niedziela, 15 grudnia 2019

"Zapach goździków" Agnieszka Lis | Wyd. Czwarta Strona |#zaczytanychświąt



Barbara zdążyła odkryć półmiski, nalać gorącego barszczu do wazy, wrzucić pierogi do wrzątku. Arkadiusz przyniósł kosz pełen polan. Święta się rozpoczęły”

Fragment książki „Zapach goździków”



Święta rozgrzeją nawet najbardziej skute lodem serca.

Gdy w pewien zimny, grudniowy dzień Arkadiusz dostaje telefon od dawnego znajomego, nie kryje zdziwienia. Nie rozmawiali przecież od czterdziestu lat… Zgadza się jednak na spotkanie. Wśród zapachu goździków i pomarańczy, w warszawskiej restauracji Prowansja rozmawiają o winnicy w Alzacji, którą odziedziczył przyjaciel Arkadiusza.

Tymczasem trwają przygotowania do wigilii. Jak co roku u Arkadiusza spotykają się najważniejsi dla niego ludzie – rodzina, była żona, dzieci i przyjaciele. Bo przecież te wyjątkowe dni zawsze chcemy dzielić z najbliższymi.”

Zapach goździków” Agnieszki Lis to zdecydowanie książka pełna elegancji. Mamy w niej do czynienia z wytwornymi winami, wysublimowaną, działającą na zmysły muzyką, a także szykownością, której doprawdy ze świecą szukać wśród podobnych jej książek. Dawno nie czytałam historii, która na przestrzeni zaledwie trzystu trzydziestu stron nauczyłaby mnie tak wiele o moim ulubionym trunku, czyli właśnie o winie, a jednocześnie poruszyła wątek fascynacji poważną muzyką, której osobiście również jestem miłośniczką. Gdybym miała teraz ocenić „Zapach goździków” tylko przez pryzmat odczuć, jakie towarzyszyły mi w trakcie odkrywania kolejnych rodzajów alkoholi i muzyki, bez wahania dałabym tej świątecznej pozycji solidne dziesięć gwiazdek.

Przejdźmy jednak do konkretów. Jeśli chodzi o wartość merytoryczną, nie posiadam żadnych uwag. Widać, że Agnieszka Lis ma wiedzę potrzebną do poruszania niektórych kwestii i wręcz płynie w swoich opisach, tworząc je w sposób barwny, a przy tym plastyczny. Z pewnością wielu odbiorców zachwyci bijąca od tej książki finezja; gracja, z jaką autorka opowiada czytelnikom o kolejnych rodzajach win, czy wyjściach jednego z bohaterów do filharmonii. Tak samo, jak większość świątecznych pozycji przepełnia woń świeżo upieczonych pierników i dopiero co udekorowanej choinki, tak „Zapach goździków” napawa zmysły, uwodząc czytelnika aromatem alkoholi i relaksując za sprawą spokojnej, muskającej ciało muzyki. Tworzy to wyjątkowo klimatyczne tło dla całej historii, a równocześnie wprowadza bohaterów o ciekawych, rzadkich jak na XXI wiek zainteresowaniach.

Styl autorki jest przyjemny. Język książki sprawia, że czyta się ją szybko, a refleksyjna, życiowa treść umożliwia czytelnikowi identyfikowanie się z poszczególnymi bohaterami i sytuacjami, które ich spotykają. „Zapach goździków” to przede wszystkim opowieść o rodzinie, a także o wieloletniej, niepoddającej się ani upływowi czasu, ani konfliktom interesów przyjaźni. Agnieszka Lis porusza w swojej historii wiele istotnych tematów, takich jak: problemy finansowe, potrzeba bliskości, czy niemoc spowodowana lękiem o przyszłość. To historia przede wszystkim o rodzinie, fascynacji, stale pielęgnowanych z uczuciem pasjach i płomiennych nadziejach. W tym samym czasie to także książka o samotności i problemach, z którymi bez wsparcia życzliwych nam ludzi nie potrafimy lub nie chcemy dać sobie rady. O tłumieniu w sobie strachu, a także unikaniu odpowiedzialności. I to wszystko w atmosferze świątecznych przygotowań, a więc ciągłego biegania za prezentami, dekorowania domów i gotowania wigilijnych potraw. Autorka na każdym kroku subtelnie przypominała czytelnikowi, że akcja książki ma miejsce w grudniu, a co za tym idzie, w miesiącu, w którym najlepiej czuć wirującą w powietrzu magię. I to faktycznie wybrzmiewało. W trakcie lektury czułam wyzierającą z niej świąteczną energię. „Zapach goździków” zdecydowanie pozostawia po sobie grudniowy, zimowy ślad. To historia odpowiednia dla kogoś, kto przed samymi świętami, chciałby się do nich odpowiednio nastroić.

Skoro już wypunktowałam to, co naprawdę mi się w tej książce spodobało, jak zwykle przejdźmy do tego, co podobało mi się nieco mniej. Przyznam, że relacje, jakie łączą bohaterów, są dosyć nietypowe. W książce mamy do czynienia z dwiema blisko związanymi ze sobą rodzinami, na których czele stoją Arkadiusz, właściciel sklepu audiofilskiego, i Klemens, współwłaściciel doskonale prosperującej restauracji i podupadającej winnicy. Oboje są ojcami i dziadkami. Oboje też są bardzo dobrymi przyjaciółmi, co przekłada się na to, że ich rodziny także pozostają w silnej zażyłości. Wszyscy spędzają razem święta i różne inne ważne uroczystości. Wypracowali nawet własne tradycje takie jak, na przykład: spotykanie się co roku na oficjalnej kolacji w lokalu, który za każdym razem wybiera inna osoba. Nie ukrywam, że to naprawdę przyjemna wizja, zważywszy że w obecnych czasach ciężko znaleźć tak bliskie sobie rodziny. Niemniej jednak niektóre fragmenty tekstu, które pojawiają się w „Zapachu goździków”, pokazują, że i w rodzinach Arkadiusza i Klemensa pojawiają się wyraźne zgrzyty lub nietypowe sytuacje. Arkadiusz jest rozwodnikiem, a mimo to pozostaje w bardzo bliskiej (wręcz niepokojąco bliskiej) relacji ze swoją byłą żoną i jej nowym mężem, za którym, mówiąc wprost, mężczyzna nie przepada. U Klemensa natomiast wciąż pojawia się temat sprawiającej kłopoty winnicy, za której to problemy mężczyzna wciąż obwinia jednego ze swoich synów, Dominika. Był to moim zdaniem zdecydowanie zbyt podnoszony temat, a już zwłaszcza, jeśli brać pod uwagę fakt, iż oskarżany o zaniedbanie winnicy Dominik, był w niej po raz ostatni ponad trzynaście lat wcześniej. To bardzo długi okres, więc nie do końca rozumiem zabiegu zrzucania winy na chłopaka, który w tamtym okresie miał niespełna nieco ponad dwadzieścia lat i nie w głowie była mu praca przy produkcji win. Mimo to rodzina stale obarczała go odpowiedzialnością i wciąż miała pretensje, że przez brak kontroli, winnica od wielu miesięcy podupada. Nikt nie robił sobie rachunku sumienia i nie próbował nawet wziąć pod uwagę, że Klemens, który był, jakby nie patrzeć, współwłaścicielem przybytku, odwiedził go na przestrzeni kilkunastu lat zaledwie parę razy. Nawet kiedy padła propozycja, aby jego rodzina wybrała się zobaczyć, jak się sprawy mają, odmówił, twierdząc, że nie ma sensu interweniować. Jak na mężczyznę, który współprowadził restaurację, a więc chcąc nie chcąc musiał znać się choć w pewnym stopniu na biznesie, Klemens nie zachowywał się na łamach książki logicznie. Brał wszystko na słowo i bez zagłębiania się w sytuację, płacił swojemu wspólnikowi za „ponoć” ponoszone przez winnicę straty. Ten konkretny wątek bardzo kłuł mnie w oczy, ponieważ nie wyobrażam sobie, aby racjonalnie myśląca osoba, zachowywała się w podobny sposób. Klemens sprawiał wrażenie osoby, która na własne życzenie zaniedbała swoją własność, a potem rościła aż tyle pretensji o jej opłakany stan. Nie mówiąc już o tym, że sam bohater nie zamierzał postawić nogi w winnicy, uznając, że skoro trzynaście lat wcześniej (!) plony były satysfakcjonujące, to nie ma powodu, aby interesować się biznesem. Niech ktoś poda mi przykład osoby związanej z biznesem, która miałaby równie lekceważące podejście do własnego przybytku...

Jak to z reguły bywa, każda książka ma swoje zalety i wady. Wadą „Zapachu goździków” jest moim zdaniem to, jak bohaterowie traktują się na łamach książki. Jakkolwiek naprawdę podoba mi się przyjaźń obydwu rodzin i fakt, że większość świąt spędzają we wspólnym gronie, tak w międzyczasie pojawiła się kilka sytuacji, których nie mogę pojąć. W trakcie czytania nie rozumiałam postępowania konkretnych postaci. Dla przykładu (można to uznać za spoiler, więc jeśli ktoś nie chce, niech ominie dalszą szczęść akapitu): jeden z bohaterów, Arkadiusz, był spokojnym, eleganckim człowiekiem uwielbiającym ciszę i spokój. Jego rodzina w ogóle tego nie respektowała i bez wiedzy mężczyzny, ustaliła, że impreza sylwestrowa odbędzie się właśnie u niego, ponieważ posiada największy dom. Arkadiusz dzwonił do większości swoich dorosłych dzieci i prosił, aby jednak wynajęli jakiś lokal, ale każdy mówił, że ma nie przesadzać, bo już wszystko zostało ustalone. Osobiście nie przepadam za podobnym traktowaniem ludzi, nawet jeśli dotyczy to członków czyjejś rodziny. Uważam, że każdy ma prawo do chwili spokoju, a już zwłaszcza do tego, aby uszanowano jego przyzwyczajenia, czy tryb życia. Bliscy Arkadiusza powinny zaakceptować jego decyzję i wziąć pod uwagę także jego zdanie co do wyboru miejsca, w którym miała się odbyć impreza sylwestrowa. Oni jednak, zamiast samego zainteresowanego, woleli zapytać byłej żony mężczyzny o pozwolenie (którego ona oczywiście udzieliła, choć nawet nie mieszkała już w rzeczonym domu i w gruncie rzeczy nie powinna o niczym przesądzać). Zapewne miało to na celu pokazanie, że rodzina Arkadiusza starała się go wyciągnąć do ludzi i otworzyć na częstsze spędy towarzyskie, w ostatecznym rozrachunku wyszło jednak na to, że marzącego o odpoczynku mężczyznę zwyczajnie zmuszano do zabawy.

Podsumowując: „Zapach goździków” to dopracowana książka o przecudownych opisach win i muzyki, która jednakowoż nie posiada szczególnie porywającej, pełnej akcji historii. Nie twierdzę, że ta pozycja nie jest warta przeczytania, bo uważam, że jest wprost przeciwnie. Wątek tajemniczej winnicy, w której nie dzieje się najlepiej, jest ciekawy, a bohaterowie zdają się przystępni. Jednego z nich, Arkadiusza, naprawdę polubiłam (innych już nieco mniej, ale głównie przez wzgląd na to, jak odnosili się do wspomnianego chwilę wcześniej mężczyzny, z którym szybko zaczęłam się utożsamiać). Myślę mimo wszystko, iż ta konkretna świąteczna pozycja trafi przede wszystkim do określonego grona odbiorców. Czytelników, którzy lubują się w eleganckich treściach i liczą na lekturę, która ich wyciszy, ukoi zszargane po całym dniu nerwy, czy zwyczajnie zadowoli ilością opisów najróżniejszych trunków, bądź muzyki. Osobiście mam mieszane uczucia, jeśli chodzi o tę pozycję, ale wierzę, że pojawią się osoby, które książka Agnieszki Lis naprawdę zachwyci. Książka ma zarówno swoje plusy, jak i minusy. Pozostaje mi mieć nadzieję, że ci, którzy po nią sięgną, znajdą w niej akurat to, czego szukali.

Dziękuję wydawnictwu Czwarta Strona za możliwość przeczytania książki.

1 komentarz:

  1. Ale nie mogę się doczekać Świąt! A okładka książki przyciąga wzrok ;)

    OdpowiedzUsuń