„Barbara
zdążyła odkryć półmiski, nalać gorącego barszczu do wazy,
wrzucić pierogi do wrzątku. Arkadiusz przyniósł kosz pełen
polan. Święta się rozpoczęły”
Fragment
książki „Zapach goździków”
„Święta
rozgrzeją nawet najbardziej skute lodem serca.
Gdy w pewien zimny, grudniowy dzień Arkadiusz dostaje telefon od dawnego znajomego, nie kryje zdziwienia. Nie rozmawiali przecież od czterdziestu lat… Zgadza się jednak na spotkanie. Wśród zapachu goździków i pomarańczy, w warszawskiej restauracji Prowansja rozmawiają o winnicy w Alzacji, którą odziedziczył przyjaciel Arkadiusza.
Tymczasem trwają przygotowania do wigilii. Jak co roku u Arkadiusza spotykają się najważniejsi dla niego ludzie – rodzina, była żona, dzieci i przyjaciele. Bo przecież te wyjątkowe dni zawsze chcemy dzielić z najbliższymi.”
Gdy w pewien zimny, grudniowy dzień Arkadiusz dostaje telefon od dawnego znajomego, nie kryje zdziwienia. Nie rozmawiali przecież od czterdziestu lat… Zgadza się jednak na spotkanie. Wśród zapachu goździków i pomarańczy, w warszawskiej restauracji Prowansja rozmawiają o winnicy w Alzacji, którą odziedziczył przyjaciel Arkadiusza.
Tymczasem trwają przygotowania do wigilii. Jak co roku u Arkadiusza spotykają się najważniejsi dla niego ludzie – rodzina, była żona, dzieci i przyjaciele. Bo przecież te wyjątkowe dni zawsze chcemy dzielić z najbliższymi.”
„Zapach
goździków” Agnieszki Lis to zdecydowanie książka pełna
elegancji. Mamy w niej do czynienia z wytwornymi winami,
wysublimowaną, działającą na zmysły muzyką, a także
szykownością, której doprawdy ze świecą szukać wśród
podobnych jej książek. Dawno nie czytałam historii, która na
przestrzeni zaledwie trzystu trzydziestu stron nauczyłaby mnie tak
wiele o moim ulubionym trunku, czyli właśnie o winie, a
jednocześnie poruszyła wątek fascynacji poważną muzyką, której
osobiście również jestem miłośniczką. Gdybym miała teraz
ocenić „Zapach goździków” tylko przez pryzmat odczuć, jakie
towarzyszyły mi w trakcie odkrywania kolejnych rodzajów alkoholi i
muzyki, bez wahania dałabym tej świątecznej pozycji solidne
dziesięć gwiazdek.
Przejdźmy
jednak do konkretów. Jeśli chodzi o wartość merytoryczną, nie
posiadam żadnych uwag. Widać, że Agnieszka Lis ma wiedzę
potrzebną do poruszania niektórych kwestii i wręcz płynie w
swoich opisach, tworząc je w sposób barwny, a przy tym plastyczny.
Z pewnością wielu odbiorców zachwyci bijąca od tej książki
finezja; gracja, z jaką autorka opowiada czytelnikom o kolejnych
rodzajach win, czy wyjściach jednego z bohaterów do filharmonii.
Tak samo, jak większość świątecznych pozycji przepełnia woń
świeżo upieczonych pierników i dopiero co udekorowanej choinki,
tak „Zapach goździków” napawa zmysły, uwodząc czytelnika
aromatem alkoholi i relaksując za sprawą spokojnej, muskającej
ciało muzyki. Tworzy to wyjątkowo klimatyczne tło dla całej
historii, a równocześnie wprowadza bohaterów o ciekawych,
rzadkich jak na XXI wiek zainteresowaniach.
Styl
autorki jest przyjemny. Język książki sprawia, że czyta się ją
szybko, a refleksyjna, życiowa treść umożliwia czytelnikowi
identyfikowanie się z poszczególnymi bohaterami i sytuacjami, które
ich spotykają. „Zapach goździków” to przede wszystkim opowieść
o rodzinie, a także o wieloletniej, niepoddającej się ani upływowi
czasu, ani konfliktom interesów przyjaźni. Agnieszka Lis porusza w
swojej historii wiele istotnych tematów, takich jak: problemy
finansowe, potrzeba bliskości, czy niemoc spowodowana lękiem o
przyszłość. To historia przede wszystkim o rodzinie, fascynacji,
stale pielęgnowanych z uczuciem pasjach i płomiennych nadziejach. W
tym samym czasie to także książka o samotności i problemach, z
którymi bez wsparcia życzliwych nam ludzi nie potrafimy lub nie
chcemy dać sobie rady. O tłumieniu w sobie strachu, a także
unikaniu odpowiedzialności. I to wszystko w atmosferze świątecznych
przygotowań, a więc ciągłego biegania za prezentami, dekorowania
domów i gotowania wigilijnych potraw. Autorka na każdym kroku
subtelnie przypominała czytelnikowi, że akcja książki ma miejsce
w grudniu, a co za tym idzie, w miesiącu, w którym najlepiej czuć
wirującą w powietrzu magię. I to faktycznie wybrzmiewało. W
trakcie lektury czułam wyzierającą z niej świąteczną energię.
„Zapach goździków” zdecydowanie pozostawia po sobie grudniowy,
zimowy ślad. To historia odpowiednia dla kogoś, kto przed samymi
świętami, chciałby się do nich odpowiednio nastroić.
Skoro
już wypunktowałam to, co naprawdę mi się w tej książce
spodobało, jak zwykle przejdźmy do tego, co podobało mi się nieco
mniej. Przyznam, że relacje, jakie łączą bohaterów, są dosyć
nietypowe. W książce mamy do czynienia z dwiema blisko związanymi
ze sobą rodzinami, na których czele stoją Arkadiusz, właściciel
sklepu audiofilskiego, i Klemens, współwłaściciel doskonale
prosperującej restauracji i podupadającej winnicy. Oboje są ojcami
i dziadkami. Oboje też są bardzo dobrymi przyjaciółmi, co
przekłada się na to, że ich rodziny także pozostają w silnej
zażyłości. Wszyscy spędzają razem święta i różne inne ważne
uroczystości. Wypracowali nawet własne tradycje takie jak, na
przykład: spotykanie się co roku na oficjalnej kolacji w lokalu,
który za każdym razem wybiera inna osoba. Nie ukrywam, że to
naprawdę przyjemna wizja, zważywszy że w obecnych czasach ciężko
znaleźć tak bliskie sobie rodziny. Niemniej jednak niektóre
fragmenty tekstu, które pojawiają się w „Zapachu goździków”,
pokazują, że i w rodzinach Arkadiusza i Klemensa pojawiają się
wyraźne zgrzyty lub nietypowe sytuacje. Arkadiusz jest rozwodnikiem,
a mimo to pozostaje w bardzo bliskiej (wręcz niepokojąco bliskiej)
relacji ze swoją byłą żoną i jej nowym mężem, za którym,
mówiąc wprost, mężczyzna nie przepada. U Klemensa natomiast wciąż
pojawia się temat sprawiającej kłopoty winnicy, za której to
problemy mężczyzna wciąż obwinia jednego ze swoich synów,
Dominika. Był to moim zdaniem zdecydowanie zbyt podnoszony temat, a
już zwłaszcza, jeśli brać pod uwagę fakt, iż oskarżany o
zaniedbanie winnicy Dominik, był w niej po raz ostatni ponad
trzynaście lat wcześniej. To bardzo długi okres, więc nie do
końca rozumiem zabiegu zrzucania winy na chłopaka, który w tamtym
okresie miał niespełna nieco ponad dwadzieścia lat i nie w głowie
była mu praca przy produkcji win. Mimo to rodzina stale obarczała
go odpowiedzialnością i wciąż miała pretensje, że przez brak
kontroli, winnica od wielu miesięcy podupada. Nikt nie robił sobie
rachunku sumienia i nie próbował nawet wziąć pod uwagę, że
Klemens, który był, jakby nie patrzeć, współwłaścicielem
przybytku, odwiedził go na przestrzeni kilkunastu lat zaledwie parę
razy. Nawet kiedy padła propozycja, aby jego rodzina wybrała się
zobaczyć, jak się sprawy mają, odmówił, twierdząc, że nie ma
sensu interweniować. Jak na mężczyznę, który współprowadził
restaurację, a więc chcąc nie chcąc musiał znać się choć w
pewnym stopniu na biznesie, Klemens nie zachowywał się na łamach
książki logicznie. Brał wszystko na słowo i bez zagłębiania się
w sytuację, płacił swojemu wspólnikowi za „ponoć” ponoszone
przez winnicę straty. Ten konkretny wątek bardzo kłuł mnie w
oczy, ponieważ nie wyobrażam sobie, aby racjonalnie myśląca
osoba, zachowywała się w podobny sposób. Klemens sprawiał
wrażenie osoby, która na własne życzenie zaniedbała swoją
własność, a potem rościła aż tyle pretensji o jej opłakany
stan. Nie mówiąc już o tym, że sam bohater nie zamierzał
postawić nogi w winnicy, uznając, że skoro trzynaście lat
wcześniej (!) plony były satysfakcjonujące, to nie ma powodu, aby
interesować się biznesem. Niech ktoś poda mi przykład osoby
związanej z biznesem, która miałaby równie lekceważące
podejście do własnego przybytku...
Jak
to z reguły bywa, każda książka ma swoje zalety i wady. Wadą
„Zapachu goździków” jest moim zdaniem to, jak bohaterowie
traktują się na łamach książki. Jakkolwiek naprawdę podoba mi
się przyjaźń obydwu rodzin i fakt, że większość świąt
spędzają we wspólnym gronie, tak w międzyczasie pojawiła się
kilka sytuacji, których nie mogę pojąć. W trakcie czytania nie
rozumiałam postępowania konkretnych postaci. Dla przykładu (można
to uznać za spoiler, więc jeśli ktoś nie chce, niech ominie
dalszą szczęść akapitu): jeden z bohaterów, Arkadiusz, był
spokojnym, eleganckim człowiekiem uwielbiającym ciszę i spokój.
Jego rodzina w ogóle tego nie respektowała i bez wiedzy mężczyzny,
ustaliła, że impreza sylwestrowa odbędzie się właśnie u niego,
ponieważ posiada największy dom. Arkadiusz dzwonił do większości
swoich dorosłych dzieci i prosił, aby jednak wynajęli jakiś
lokal, ale każdy mówił, że ma nie przesadzać, bo już wszystko
zostało ustalone. Osobiście nie przepadam za podobnym traktowaniem
ludzi, nawet jeśli dotyczy to członków czyjejś rodziny. Uważam,
że każdy ma prawo do chwili spokoju, a już zwłaszcza do tego, aby
uszanowano jego przyzwyczajenia, czy tryb życia. Bliscy Arkadiusza
powinny zaakceptować jego decyzję i wziąć pod uwagę także jego
zdanie co do wyboru miejsca, w którym miała się odbyć impreza
sylwestrowa. Oni jednak, zamiast samego zainteresowanego, woleli
zapytać byłej żony mężczyzny o pozwolenie (którego ona
oczywiście udzieliła, choć nawet nie mieszkała już w rzeczonym
domu i w gruncie rzeczy nie powinna o niczym przesądzać). Zapewne
miało to na celu pokazanie, że rodzina Arkadiusza starała się go
wyciągnąć do ludzi i otworzyć na częstsze spędy towarzyskie, w
ostatecznym rozrachunku wyszło jednak na to, że marzącego o
odpoczynku mężczyznę zwyczajnie zmuszano do zabawy.
Podsumowując:
„Zapach goździków” to dopracowana książka o przecudownych
opisach win i muzyki, która jednakowoż nie posiada szczególnie
porywającej, pełnej akcji historii. Nie twierdzę, że ta pozycja
nie jest warta przeczytania, bo uważam, że jest wprost przeciwnie.
Wątek tajemniczej winnicy, w której nie dzieje się najlepiej, jest
ciekawy, a bohaterowie zdają się przystępni. Jednego z nich,
Arkadiusza, naprawdę polubiłam (innych już nieco mniej, ale
głównie przez wzgląd na to, jak odnosili się do wspomnianego
chwilę wcześniej mężczyzny, z którym szybko zaczęłam się
utożsamiać). Myślę mimo wszystko, iż ta konkretna świąteczna
pozycja trafi przede wszystkim do określonego grona odbiorców.
Czytelników, którzy lubują się w eleganckich treściach i liczą
na lekturę, która ich wyciszy, ukoi zszargane po całym dniu nerwy,
czy zwyczajnie zadowoli ilością opisów najróżniejszych trunków,
bądź muzyki. Osobiście mam mieszane uczucia, jeśli chodzi o tę
pozycję, ale wierzę, że pojawią się osoby, które książka
Agnieszki Lis naprawdę zachwyci. Książka ma zarówno swoje plusy,
jak i minusy. Pozostaje mi mieć nadzieję, że ci, którzy po nią
sięgną, znajdą w niej akurat to, czego szukali.
Dziękuję
wydawnictwu Czwarta Strona za możliwość przeczytania książki.
Ale nie mogę się doczekać Świąt! A okładka książki przyciąga wzrok ;)
OdpowiedzUsuń