Niedawno
oficjalnie zostałam debiutującą autorką. Odkąd pamiętam, zawsze
starałam się wspierać innych początkujących twórców i całym
sercem byłam za osobami, które dopiero zaczynały lub zaczynają
swoją przygodę z pisaniem. Uwielbiam debiutantów, a także
udowadnianie sceptycznie nastawionym do nich czytelników, że każdy,
nawet najlepszy autor, był kiedyś początkujący – zaczynał od
zera. Powinniśmy dawać szansę nowym pisarzom, zwłaszcza że to od
nas zależy, czy utrzymają się na rynku.
Zważywszy,
że w obecnych czasach pojawia się coraz więcej debiutantów,
pierwsze książki, które wychodzą spod ich ręki, są naprawdę
ważne, nakierowują odbiorców, czego mogą spodziewać się po
danym twórcy w przyszłości. Robię co się da, aby pokazać, iż
mogą być równie dobre, co któreś z kolei książki poczytnych
pisarzy. Tym bardziej boli mnie, kiedy debiut nie okazuje się tak
dobry, jak bym tego pragnęła i
nie mogę napisać o nim w recenzji zbyt wiele pozytywnych słów.
„Dobre
ciastko” Joanny
Dubler opowiada
historię
Zuzy,
prawie trzydziestoletniej kobiety,
która
z dnia na dzień zostaje singielką. Jej partner Konrad, po rozmowie
ze swoim przyjacielem Borysem, uznaje, że życiu, które wiedzie
wraz ze swoją dziewczyną, brakuje pikanterii, a więc łóżkowych
urozmaiceń. Choć Zuza chciałaby spełnić żądania ukochanego i
zaspokoić jego wygórowane oczekiwania, nie wie, jak się za to
zabrać. Ostatecznie, mimo chęci uratowania związku, para w końcu
się rozstaje. Kobieta zdaje sobie z przerażeniem sprawę, że
została sama – bez faceta, a więc tym bardziej bez szansy na to,
że w najbliższym czasie zabrzmią dla niej ślubne dzwony…
Ciężko
mi będzie napisać o tej książce cokolwiek dobrego, a więc
postaram się, by ta recenzja była jak najkrótsza. Zacznę może od
samego pomysłu na historię, bo ta, sama w sobie, mogłaby mieć
mimo wszystko potencjał. Po opisie spodziewałam się opowieści o
dziewczynie, która z pozbawionej pewności siebie, wycofanej
owieczki, przekształca się w końcu w znającą swoją wartość,
otwartą na nowe doznania lwicę. Blurb
obiecywał mi zaskakującą, przyjemną historię na pograniczu
romansu, erotyku i komedii. Cytując tekst Patrycji Strzałkowskiej,
który pojawia się pod opisem „… historia Zuzy może uświadomić
kobietom, że dopiero gdy odkryją swoją seksualność, zmieni się
ich podejście do prowadzenia dorosłego i szczęśliwego życia”.
Po pierwsze śmiem polemizować z przeświadczeniem, że seksualność
kogokolwiek charakteryzuje, a już zwłaszcza wpływa na prowadzenie
przez niego dorosłego i szczęśliwego życia. Owszem, jest to
bardzo ważny aspekt egzystencji człowieka, ale warto zwrócić
uwagę na to, że nie dla każdego jest wyznacznikiem dorosłości,
czy wspomnianego szczęścia – ludzie są różni. Po drugie:
historia Zuzy wcale niczego takiego nie uświadamia. Jak już to
tego, aby odrzucać każdego mężczyznę, być egoistką i kobietą
do tego stopnia arogancką, aby w prawdziwym życiu nazwano ją co
najmniej hipokrytką. Głowna bohaterka jest bowiem postacią, z
którą nie warto się identyfikować. Owszem, jest charakterna, ale
w najgorszym możliwym znaczeniu tego słowa. Jej
priorytetem po zerwaniu z chłopakiem momentalnie staje się
znalezienie nowego mężczyzny, najlepiej takiego, który jak
najszybciej weźmie z nią ślub. Zawsze musi postawić na swoich, a
kiedy się denerwuje, ciągle płacze, czym próbuje wzbudzić litość
wszystkich wokół. Na
łamach książki ani razu nie robi
sobie rachunku sumienia, uznając, że nie
ważne, co by się działo, wina zawsze będzie leżała po stronie
okropnych mężczyzn. Nawet kiedy jej relacje z jednym z nich
zaczynają wkraczać na wyższy poziom, odrzuca go, aby później
ciągle kazać się z tego powodu przepraszać. Nie
nadaje się na kochającą, wyrozumiałą partnerkę, zamiast
zaakceptować wady swojej drugiej połówki, na siłę próbuję
dostosować ją do własnych upodobań. Mówiąc szczerze, dawno
nie miałam styczności z równie toksyczną, nieprzyjemną
protagonistką, która nie zdawałaby sobie sprawy, że to nie z
innymi, ale właśnie z nią jest coś nie tak. Po
raz pierwszy w trakcie książki liczyłam na to, że ostatecznie w
jej życiu nie pojawi się żaden mężczyzna i finalnie, za sprawą
samotności, uświadomi sobie, jakie błędy popełniła. Niestety
tak się nie stało. Jakkolwiek karygodne nie byłoby zachowanie
Zuzy, w jej otoczeniu wciąż pojawiali się coraz to nowi,
zainteresowani nią jegomoście.
Zuza
to samolubna, niezdecydowana bohaterka. Co
mogę więc
powiedzieć
o samej fabule? Choć, tak jak wspominałam na początku, miała
potencjał, najwyraźniej przerosła samą autorkę. Z racji, że
główna bohaterka „Dobrego ciastka” stale odrzuca wszystkich
mężczyzn, obiecywanego erotyzmu jest w tej książce jak na
lekarstwo. Nie
pojawiają się w
niej prawie
żadne miłosne zbliżenia, a jeśli już, opierają się głównie
na
niesmacznych propozycjach mężczyzn,
które Zuza od razu odrzuca, aby
zaraz potem
obrócić
się na pięcie i odejść.
Jak
na opowieść, która obiecuje czytelnikowi „seksualną odyseję
Zuzi”, więcej pojawia się w niej leniwej teorii, aniżeli
faktycznej praktyki. Opisy nie mają zbyt wiele do zaoferowania, a
dialogi, które mają najwyraźniej uratować sytuacje, są z reguły
nie na miejscu i zwyczajnie przestają brzmieć naturalnie, kiedy
nagle, ni z tego ni z owego, pojawia się np.: temat jak najszybszego
zaspokajania mężczyzn, bo inaczej nie ma mowy o udanym związku.
Moim
zdaniem, historia jest bardzo niewyważona pod względem treści i
tego, co Joanna Dubler próbowała w niej przekazać. Dostrzegam w
tej książce usilne starania, aby można ją było nazywać
„erotykiem”. Niestety, skutkuje to tym, że raz w fabule nie
dzieje się nic lub koncentruje się ona na sporach między główną
bohaterką i jej przyjaciółmi, a innym razem dzieje się aż nadto.
Mam tu głównie
na
myśli pojawianie się nagłych, wyrwanych z kontekstu dialogów o
stosunkach seksualnych. Dialogów
pozostawiających u czytelnika niesmak: prześmiewczych lub
zwyczajnie pozbawionych
jakiejkolwiek subtelności i romantyzmu.
Chcąc pokazać skalę problemu, przytoczę przykład z książki.
Pojawia się w niej np.:
scena,
w której pijana Zuza jest na urodzinach przyjaciółmi i zaczyna
prezentować innym gościom na połówce jabłka, jak partner
powinien zadowolić swoją dziewczynę… Przypomnę
tylko, że sama nie ma w tej kwestii prawie żadnego doświadczenia...
Jakkolwiek
bardzo chciałabym wam polecić ten debiut, sumienie
mi na to nie pozwala. Joanna Dubler stworzyła książkę, na
którą miała pomysł, ale chyba nie do końca wiedziała, jak go
uzewnętrznić.
Poskutkowało to tym, że dialogi w większości są pozbawione
sensu, relacje między bohaterami wydają się aż nadto wymuszone, a
sama treść nie wnosi nic, co mogłoby zainteresować odbiorcę
nastawionego na coś więcej, niż rozmowy o współżyciu (a i te
nie są niestety
najlepsze).
Autorka
pragnęła wykreować bohaterkę, która mimo swojego trudnego
charakteru, także doświadcza szczęśliwego zakończenia. Niestety,
spowodowało to jedynie uzewnętrznienie wszystkich jej
największych wad i
konsternację, dlaczego osoba, która w równie niewdzięczny sposób
traktuje bliskich, w ogóle zasłużyła na to, aby ktokolwiek się
nią zainteresował.
Podsumowując:
Nie
twierdzę, że „Dobre ciastko” nie spodoba się każdemu, bo na
pewno znajdą się tacy, którzy przeczytają tę pozycję z
przyjemnością. Ja jednak jestem zdecydowanie na nie i
pozostaje mi życzyć autorce, aby jej kolejne książki były dużo
lepsze. Wierzę,
że w przyszłości napisze jeszcze wiele interesujących historii.
Dziękuję
wydawnictwu Lipstick Books za możliwość przedpremierowego
zapoznania się z książką.
Szkoda, że Cię rozczarowała...
OdpowiedzUsuń