też okazały się w porządku. Każdy
miał mi coś do zaoferowania, nie był płaski, a wręcz wykazywał
indywidualne cechy, z którymi jako czytelniczka mogłam się
utożsamiać. Uwagi miałabym pod tym względem chyba wyłącznie do
wątku romantycznego między DiDi i jednym z występujących na
łamach „Wigilijnego pecha” panów. Osobiście poprowadziłabym
go inaczej lub usunęła całkowicie, koncentrując się mimo
wszystko na trzech siostrach. Relacje protagonistki z płcią
przeciwną wydawały mi się porządne, ale w ostatecznym rozrachunku
dziwnie wymuszone. Niemniej jednak finał historii okazał się dla
mnie na tyle odpowiedni, abym mogła uznać, iż to wyłącznie
indywidualna opinia. W żadnym wypadku nie zakładam, że ktoś inny
będzie miał podobne odczucia.
Przejdźmy
może teraz do fabuły i samego tła historii. „Wigilijny pech”
ma nad do zaoferowania naprawdę wiele. To przede wszystkim opowieść
o rodzinie, o tym, że czasami każdy z nas potrzebuje wsparcia i
zrozumienia od drugiej osoby. Nie zawsze wszystko układa się po
naszej myśli, ale to przecież od nas zależy, aby inni dowiedzieli
się, co tak właściwie nie do końca nam pasuje. Nie powinniśmy
się zamykać i zostawać z problemami sam na sam, uciekać przed
konfrontacją z obawy przed skrzywdzeniem uczuć kogoś, na kim
naprawdę nam zależy. Dobre intencje nie zawsze współgrają z
najlepszym finałem opowieści. Czasami trzeba postawić na swoim,
aby odkryć, że również mamy coś do powiedzenia. Milcząc, nie
sprawimy nikomu przykrości, ale sprawimy, że skrzywdzimy samych
siebie. Bo czasami zdarza nam się zapominać, że ważne jest
szczęście wszystkich, w tym także nasze własne.
Choć
książka miała być w zamyśle zabawna, zostało w niej poruszone
wiele ważnych, życiowych tematów. Pojawia się w niej na przykład
kwestia rozpadu rodziny i manipulacji dziecięcymi uczuciami.
Niepewności związanej ze zmianą dotychczasowego życia, a także
dyskomfortu spowodowanego wkraczaniem w nie zupełnie nowych osób.
Próbę zaakceptowania poprzedniej rodziny swojego partnera, jak
również tego, w jaki sposób dziecko z takiego rozbitego związku
usiłuje radzić sobie z nieznaną, skomplikowaną rzeczywistością,
w której znalazło się przecież nie z własnej winy. Autorka
stworzyła historię, która ma na celu pokazanie czytelnikowi, jak
ważna jest rozmowa z ludźmi. Święta to czas, w którym ścierają
się różne charaktery. Przy wigilijnym stole zasiadamy z ludźmi, z
którymi pragniemy spędzić jak najmilej czas. Aby to jednak
osiągnąć, musimy się otworzyć – zawczasu wyrazić nasze
zdanie. Wyznać, czego się obawiamy lub na co liczymy. Uzewnętrznić
uczucia, aby podzielić się z bliskimi choć częścią męczących
nas trosk. Świat nie zawsze będzie nam sprzyjał, ale jeśli się
postaramy, nawet wigilijny pech przestanie mieć znaczenie. W Boże
Narodzenie najważniejsi są w końcu nasi bliscy. Aby przygotować
się na przyszłość, musimy tylko zaakceptować przeszłość i
czerpać z teraźniejszości.
Podsumowując:
„Wigilijny pech” zasługuje na dobrą ocenę. Książka została
napisana przyjemnym językiem, a autorka poprowadziła fabułę w
stronę, której czytelnik może i się nie spodziewa, ale właśnie
jej oczekuje. Bohaterowie są przyjemni i dający się lubić, a
świąteczny klimat jest dość wyraźny, aby z czystym sumieniem
nazywać tę pozycję książką świąteczną. To historia, która
nadaje się wręcz idealnie na zimowy wieczór. Jestem zdania, że
Magdalena Kubasiewicz napisała wyjątkowo interesującą lekturę,
po którą warto sięgnąć, choćby po to, aby zapoznać się z
opowiedzianą przez nią historię. Oczywiście wszystkie życiowe
przesłania, które się w niej kryją, czytelnik dostanie od autorki
w świątecznym prezencie.
Dziękuję wydawnictwu W.A.B. za możliwość zapoznania się z książką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz